Popularne dyscypliny
Dyscypliny
Pokaż wszystko

Jacek Gaworski, były szermierz. Zdobywał medale, z wyrokiem wylądował na wózku

Rafal Kazimierczak

10/12/2023, 06:14 GMT+1

- Boję się umierania. Boję się związanego z nim bólu. Wiem, że będzie bolało, bo dużo w życiu przeszedłem. Siłę do walki dają mi najbliżsi. I sport, który mnie ukształtował, a może i wychował - mówi dla eurosport.pl Jacek Gaworski. To ośmiokrotny mistrz Polski w szermierce na wózkach, wicemistrz Europy, medalista mistrzostw świata i drużynowy wicemistrz paraolimpijski z Rio de Janeiro.

Jacek Gaworski. Zdobywał medale, z wyrokiem wylądował na wózku

Jak tę historię opisać? Ten horror, w który zamieniło się ich życie? Niech będzie, w porządku - od samego początku. Śmieją się, wspominają tamten dzień, znowu są szczęśliwi. To była miłość od pierwszego wejrzenia, naprawdę.
Rok 1987, Wrocław. On jest sportowcem, potrzebuje zdjęcia do paszportu. Ona w jednym z zakładów fotograficznych dorabia jako modelka.
Pan Jacek: - W tym zakładzie zobaczyłem kobietę, o której nie potrafiłem zapomnieć. I nie chciałem.
Pani Elżbieta: - Dobrze, to w takim razie ja się do czegoś przyznam. Jacek podobał mi się tak bardzo, że wykradłam z tego zakładu jego zdjęcie. Decydując się na ten niecny czyn, oczywiście nie wiedziałam, że to mój przyszły mąż.
Pierwszego kroku nie zrobił wtedy ani on, ani ona. Jeszcze nie. Zabrakło śmiałości, inne czasy. Jacek z nowym paszportem poleciał na zawody do Brazylii, Ela - jako modelka - kończyła fotograficzną sesję. Kiedy on z Brazylii już wrócił i chciał wywołać zrobione tam zdjęcia, wpadli na siebie po raz drugi, w tym samym zakładzie. Ona wychodziła, on ją dogonił. Stali przed pasami, na czerwonym świetle, kiedy odważył się odezwać.
Poszli na kawę. Rozmawiali, rozmawiali, rozmawiali. Jak starzy znajomi.
Partycja na świat przyjdzie w roku 1989. Będą rodziną. Będzie tak, jak być powinno.

CIOS PIERWSZY

"Mówi się, że życie jest bezcenne - moje ma konkretną cenę!"

Ze strony jacekgaworski.pl: "W 2004 roku w ciągu kilku dni ze sportowca, człowieka aktywnego, stałem się bezwładnie leżącym na szpitalnym łóżku, rozpoznanie - stwardnienie rozsiane. W czerwcu 2011 rozpocząłem terapię lekiem nowej generacji. Miesięczna dawka kosztuje 15000 zł. Niestety, mam postać stwardnienia rozsianego wtórnie postępującą, z tego powodu moje leczenie nie jest refundowane przez NFZ. Mówi się, że życie jest bezcenne - moje ma konkretną cenę!"
Wracali wtedy z zawodów, z Torunia, Jacek był tam sędzią. Paskudne samopoczucie tłumaczył przemęczeniem. Cały dzień na nogach, do tego ta podróż - odpocznie i tyle, będzie dobrze, na pewno. Rano, po przespaniu nocy, stracił czucie w dłoniach. Żona zadecydowała - jadą na pogotowie.
Wspomina pani Elżbieta: - Minęło tyle lat, a ja wciąż pamiętam, że na tym pogotowiu czekaliśmy osiem godzin. Tak, osiem. I nic. Przyjęto nas dopiero następnego dnia, kiedy znowu przyjechaliśmy, o protekcję prosząc znajomego lekarza, tak to wyglądało. Stan Jacka był już straszny. Nie mówił, a bełkotał. Widział tylko kontury. Neurolodzy przedstawiali różne scenariusze, pierwsza diagnoza - rak rdzenia kręgowego, z rozsiewem do mózgu, stąd utrata wzroku i mowy. Żeby to wykluczyć, potrzebny był tomograf komputerowy głowy. Najbliższy termin badania - za miesiąc, mniej więcej. Znowu pomogli znajomi, dzięki którym tomograf wykonano tego samego dnia, okazało się, że jednak jest to możliwe. Wyszło, że są zmiany w mózgu. Że to stwardnienie rozsiane. Za bardzo nie wiedzieliśmy, co to znaczy. Dziękowaliśmy Bogu, że to nie rak.
On nie podda się, wróci do ukochanej szermierki, ale będzie walczył na wózku inwalidzkim.
Jacek Gaworski po powrocie z igrzysk paraolimpijskich w Rio de Janeiro (2016)

