Popularne dyscypliny
Dyscypliny
Pokaż wszystko

#Polskatymzyla Rafał Majka wygrał 14. i 17. etap Tour de France 2014. "Pchamy, pchamy, pchamy!" - Kolarstwo

Emil Riisberg

09/05/2020, 09:00 GMT+2

Gdy mijał bramkę oznaczającą ostatni kilometr, cała Polska wstrzymała oddech. Choć od etapowego triumfu w Tour de France Rafała Majkę dzieliło tak niewiele, niczego nie można było być pewnym. Za jego plecami szalał na rowerze wielki Vincenzo Nibali, z każdym kolejnym metrem pedałując mocniej. – Nie oglądaj się za siebie, jedź – dochodziły wrzaski z samochodu Tinkoff-Saxo. - Wszyscy razem! Pchamy,

Foto: Eurosport

Polska tym żyła to cykl najważniejszych wydarzeń polskiego sportu w tym wieku. Przypominamy głośne zwycięstwa, ale też wstydliwe porażki
Dwa miesiące wcześniej Majka nawet nie mógł marzyć, że znajdzie się w takiej sytuacji. Pierwotny plan startów nie uwzględniał bowiem udziału w Tour de France. 24-letni wówczas kolarz znakomicie jednak spisał się w Giro d'Italia 2014, kończąc rywalizację na szóstym miejscu. Lider grupy Tinkoff-Saxo na Wielką Pętlę Alberto Contador nie pozostawił szefom ekipy wyboru, w najważniejszym wyścigu świata chciał mieć w górach Polaka u swego boku. Tym bardziej że nieprawidłowości w paszporcie biologicznym, mogące sugerować stosowanie dopingu, wyeliminowały z imprezy innego specjalistę od podjazdów Romana Kreuzigera.
Wielu okazji do wykazania się w roli kluczowego pomocnika Majka jednak nie miał. Na 10. etapie El Pistolero zaliczył groźny upadek i wycofał się z rywalizacji, a jego grupa musiała zmienić cele na pozostałych jedenaście odcinków. Kolarz z Zegartowic otrzymał od swoich dyrektorów sportowych wolną rękę i szansę wykorzystał. Znakomita forma pozwoliła mu włączyć się do walki o etapowe zwycięstwo i klasyfikację górską.

Wygłodniały "Rekin"

Blisko wygranej był już 18 lipca. W piątkowe popołudnie na ostatnich kilometrach doścignął go jednak, a następnie wyprzedził Vincenzo Nibali. Dla lidera klasyfikacji generalnej i późniejszego triumfatora całego wyścigu była to już trzecia etapowa wygrana w Tour de France 2014. Rekin z Mesyny był w życiowej formie, a jego głód zwycięstw porównywalny był z tym prezentowanym przez legendarnego Eddy'ego Merckxa. Drugi tego dnia Majka nie miał jednak zamiaru wyjeżdżać z Francji z niczym.
- Jestem zadowolony z mojego wyniku, ale równocześnie jestem głodny kolejnych sukcesów. Sobotni etap do Risoul otwiera przede mną nowe możliwości. Jestem na Wielkiej Pętli, wcześniej jechałem Giro, dlatego odczuwam zmęczenie. Fajnie, że na drugim miejscu ukończyłem 20-kilometrową wspinaczkę, finiszując tuż za Nibalim - powiedział Polak po piątkowym etapie.
Dzień później postanowił zmienić taktykę. Tym razem nie czekał z atakiem do finałowego podjazdu. Już 10 kilometrów po starcie znalazł się w ucieczce, która przez większość liczącego 177 kilometrów etapu z Grenoble do Risoul jechała na czele. 17 śmiałków do pokonania miało trzy górskie premie, w tym słynną Col d'Izoard. Finałową wspinaczkę rozpoczęto w 11-osobowym składzie, ale szybko okazało się, że tylko jeden kolarz ma realne szanse na dojechanie do mety przed peletonem.
Nietrudno domyślić się, kto jako pierwszy zaatakował z czołówki, jeśli wspomnimy, że jechał w niej Alessandro De Marchi. Majka, który wcześniej pozbierał na premiach wiele punktów do klasyfikacji górskiej, ruszył za Włochem. Z łatwością go dogonił, by następnie samotnie kontynuować jazdę w kierunku Risoul. Do mety pozostawało 8,5 km, a jego przewaga nad grupą zasadniczą wynosiła zaledwie 36 sekund.
Kolejne kilometry były jednak popisem w wykonaniu Polaka. Choć kolarze Ag2r-La Mondiale z całych sił starali się zniwelować stratę do prowadzącego, przewaga Majki rosła. Do pracy włączyły się grupy FDJ oraz Europcar, Francuzi marzyli o zwycięstwie. Efekt był jednak mizerny, bo 3,5 km przed końcową linią kolarz z Zegartowic miał już 70-sekundową przewagę. Dla Nibalego to było zbyt wiele. "Rekin" miał dosyć pilnowania najgroźniejszych rywali w klasyfikacji generalnej i postanowił wziąć sprawy w swoje ręce.
Dwa kilometry dalej przewaga Majki stopniała do 30 sekund i utrzymała się do bramki oznaczającej ostatnie tysiąc metrów.

