Popularne dyscypliny
Dyscypliny
Pokaż wszystko

Rajd Dakar - Rafał Sonik w rozmowie z eurosport.pl: po urodzinach synka czerwona lampka zapaliła się bardzo mocno

Emil Riisberg

17/01/2021, 06:01 GMT+1

Wysiłek, zmęczenie, czyhające niebezpieczeństwo, nawet śmierć. W Rajdzie Dakar, imprezie legendarnej, wykańczającej i ludzi, i maszyny, Rafał Sonik wyczynu dokonał niebywałego - w roku 2015 sięgnął w niej po zwycięstwo. Wspomnień z 11 edycji, w których startował, nie brakuje, w tym - niestety - i tych tragicznych. - Kilka razy do dramatu doszło na moich oczach. Dwa wypadki sam miałem na tyle

Foto: Eurosport

Rocznik 1966. Przedsiębiorca. Sportowiec. Z sukcesami i tu, i tu.
Rajd Dakar wygrał w roku 2015, w kategorii quadów. W 2014 był drugi, trzykrotnie stawał jeszcze na stopniu podium najniższym.
Starty finansuje sam. W zakończonej dopiero co edycji udziału nie wziął. Dlaczego? Wyjaśnił to w oficjalnym komunikacie.
"Dakar to jak co roku spora inwestycja, a w najbliższej edycji dość ryzykowna. Zgodnie z protokołami bezpieczeństwa, jeśli którykolwiek z członków zespołu będzie mieć pozytywny wynik testu na COVID-19, cały team będzie zdyskwalifikowany (...) Przedyskutowaliśmy różne możliwe scenariusze z moim zespołem i doszliśmy do wniosku, że to zdecydowanie za wiele niewiadomych oraz czynników, na które nie mamy wpływu. W obecnych warunkach gospodarczych byłaby to po prostu nieodpowiedzialna decyzja" - oświadczył.
Jak rajdy, w tym ten najbardziej prestiżowy, trafiły do jego życia? Jak na nie wpływały i wpływają?

"Kto mocniej pstryknie, żeby jego samochód zajechał najdalej"

RAFAŁ KAZIMIERCZAK: Jestem od pana trochę młodszy, więc nie wiem, czy mamy wspólne wspomnienia. Dawno temu urządzałem Rajd Dakar resorakami. Ta impreza to była wtedy czysta magia, coś nierealnego, z innego świata.
RAFAŁ SONIK: Ale pan trafił. Przypomniał mi pan dzieciństwo. Przez dziesięciolecia o tym nie pamiętałem, a teraz tak, pamiętam. Też miałem te resoraki, to się matchboksy nazywało.
Dokładnie, dostępne za dolary lub bony, w Peweksie.
Nie wiem, gdzie je kupowałem. Bawiliśmy się robiąc tor na ziemi lub glinie, kto mocniej pstryknie, żeby jego samochód zajechał najdalej.
Dużo, dużo później, Dakar był w telewizji. Oglądałem. Kibicowałem. A po roku 2000, kiedy zaczęli startować w nim Polacy - motocykliści, potem Krzysiek Hołowczyc, to już śledziłem dokładnie.
Daleko było z Nowej Huty, gdzie pan się wychowywał, do Dakaru?
Wiedziałem wtedy, że są samochody, że są motocykle i skutery, ale rajdy? Nie, o czymś takim nie słyszał nikt.
Sport uprawiał tata. Był sportowcem maniakalnym. Nałogowcem. Pasjonatem. Grał w siatkówkę, grał w piłkę nożną, grał w tenisa stołowego. Jeździł na nartach. Zajmował się rodziną i uprawiał sport. Bardzo, bardzo aktywny tryb życia.
Mama uprawiała kajakarstwo, ale tego nie pamiętam.
Tata zabierał mnie na mecze, a to piłkarskie, a to siatkarskie. Piękne wspomnienia to są. Wciągał mnie w sport. Zaraziłem się bardzo wcześnie, jako kilkulatek też zacząłem jeździć na nartach.
To była ta pierwsza sportowa miłość?
Zdecydowanie tak. Potem grałem jeszcze trochę w tenisa stołowego, w klubie Wanda.
A kochana piłka nożna?
Też, ale to nie była wymarzona dyscyplina. To nie było "to".
Wsiąkłem w sport na dobre, dzięki tacie, za co jestem mu wdzięczny.