CIOS DRUGI

"Walczę o wszystko, co dla zdrowego człowieka jest oczywiste"

Ze strony jacekgaworski.pl: "W kwietniu 2012 zdiagnozowano u mnie drugą ciężką chorobę - nowotwór mnogi rdzenia. Ze względu na lokalizację, ilość guzów nowotworowych oraz obciążenie ciężką postacią SM, odmówiono mi leczenia w Polsce. Leczenia podjęła się klinika za granicą, niestety, koszty są ogromne (...). Stanąłem do walki. Walczę do dziś o każdy ruch. Walczę o wszystko, co dla zdrowego człowieka jest oczywiste. Na pokrycie kosztów leczenia i rehabilitacji sprzedaliśmy wszystko, co miało wartość, ale to niestety nie wystarcza (...) Leczenie mnie na SM nie jest i nie będzie refundowane przez NFZ ze względu na postać choroby. Dzięki terapii wróciłem do uprawiania szermierki, z tym, że teraz walczę na wózku inwalidzkim. Znów godnie reprezentuję Polskę na planszach świata".
Dzisiaj potrzebne są rzeczy najprostsze, podstawowe, też kosztowne, jak podnośnik z uprzężą, bo bywają stany, że pan Jacek nie jest w stanie się podnieść, a pani Elżbiecie brakuje już sił. Pomagają Patrycja i Michał, jej mąż. Mówiąc najkrócej - oboje są na każde zawołanie, nawet w środku nocy.
Jacek Gaworski to wicemistrz paraolimpijski z Rio de Janeiro (facebook/jacek.gaworski)
- Dzielimy się obowiązkami, rozpisujemy dyżury, bo przy Jacku stale musi ktoś być - opowiada pani Elżbieta. - Mąż ma kłopoty z połykaniem, więc jest ryzyko, że się zachłyśnie. Ma kłopoty z chodzeniem, kilka razy już się przewrócił, złamał bark i ręce. Patrycja mieszka i z Michałem, i u nas, na dwa domy. Zięć jest bardzo opiekuńczy, bardzo troskliwy, nigdy nie powiedział, że nie przyjdzie, bo nie ma czasu.
Bliscy starają się, by pan Jacek - w miarę możliwości - jak najczęściej przebywał na zewnątrz, na spacerach. Potrzebny jest elektryczny wózek, bo ten, którym jeździ teraz, jest dla pani Elżbiety za ciężki.
- Kiedy człowiek siedzi w domu, uwięziony w czterech ścianach, różne negatywne myśli przychodzą mu do głowy. Najczarniejsze - przyznaje pan Jacek. Na córkę czeka, zawsze czeka, zawsze niecierpliwie. - Wyrzucam sobie, że ona traci przeze mnie tak dużo osobistych, prywatnych spraw. Że poświęca mi tyle czasu. Robi to z czystej miłości. Kocham ją i wiem, że zawsze będzie przy mnie.