"Pchamy, pchamy, pchamy"

- Proszę Państwa, róbmy, co możemy. Ściskajmy kciuki, krzyczmy może. Wstrzymujmy jakoś tego Nibalego. Sercem, jakimiś specjalnymi promieniami. Aby troszkę zwolnił, aby się tak nie spieszył. Jezus Maria, jak to się dłuży. Ile mogą trwać te kilometry - krzyczał do mikrofonu komentujący wyścig Tomasz Jaroński.
- Proszę popatrzeć na Nibalego. On na tym wyścigu robi, co chce - dodał Wyrzykowski.
Z każdym metrem emocje były coraz większe. Mimo wielu kilometrów w ucieczce i walki na górskich premiach z Joaquimem Rodriguezem, Majka nie słabł. Nibali zaciskał zęby i kręcił głową z niedowierzaniem, słysząc w słuchawce, że jego strata do Polaka nie maleje, a nawet nieznacznie się powiększa.
- To już ostatni kilometr. Wszyscy razem! Pchamy, pchamy, pchamy, pchamy, pchamy! – ekscytował się Jaroński. - Rafał, jedź, nie oglądaj się! Arrivée, arrivée tam jest napisane. To jest meta, tam trzeba być pierwszym.
Te same wskazówki Majka słyszał od swojego dyrektora sportowego oraz właściciela grupy Olega Tinkowa, którzy jechali w samochodzie tuż za nim. - Jedź swoje, nie oglądaj się za siebie - podpowiadano.
19 lipca 2014 roku był jednak dniem Polaka i nawet znakomicie dysponowany Nibali nie był w stanie mu zagrozić. Do samego końca Majka jechał równo i mocno. Choć na jego twarzy widać było grymas bólu, nie pozwolił sobie na ani jedną słabszą chwilę.
- Rafał finiszuj, pchamy, pchamy! Już wygrał, musi, idzie, jedzie! - nie potrafił zapanować nad emocjami Jaroński. - Król Alp! - krzyknął Wyrzykowski, gdy Majka minął linię mety jako pierwszy. "Rekin z Mesyny" ukończył 14. etap na drugim miejscu, ze stratą 24 sekund.

