"Mózg powiedział: rzucaj!". Do cudu wystarczyła "jedna Wenta"
Polska - Norwegia. Półfinał MŚ 2009
Video: Eurosport/Newspix Polska - Norwegia. Półfinał MŚ 2009Polska - Norwegia. Półfinał MŚ 2009zobacz więcej wideo »Wenta: Zabrakło konsekwencji
Bogdan Wenta o przyczynach sukcesu
Trener Wenta u premiera (TVN24)
Bogdan Wenta w 2010 roku i... w 1989
Video: TVN24 Bogdan Wenta w 2010 roku i... w 198901.02 | Okazało się, że trener Wenta nie pierwszy raz wchodzi w zatargi z sędziami. W 1989 roku oblał arbitrów wodą ,a interweniował ówczesny szef MSW Czesław Kiszczak. - Wtedy młody człowiek reagował inaczej. Nie jestem z tego dumny - powiedział szkoleniowiec w rozmowie z Bogdanem Rymanowskim i dodał, że do norweskich arbitrów z ME pretensji mieć już nie będzie. - To był ludzki błąd - tłumaczył. (TVN24)zobacz więcej wideo »
Jeden z nich płakał, już się poddał. Bogdan Wenta go zrugał, bo to nie był koniec. Za chwilę polscy piłkarze ręczni przejęli piłkę, a Artur Siódmiak zza połowy rzucił na pustą bramkę. Trafił! Polska w półfinale mistrzostw świata. Jak się później okazało, wszystko to w nowej jednostce czasu. Na koniec na bohatera z radości rzuciło się kilkunastu wielkich chłopów. Siódmiak, od tamtego dnia zwany Królem Arturem, miał poważne problemy z oddychaniem. #Polskatymzyla
Polska tym żyła to cykl najważniejszych wydarzeń polskiego sportu w tym wieku. Przypominamy głośne zwycięstwa, ale też wstydliwe porażki
Te słowa przeszły do historii polskiego sportu. Są i będą symbolem wiary w swoje możliwości do ostatnich chwil, w to, że nie wszystko stracone, choć okoliczności są nie do pozazdroszczenia.
To była przerwa na żądanie. Przemawiał trener Bogdan Wenta. "Przemawiał" to jednak złe słowo. On wrzeszczał, huczał. W każdym razie głośno przekazywał krótkie komunikaty. Wszystko było jasne.
- Panowie! Oni mają piętnaście sekund. Przerywać i mamy pustą bramkę! Tylko spokojnie, mamy dużo czasu! – instruował swoich zawodników.
Czy dużo? 15 sekund to było mniej, niż Wenta potrzebował na wypowiedzenie tych paru słów. 15 sekund, czyli tzw. jedna Wenta, żartobliwie stworzona nowa jednostka czasu w polskim sporcie.
Kilka minut wcześniej schodzący z boiska skrzydłowy Tomasz Tłuczyński zasłonił twarz ręcznikiem i płakał. Poddał się, wiedział, że Polska potrzebuje cudu, żeby wygrać. Skapitulował jakieś dwie i pół minuty przed końcem, a co dopiero teraz?
I stał się cud.
Posłuchał mózgu
To były mistrzostwa świata w Chorwacji, rok 2009. Ostatni mecz drugiej rundy turnieju. Tak się sytuacja w grupie ułożyła, że zwycięzca miał półfinał w kieszeni. Polska albo Norwegia. W przypadku remisu półfinalistami byliby Niemcy.
W hali w Zadarze działy się historyczne rzeczy. Przerwa, o którą poprosili rywale, właśnie się skończyła. Był remis 30:30. Piłkę mieli Norwegowie. Oni skorzystali z możliwości wycofania bramkarza, tak by mieć przewagę pod polską bramką, do której dostępu strzegł Sławomir Szmal. Większa liczba zawodników w polu, to większe pole manewru przy rozegraniu piłki. Ale nie wolno popełnić błędu, bo ten może mieć zabójcze znaczenie. No właśnie.
Zegar wskazywał jeszcze mnie niż mówił Wenta. Nie 15, a 14 sekund. Trzy podania Norwegów, to czwarte niecelne i piłkę przejął Artur Siódmiak.
- Przed ostatnią akcją w pamięci utkwiła mi jedna informacja, którą przekazali nam trenerzy. Usłyszeliśmy, że Norwegowie wycofali bramkarza, bramka jest pusta. Mój mózg to zapamiętał. Masz wtedy krótki komunikat: liczy się podanie, przyjęcie i rzut. W mojej głowie była pusta bramka, wziąłem piłkę i rzuciłem. Proste – opowiada dziś bohater ostatniej akcji i całego meczu.
Było dziewięć sekund do końca, on nie namyślał się wiele, od razu rzucił w kierunku bramki, choć przed sobą miał czterech lepiej, zdawało się, ustawionych kolegów.