CIOS TRZECI

"Albo siedzieć i płakać, albo cieszyć się każdą chwilą"

Luty 2022. Zmiany w jamie nosowej. Te straszne słowa onkologa - czerniak błon śluzowych, jeden z najbardziej złośliwych nowotworów agresywnych.
- Powiedział, że chorujący na niego pacjenci mają krótką przeżywalność, bo są przerzuty. Powiedział, że zostało mi niewiele czasu. Że musimy się przygotować na najgorsze. Że gdyby to był czerniak skóry, to mają świetne metody leczenia – opowiada.
Pan Jacek objęty jest leczeniem paliatywnym i opieką hospicyjną. "Leczenie zadeklarowała klinika za granicą, niestety, koszt jest ogromny, 60 tys. euro. Dlatego zwracam się z prośbą o POMOC" - napisał na swojej stronie internetowej.
Mówi pani Elżbieta: Dziękujemy Bogu za to, dostaliśmy czas, by do tego najgorszego się przygotować, dużo ludzi tego czasu przecież nie dostaje. Mąż chce, żeby na jego pogrzebie śpiewał Dawid Podsiadło. To znaczy, żebyśmy puścili piosenkę Dawida Podsiadło, "Mori". Mówi, że będzie na mnie czekał, tam, na górze. Że będzie mu mnie brakować.
Z żoną Elżbietą (facebook/jacek.gaworski)
"Mori", fragment (D. Podsiadło, J. Galiński):
"Muszę iść, już mnie tam wołają
Zimno dziś, a chciałem trochę dłużej
Potrzymać dłoń, czuć jak płynie przyjemny prąd, prąd
A co jeśli ja nie chcę, jeśli zrobię bunt
Weźcie się nie śpieszcie
Proszę Was o luz
Łamię mi się serce, pali mi się grunt
Błagam jeszcze nie chcę
Jeszcze kilka słów
A jeśli już, to wezmę tam ze sobą bukiet róż
Przy bramie będę czekał patrząc w dół
Ty w wolnej chwili czasem na mnie spójrz
A jeśli już, to nie martw się pamiętam każdy dzień
A miejsce będzie zawsze obok mnie
Czekać aż i Ty dołączysz tu"
Nie sposób o tym rozmawiać...
Po przerwie pani Elżbieta mówi dalej. - Jest wybór, albo siedzieć i płakać, co już robiliśmy i co na pewno nie było dobre, albo cieszyć się każdą chwilą, która nam została. Nie wiemy, czy został nam rok, miesiąc czy trzy tygodnie. Nie wiemy, ile jego organizm jeszcze wytrzyma, a nowotwór niestety go wyżera, dosłownie wyżera go żywcem. Bardzo smutne jest to, że ja, zamiast spędzać z mężem ten czas, muszę ganiać za każdą złotówką - rano jestem urzędniczką, a popołudniami sprzątaczką. Tak, sprzątam u ludzi, drugiej pracy umysłowej nie mogę wziąć, bo ta pierwsza jest bardzo wymagająca, odpowiedzialna i absorbująca. Ta druga musiała być stricte fizyczna, co ma swój plus - jak się człowiek naprawdę fizycznie narobi, to endorfiny wydzielają się bez względu na to, czy się biegało, czy jeździło na szmacie - przekonuje.
Dzień pani Elżbiety zaczyna się w nocy, o 4.30, kiedy do świtu jeszcze daleko. Przygotowuje dla męża posiłki, przygotowuje leki, przygotowuje rozpiskę z wytycznymi dla córki i zięcia. Wraca do domu po 20, wymęczona, do kolejnych obowiązków. - Przykre jest to, że dla zajmujących się tak chorymi ludźmi nie ma godnego świadczenia opiekuńczo-pielęgnacyjnego. A najbardziej przykre jest to, że Jacek, choć choruje prawie od 20 lat, w sprawie przedłużenia renty czeka na kolejną komisję w ZUS-ie, bo wciąż dostaje ją na czas określony – przyznaje.