Majka: najbliższe sercu zwycięstwo

- To było moje pierwsze zwycięstwo w karierze, więc jest najbliższe memu sercu – powiedział kilka dni temu Majka w rozmowie z Eurosportem. - Pamiętam, jak będąc w ucieczce, nasłuchiwałem, ile wynosi moja przewaga nad Nibalim. Pamiętam, jak mnie gonił. Zabronili mi oglądać się za siebie, miałem po prostu jechać swoje. W naszym samochodzie jechał wtedy Oleg Tinkow. Na mecie była wielka radość. Premierowe zwycięstwo w karierze i od razu tak wielkie, na Tour de France. Sam wtedy w to wszystko nie wierzyłem. Byłem bardzo szczęśliwy – wspomniał.
Po 21 latach polskie kolarstwo doczekało się kolejnego etapowego triumfu w Wielkiej Pętli. Przed Majką sztuki tej dokonał jedynie Zenon Jaskuła.
- Tym zwycięstwem Rafał dołączył do panteonu polskich kolarzy: Jaskuły, Piaseckiego, Sprucha, a wcześniej Szurkowskiego, Szozdy i Królaka - powiedzieli po sukcesie Majki komentatorzy Eurosportu.
- Jego motywacja na pewno była bardzo duża. Drużyna Tinkoff-Saxo potrzebowała sukcesu po tym, jak wycofał się Contador. Akcja Rafała została znakomicie zaplanowana. Znalazł się w odjeździe dnia i z uciekających kolarzy był zdecydowanie najsilniejszy. Nie kalkulował. Zaatakował w odpowiednim momencie i wytrzymał, choć gonili go najlepsi kolarze w klasyfikacji generalnej Tour de France. Wezwany w ostatniej chwili, bez specjalnych przygotowań, osiągnął jeden z największych sukcesów polskiego kolarstwa - ocenił Tomasz Jaroński.
A to nie był koniec emocji. W kolejnych dniach Majka zrobił wszystko, by swoimi występami nawiązać do Zenona Jaskuły i jego popisów z 1993 roku.

Król Alp nie zawiódł w Pirenejach

23 lipca 2014 roku etap kończył się w Saint-Lary-Soulan. To w tej pirenejskiej miejscowości jedyne etapowe zwycięstwo w Tour de France odniósł Jaskuła. 21 lat później historia miała się powtórzyć.
- Wyścig się jeszcze nie skończył. Przed nami dwa ciężkie etapy. Spróbujemy jeszcze coś namieszać – zapowiadał przed 17. odcinkiem polski kolarz, który już wówczas był liderem klasyfikacji górskiej. - Trudno będzie obronić mi koszulkę w czerwone grochy, ponieważ jest jeszcze dużo punktów do zdobycia i mam dwóch groźnych rywali w postaci Rodrigueza i Nibalego – podkreślał.
Środowy etap był jednym z najtrudniejszych, choć liczył ledwie 125 km. Na trasie znalazły się jednak aż trzy górskie premie pierwszej i podjazd najwyższej kategorii na metę. Niedługo po starcie do przodu ruszyła 22-osobowa ucieczka, w której oprócz Majki znaleźli się m.in. Rodriguez, Bauke Mollema, Tom Dumoulin, Jakob Fuglsang i Frank Schleck.
Rodriguez od samego początku jechał bardzo aktywnie, punktując na górskich premiach i wirtualnie obejmując prowadzenie w klasyfikacji górskiej. Polak kręcił ekonomicznie, a w początkowej fazie finałowego podjazdu mógł liczyć na pomoc kolegi z grupy Tinkoff-Saxo Nicolasa Roche'a. Irlandczyk już wcześniej starał się likwidować wszelkie próby ataków z czołówki, a na koniec dnia zabrał się za dyktowanie tempa. Ataku spróbował jedynie Giovanni Visconti, ale Majka szybko zareagował, ruszając za nim w pogoń. Dogonił go bardzo szybko, a 2,4 km przed metą z łatwością zostawił z tyłu.
Tym razem wygrana polskiego "króla gór" nie była zagrożona. 1,5 km przed końcową linią miał minutę przewagi nad Nibalim, który w peletonie znów odskoczył wszystkim rywalom. Majka nie musiał szarżować. Równym tempem zmierzał w kierunku mety, delektując się każdą chwilą ogromnego sukcesu.
- Polak musiałby się położyć, żeby go ten Rekin zeżarł - krzyczał Jaroński. - Już nie musi się oglądać - wtórował mu Wyrzykowski. Na ostatnim kilometrze "pchanie" komentatorów Eurosportu było dużo spokojniejsze.