"Wyobrażenia nie dorastają do rzeczywistości"

A jak pan wymyślił ten Dakar?
Nie ja wymyśliłem siebie w tym rajdzie, to Jacek Czachor z Markiem Dąbrowskim. Oni wpadli na pomysł, żeby mnie zachęcić, w jakimś 2005, może 2006 roku.
Siedzicie, pijecie herbatę, a oni nagle mówią "Rafał, wystartuj w Dakarze"?
Startowałem wtedy w mistrzostwach i Pucharze Polski. Jacek z Markiem czasami przyjeżdżali i przypatrywali się różnym zawodnikom, w tym mnie. I rzeczywiście powiedzieli, żebym wziął się za porządne zawody. Zapytałem ich, co to są te porządne zawody.
Tak pojawił się Dakar, ale nie od razu. Ze dwa, trzy lata mnie zahaczali. Aż przekonali.
Co pana przekonało? Co zadecydowało?
Proste - to było największe zadanie, jakie można było przed sobą postawić. Wydawało się, że jest wyobrażalne, ale kiedy zostałem jego częścią, okazało się, że wyobrażenia nie dorastają do rzeczywistości. Absolutnie jej nie pokazują. W rzeczywistości to wyzwanie było dużo, ale to dużo większych rozmiarów.
W tym roku jechali bez pana. Szkoda.
Trudno, są rzeczy ważne i ważniejsze. Pasja, jaka by nie była, musi teraz ustępować zdrowemu rozsądkowi. Odpowiedzialności - za siebie, za ludzi, za przedsiębiorstwo i gospodarkę. Uważam, że teraz skupić się trzeba na zdrowiu i na funkcjonowaniu gospodarki.
Wróci pan w 2022?
Krótko odpowiem - w zawodniku i pasjonacie zawsze jest taka nadzieja.

"Quadem jest najtrudniej"

Dlaczego quady?
Po pierwsze - quadami ścigałem się zawsze. Nie samochodem czy motocyklem. Quadem, to najbliższy mi pojazd. A przejechać quadem Dakar, co zgodnie potwierdzą "Hołek", Jacek czy Marek - jest najtrudniej.
Josef Machaczek, Czech, startujący w afrykańskich edycjach Dakaru na quadzie właśnie, był symbolem dzielności. Sam musiał przygotować maszynę do rywalizacji, sam ją serwisować. W quadach nigdy nie było teamów fabrycznych. Nie było i nie ma wsparcia fabrycznego, jak w innych kategoriach. Poprzeczka zawieszona jest zatem najwyżej.
Legenda Dakaru Stephane Peterhansel powiedział, że teamy fabryczne od innych dzieli przepaść. Kiedy był motocyklistą kończył odcinek o szóstej wieczorem, a wielu uczestników, ci bez wsparcia, dojeżdżało o trzeciej nad ranem. Mieli dwie, trzy godziny na sen, on całą noc.
Prawda, to jest przepaść. I większe wyzwanie, co akurat mnie odpowiada. Sam muszę dobrać najlepsze części, sam je przetestować. A mój zespół mechaników z quada w wersji sklepowej musi zrobić tego, który wystartuje w rajdzie. Przeróbek jest mnóstwo.
W 2009 dociągnięto mnie do mety na lince o 1 w nocy. Start był o 5, a musiałem jeszcze rozruch zrobić. Spałem dwie godziny.

"Na drogę wybiegła krowa, w którą on uderzył"