"Cały czas się modlę. Wierzę, że zdarzy się cud"

Rozmowa najtrudniejsza. Pan Jacek mówi, żeby pytać. Pytać, a on postara się odpowiadać.
Życie z wyrokiem. Trudno dobierać słowa.
- Niby miałem czas, żeby się przyzwyczaić... Tak, trudno o tym mówić, trudne pytanie. Przy najprostszych sprawach, jeżeli pielęgniarka powie, że dzisiaj wlew nie będzie tak bolał, łapię się tej iskierki nadziei, że może to jeszcze nie ten czas, że może tam, na górze, ktoś ma dla mnie jeszcze jakiś plan. To takie przebłyski, mam przecież pełną świadomość, co się ze mną dzieje, ale wie pan, człowiek i tak się łudzi – mówi pan Jacek.
Pani Elżbieta: - Przez tyle lat nam się udawało... Jeżeli chodzi o stwardnienie rozsiane, mąż był już w stanie wegetatywnym, trzeba go było karmić, trzeba było przewijać - dopóki nie dostał leku, który dostępny był za granicą, a w Polsce jeszcze nie. Udało się, choć lekarze nie dawali mu żadnych szans.
To może nadzieja jest, wciąż jest?
Pani Elżbieta: - Piszemy do klinik na całym świecie, wszędzie dostajemy odmowy. Dostajemy odpowiedzi, że nie mogą pomóc. Jeżeli gdzieś jest klinika, która podejmie się leczenia, to będzie cud. W Polsce nie ma na to szans, każdy lekarz - a co wizyta, to lekarz jest inny - mówi, że to jego pierwszy pacjent z czerniakiem błon śluzowym, więc on w ogóle nie może się odnieść do tematu, bo brakuje mu doświadczenia. Ci pacjenci, mówiąc brutalnie i wprost, po rozpoznaniu żyją tak krótko, że nie istnieje grupa badawcza, po rozpoznaniu są już w stanie terminalnym. Boimy się, że ktoś przeczyta o chorobie Jacka, gdzieś w świecie, i rzeczywiście zadzwoni, powie, że tak, jest klinika, zapraszają, przedłużą Jackowi życie, to leczenie kosztować będzie albo milion dolarów, albo 800 tysięcy. My mamy długi, taka kwota jest dla nas niewyobrażalna.
Pan Jacek: - Cały czas się modlę. Wierzę, że ten cud się zdarzy, bo cud nie jest uzależniony od człowieka, od lekarza czy od fizjoterapeuty. A jeżeli nie... Powtarzam żonie, że będę na nią z góry patrzył. Będą ją trzymał za rękę. Ja będę tam, ona tu. I cokolwiek zrobi, ma być zadowolona. Ma się uśmiechać, nie smucić. Bardzo mi źle z tym, że ją zostawię, ale ona ma żyć. Ma być szczęśliwa.
Czy się boi?
- Tak, boję się związanego z umieraniem bólem. Dużo chorób przeszedłem, więc wiem, że będzie bolało. Tak sobie myślę, że siłę dają mi i rodzina, i sport. Bez sportu byłoby znacznie gorzej. Mnie ukształtowała szermierka, może nawet wychowała. Pochodzę z dzielnicy nazywanej Trójkątem Bermudzkim, teraz jest tam inaczej, kiedyś było bardzo nieciekawie, o swoje trzeba było walczyć, nie tylko pięściami. Wyrwałem się stamtąd, udało się, co zawsze uważałem za wielki sukces. I wciąż walczę.
7 grudnia 2023, blog Jacka Gaworskiego na jego stronie internetowej: "Runda V mojej walki z rakiem. Pomimo tego, że wyżarł w moich kościach kilka dziur, nadal nie składam broni i wydzieram minuty życia…"
Największe sukcesy sportowe Jacka Gaworskiego przed chorobami:
światowe: 3-krotny uczestnik mistrzostw świata młodzieżowców (1985, 1986, 1987 - Sao Paulo, 5. miejsce), uczestnik mistrzostw Europy seniorów (1995)
krajowe: 18 medali mistrzostw Polski (3 złote, 9 srebrnych, 6 brązowych), wielokrotny finalista Pucharu Polski seniorów
Rafał Kazimierczak
Powiązane tematy
Udostępnij
Reklama
Reklama