Koszulka! "Sponsorzy też są ważni"

Pewny zwycięstwa Majka mógł teraz dokładniej zaplanować swój przejazd przez metę. W Risoul minął końcową linię z gołą klatką piersiową, a w Saint-Lary-Soulan wystarczyło mu czasu na poprawienie pozycji na siodełku, mrugnięcie okiem do kamery, pozdrowienie kibiców, zapięcie koszulki i wyeksponowanie logotypu sponsora.
- Po pierwszym triumfie Bjarne Riis (dyrektor grupy Tinkoff-Saxo – red.) powiedział mi, bym pamiętam, że sponsorzy też są ważni. Dlatego w środę koszulkę już zapiąłem - przyznał po latach ze śmiechem na ustach Majka, który finiszował z przewagą 29 sekund nad Viscontim i 46 sekund nad Nibalim.
Kapitalna postawa na finałowym podjeździe sprawiła, że kolarz z Zegartowic umocnił się na prowadzeniu w klasyfikacji górskiej, którą na koniec wygrał.

Wymarzony scenariusz. "Cóż to były za chwile"

- Tour de France 2014 świetnie się ułożył dla Rafała. Dalekie miejsce w klasyfikacji generalnej sprawiło, że miał "wolną rękę", jeśli chodzi o ataki na poszczególnych etapach. Wykorzystał to w sposób koncertowy - wspomina dziś Tomasz Jaroński.
- Emocje związane z taką jazdą Majki były olbrzymie, bo Tour jest największym kolarskim wyścigiem na świecie. Tym bardziej że na znaczące osiągnięcia Polaków czekaliśmy od czasów Zenona Jaskuły. Z punktu widzenia polskiego kibica i komentatora trudno było wymarzyć sobie lepszy scenariusz. Szczególnie że przewaga na 14. etapie niemal do samego końca niczego nie gwarantowała. Czekaliśmy, czy rywale zaczną gonić i tak się stało. Cóż to były za chwile. Polak ucieka, ubywają kilometry, ubywają sekundy, a meta jest coraz bliżej. Ale wszystko się niesamowicie dłuży. W końcu jednak mija linię mety - dodaje.
- Majka to zawodnik, który powinien mieć taką właśnie specjalizację podczas Tour de France. Późniejsza jazda na "generalkę" z różnych względów nie wypaliła. Pojawiły się upadki i inne zdarzenia losowe. Tymczasem jazda na wygrywanie etapów przyniosła mu powodzenie. Zupełnie odwrotna sytuacja jest z Giro d'Italia. Tam Majka czterokrotnie kończył wyścig w czołowej dziesiątce, ale etapu nie wygrał. We Francji to osiągnął, a taka umiejętność w najważniejszym wyścigu świata jest nieoceniona. Takie zwycięstwa są piękną wizytówką, a przecież Rafał dwukrotnie wygrał też w Wielkiej Pętli klasyfikację górską - podkreślił komentator Eurosportu.
- Jeśli chodzi o nasz komentarz, to mogę powtórzyć, że scenariusz nie był gotowy. Nikt nie mógł przewidzieć, że Majka w ten sposób zaatakuje. Wszystko wyszło fajnie, choć było spontaniczne. Cieszę się, że nasze "pchamy" przeszło do kanonu zawołań kolarskich. Choć minęło parę lat, wciąż jest używane i nie tylko w kontekście Rafała – zakończył Jaroński.
Autor: Bartosz Rainka / Źródło: eurosport.pl
Powiązane tematy
Udostępnij
Reklama
Reklama