Jedzie pan i jedzie. Jest czas i ochota, żeby o czymś pomyśleć, czy od początku do końca skupienie maksymalne?
Na odcinku specjalnym maksymalne skupienie. Każdy moment rozprężenia oznacza kłopoty - albo pomyłkę nawigacyjną, albo spadek tempa. Cały czas trzeba też obserwować maszynę, słuchać jej, czy nie ma dziwnych dźwięków, dziwnych wibracji. Nieustanna koncentracja.
Na dojazdówkach, które z reguły są na asfalcie albo szutrze, kiedy nie ma ścigania, trochę rozejrzeć się można, czegoś się napić lub zjeść. Bywa, że myśli uciekają, przeważnie do najbliższych. Na większe przemyślenia czasu jednak nie ma. Liczy się tu i teraz.
Rajdy to szlachetny sport? Trzeba się zatrzymać, jeżeli z rywalem dzieje się coś niedobrego? Rywalizacja przestaje mieć wtedy znaczenie?
Jeżeli ktoś ma problemy techniczne, w większości sobie pomagamy, choć - niestety - zdarzają się wyjątki. Bywa, że ci z czołówki pojadą dalej.
Jeżeli istnieje ryzyko utraty zdrowia, zatrzymanie się jest obowiązkiem. Przepisy mówią, że następuje wtedy neutralizacja, czas poświęcony na pomoc jest potem oddawany.
Pan widział śmierć na Dakarze. Z bardzo bliska.
12 stycznia minęła pierwsza rocznica śmierci naszego przyjaciela Paulo Goncalvesa. Wypadku nie widziałem, dojechałem 15, może 20 minut po.
Co można zrobić tam, na tym pustkowiu? Jak pomóc?
Akurat w tym przypadku jeszcze wcześniej ode mnie dotarli tam motocykliści. To oni wezwali na pomoc helikopter. A jeżeli działają już służby medyczne, zatrzymywać się właściwie nie wolno, żeby nie robić niepotrzebnego zamieszania. Jeżeli na miejscu dramatu jest się tym pierwszym, zatrzymać należy się bezwzględnie. Jest procedura, którą zna każdy zawodnik.
W jednym z rajdów, w Abu Zabi, byłem na miejscu tym drugim, po Kubie Przygońskim. Kuba reanimował motocyklistę, który spadł z wydmy. Dołączyłem. Potem jeszcze jeden zawodnik przyjechał. Próbowaliśmy ratować tego Anglika we trzech, a po przylocie wezwanego przez nas helikoptera ratowali go jeszcze inni. Nie udało się.
Nieśliśmy go na noszach, na tę wydmę wnosiliśmy. Mam to przed oczami. To jest ta ciemna strona rajdów. Czarna. Najczarniejsza. To zostaje w człowieku.
Kilka razy do tragedii doszło na moich oczach. Na dojazdówce w Andach motocyklista zderzył się z samochodem chilijskiej policji.
Jak to możliwe?
4, może 4.30, przed świtem, 4500 m n.p.m., wszyscy potwornie zmęczeni. Zderzyli się czołowo na łuku drogi. Motocyklista zginął. Prawdopodobnie przysnął ze zmęczenia.
Była też inna sytuacja. Długa, płaska, szutrowa droga w dolinie - bardzo szybka. Kilkaset metrów przede mną jedzie motocyklista, widzę za nim nitkę kurzu, która w pewnym momencie staje się chmurą. Na drogę wybiegła krowa, chyba z dzikiego stada, które pasło się w dolinie i on w nią uderzył. Nie przeżył.
Zapala się panu czasami czerwona lampka? Że nie warto? Że ma pan dla kogo żyć?
Oczywiście, że tak. Dakar, a w zasadzie wszystkie rajdy długodystansowe, to sztuka powstrzymywania się.
W rajdzie nawigacyjnym zawsze lub prawie zawsze trzeba jechać trochę wolniej, niż wydaje się na to pozwalać trasa i sprzęt. Odczytywać teren, obserwować, jakie przeszkody mamy do pokonania. Oczywiście są takie fragmenty, choćby w poprzednim Dakarze, gdzie w opinii zawodników gaz na maksa trzymało się przez długi czas. To wyjątkowe sytuacje. Gaz trzeba odejmować wszędzie tam, gdzie są jakiekolwiek wątpliwości. Lawirowanie między rozwagą a trzymaniem mocnego tempa jest wielką umiejętnością.
Pan wypadków też nie uniknął.
Ile miałem ich w Dakarze? Dwa na tyle poważne, że mnie wyeliminowały, w 2011 i 2018. I kilka mniejszych.
Kilka lat temu, kiedy urodził się nam synek, ta czerwona lampka zapaliła się już bardzo mocno.
Wie pan, wypadki dla sportowca, dla pasjonata... Jak to powiedzieć? Są trzy kategorie. Pierwsza - taki, po którym jedzie dalej, dochodzi do siebie jeszcze w drodze. Druga - dochodzi do siebie po rehabilitacji. Trzecia - rehabilitacja nic nie da. Dopóki da, zawodnik wiary nie traci. Tak było ze mną po Dakarze 2018. Wróciłem po tamtym wypadku, by w roku 2019 znowu zdobyć Puchar Świata.
Przydaje się panu ten cały sport w biznesie? To hartowanie charakteru, to docieranie do granic swoich możliwości, a nawet ich przekraczanie?
Przydawało się bardzo długo. A teraz? Pewnie też, skoro nie poddajemy się w tych trudnych warunkach.
Autor: rozmawiał Rafał Kazimierczak / Źródło: eurosport.pl
Powiązane tematy
Udostępnij
Reklama
Reklama