- Nie widziałem chłopaków. To był moment. Człowiek nie patrzy w takiej sytuacji na zegar. Byłem skupiony na piłce. Gdy ją przechwyciłem, nie wiedziałem, ile jest czasu do końca. Byłem tylko pewien, że jest go bardzo mało. Myślałem tylko o tym, żeby rzucić do bramki. Szybka decyzja, mózg powiedział: rzucaj! I się po prostu rzuca. Mogłem podać, ale moglibyśmy się nie zmieścić w czasie i co wtedy? – pyta Siódmiak.
Piłka miała do pokonania jakieś 30 metrów. Sekundy upływały, jedna, druga i trzecia. Jest! Piłka w bramce! 31:30 dla Polski.
Lekarz całował boisko
Zostały trzy ostatnie sekundy, ale przy polskiej ławce już eksplodowała radość, wszyscy skakali sobie w objęcia. Lekarz reprezentacji Maciej Nowak na kolanach całował parkiet w Zadarze.
Nie, on nie kpił z papieża. Taki po prostu człowiek, bardzo przesądny. Regularnie odprawiał modły przed meczami. Świeczka w hotelu, świeczka w hali. Teraz całował boisko, dziękował za cud.
Sam Siódmiak jeszcze nie wierzył. Patrzył pod sufit hali, na zegar. Musiało chwilę minąć, zanim do niego dotarło, co tutaj się wydarzyło.
- Patrzyłem, że leci 56., 57. sekunda ostatniej minuty. Dopiero wtedy uświadomiłem sobie, że zmieściliśmy się w czasie – wspomina, a w jego głosie słychać radość, jakby to miało miejsce nie 11 lat temu, a wczoraj.
Niedotlenienie z radości
Gdy minęło 60 minut czasu gry, wszyscy z polskiej ekipy ruszyli w kierunku bohatera. Koledzy piłkarze, lekarze, trenerzy. Bez wyjątku. Kilkanaście osób. Przed bramką, w której jeszcze moment wcześniej stał Szmal, przygnietli z radości Siódmiaka.
Euforii nie było końca, szczęśliwego strzelca również nie było widać. On znalazł się pod piramidą ciał krzyczących z radości wielkich jak tury chłopisk.
- Pamiętam tylko, że mnie podnosili. Nie do końca byłem świadomy, z tona na mnie leżała i to lekko. Nie dość, że byłem wykończony meczem, emocjami i bramką w ostatnich sekundach, to jeszcze grupą facetów, która się na mnie rzuciła. Widziałem ciemność, miałem zaniki świadomości, pojawiło się chwilowe niedotlenienie – przypomina sobie uśmiechnięty od ucha do ucha Siódmiak.
W hali trwało polskie święto. Nasi piłkarze ręczni stanęli przed szansą na drugi medal mistrzostw świata z rzędu. Dwa lata wcześniej był srebrny.
Długo krzyczeli i się cieszyli. - Słyszałem "mamy to, Siudym!", leciało też sporo mięsa. Wiadomo, naturalne odruchy ludzkie. Później Bogdan pół żartem, pół serio powiedział, że by mi jaja urwał, gdyby to nie wleciało – opowiada bohater Siódmiak, dla kolegów Siudym.
A miał nie jechać na mistrzostwa
Mało kto pamięta, że niewiele brakowało, by do Chorwacji w ogóle nie pojechał.
- Byłem kontuzjowany, miałem coś z kolanem i naderwany mięsień – wylicza Siódmiak.
Gdyby doktor Nowak uznał, że nie uda się go postawić na nogi, trener Wenta nie miałby wyjścia.
Lekarz znał jednak zawodnika, wiedział, jaki z niego twardziel i że nie z takich kłopotów zdrowotnych już wychodził. – Będzie gotowy – zapewnił Wentę, gdy trzeba było zgłosić skład na turniej.
- Musiałem odpuścić pierwsze dwa spotkania, przechodziłem zabiegi, później byłem już gotowy do gry – przypomina sam zawodnik.
Warto było na niego czekać.
Lepiej Polska niż Niemcy
Po zwycięskiej nocy można było świętować. Siódmiak do późna, przy piwie, rozmawiał o tym, co się wydarzyło z Marcinem Lijewskim.
- "Siudym", ten rzut, wiesz. Trafiło się ślepej kurze ziarno – zaczepiał "Lijek".
Siódmiak w końcu odparł: - Ktoś musiał zostać bohaterem i w końcu wziąć ciężar odpowiedzialności na siebie.
Do Polaków dołączyli nawet Norwegowie, wśród nich był Frank Loeke, ich dobry znajomy z niemieckiej ligi.
- Śmialiśmy się, że z dwojga złego to lepiej, że to Polska awansowała, a nie Niemcy – przyznaje Siódmiak.
Polacy przegrali półfinał z Chorwacją. Na pocieszenie wygrali mecz o brąz z Danią.
Poprzednie teksty z cyklu Polska tym żyła:
W tyle gotuje się jajko na twardo. Lewandowski wywrócił świat do góry nogami