Popularne sporty
Wszystkie sporty
Pokaż wszystko

Robert Lewandowski i jego początki w Zniczu Pruszków

Emil Riisberg

22/05/2021, 16:11 GMT+2

- W tym momencie był wrakiem - tak przybycie Roberta Lewandowskiego w 2006 roku do Znicza Pruszków wspomina Sylwiusz Mucha-Orliński, człowiek-instytucja w podwarszawskim klubie. To właśnie tutaj "Lewy" odzyskał wiarę we własne umiejętności i rozpoczął wspinaczkę na szczyt. Od soboty jest właścicielem rekordu, który miał nie być pobity.

Foto: Eurosport

Wiele czynników złożyło się na to, że Lewandowskiego w Pruszkowie odbudowano, a wrak stał się luksusowym egzemplarzem.
Kilka osób, kilka różnych spojrzeń na czasy w Zniczu piłkarza, który w sobotę przebił samego Gerda Muellera.

Przekonała mama

Mucha-Orliński obecnie w Zniczu pełni funkcję dyrektora sportowego. W przeszłości był już też prezesem i kierownikiem. To przez niego nadal musi przejść każdy zawodnik, by ostatecznie zostać zatwierdzonym. Lub odrzuconym. Na szczęście w przypadku Lewandowskiego nos pana Sylwka nie zawiódł.
- Dla nas był on znany dużo wcześniej. Jeszcze gdy grał w Delcie Warszawa chcieliśmy wziąć go do siebie. Wtedy jednak pojawiła się propozycja z Legii. Wiadomo, inna półka, nie mieliśmy szans w tym starciu – wspomina Mucha-Orliński.
W stołecznej drużynie szybko został skreślony. Głównie przez kontuzję. Po zaledwie roku, z czego cztery ostatnie miesiące naznaczone były urazem, bez żalu mu tam podziękowano.
- Do Pruszkowa przyjechał razem z mamą przed sezonem 2006/07. Dostał od nas propozycję, ale nie był to dla niego wymarzony kierunek, miał większe ambicje. W tamtym czasie żaden klub się nim jednak nie interesował. Mama przekonała go, by u nas spróbował. Mimo czterech miesięcy leczenia kontuzji, zaryzykowaliśmy. Znaliśmy jego potencjał, ale wtedy był on wrakiem. Młodego człowieka zawsze można jednak odbudować - podkreśla Mucha-Orliński.
Trening Znicza Pruszków (Lewandowski w niebieskim dresie)
Przez długi czas krążyła plotka, że Znicz w zamian za Lewandowskiego odesłał do Legii kilka piłek. Prawda jest zupełnie inna.
- Wbrew różnym informacjom, nie zapłaciliśmy za niego ani grosza. Nie było też wysyłania żadnych piłek. Przyszedł do nas jako wolny zawodnik, z kartą na ręku – zapewnia dyrektor sportowy Znicza.
Na początku młodziutki napastnik przegrywał rywalizację w ataku z Damianem Wojtulewiczem. Ale gdy się rozkręcił, skończył z koroną króla strzelców starej III ligi (obecnie drugi poziom rozgrywkowy) w sezonie 2006/07. Drużyna w cuglach zdobyła awans klasę wyżej.
- Wtedy pojawiła się pierwsza zagraniczna oferta. Na pewno z Rosji, ale zespołu już nie pamiętam. Przyjechali oglądać Bartka Wiśniewskiego, lecz bardziej spodobał im się Robert. Nie wiem, czy nie był to Sibir Nowosybirsk, który w tamtym czasie bił się o awans do rosyjskiej ekstraklasy – próbuje przypomnieć sobie Mucha-Orliński.
Ale Lewandowskiego za granicę nie ciągnęło. Miał jasny plan: jak najwięcej ugrać ze Zniczem, wystąpić w najwyższej lidze w kraju i dopiero wyjechać. Już wtedy, mając 18 lat, był dojrzały nad wyraz. Nic na wariata, nic na siłę.
Znicz w swoim pierwszym sezonie na zapleczu ekstraklasy spisywał się ponad wszelkie oczekiwania. Zakończył rozgrywki na piątym miejscu, mając dokładnie tyle samo punktów co Piast Gliwice i Arka Gdynia. Świętowały, dzięki lepszej matematyce, Gliwice i Gdynia.
- Jestem przekonany, że gdyby Znicz dostał się wtedy do ekstraklasy, Robert zostałby z nami na jeszcze jeden sezon. Jemu najbardziej chodziło o to, by w tej najwyższej naszej lidze się otrzaskać – mówi Mucha-Orliński.
Stało się jednak inaczej. Po "Lewego", króla strzelców starej drugiej ligi (obecnie pierwszej), zgłosiły się znacznie silniejsze kluby.
- Cracovia dawała dużo więcej, ale Robert nie chciał iść do Krakowa. Mieliśmy luźną umowę, że to on będzie wybierał klub, do którego będzie chciał trafić. Nie mogliśmy mu tego odebrać i kazać iść do Cracovii. Człowiek to nie jest rzecz, żeby przerzucać go z miejsca na miejsce. Wybrał transfer do Lecha Poznań – dodaje Mucha-Orliński.

Korki na Alejach

Lewandowski przychodząc do Pruszkowa, nie trafił do zupełnie nowego środowiska. Miał tutaj swoich dobrych znajomych. Jednym z nich był Bartosz Osoliński.
- Graliśmy razem w kadrach makroregionu, później razem studiowaliśmy. Robert mieszkał na Bielanach, więc zabierał mnie i Norberta Jędrzejczyka na treningi do Pruszkowa srebrnym Fiatem Bravą. Do dziś pamiętam te przejazdy. Zawsze w środku była dobra atmosfera. Dużo muzyki, sporo śmiechu. Należy pamiętać, że w tamtych czasach przejazd z Bielan do Pruszkowa trochę zajmował. Często staliśmy w korkach w Alejach Jerozolimskich. Treningi było zazwyczaj około godziny 17, więc trafialiśmy na godziny szczytu - opowiada Osoliński.
Czy "Lewy" był dobrym kierowcą?
- Zdecydowanie. Już wtedy miał do tego dryg. Motoryzacja od zawsze go interesowała – dodaje.
Grali w Zniczu dwa lata.
- Jest teraz na absolutnym szczycie, ale nie odwrócił się od starych kolegów. Może nie utrzymujemy obecnie jakiegoś bliskiego kontaktu, nie wydzwaniam do niego przy każdej możliwej okazji, ale gdy wysłałem "Bobkowi" SMS-a z gratulacjami po wygraniu Ligi Mistrzów, po chwili odpisał. Patrząc na to, jak bardzo zmieniło się jego życie, pozostał gościem, który twardo stąpa po ziemi - docenia Osoliński.

"Lewy" i inni

Duży wpływ na rozwój Lewandowskiego miał Leszek Ojrzyński. To ten trener mocno postawił na młodego napastnika, który odwdzięczał się seryjnym zdobywaniem bramek.
- U Roberta od razu dało się zauważyć skromność i pracowitość. Sprawiedliwie muszę jednak oddać to, że wtedy miałem w składzie grupę przeambitnych młodych chłopaków. Nie tylko "Lewy" chciał ciężko pracować. Pamiętajmy, że musieli oni pogodzić grę w lidze z nauką. Trudno taką sytuację nazwać w pełni profesjonalnym uprawianiem piłki nożnej. To było godzenie dwóch ważnych spraw. W takich warunkach udało nam się wspólnie stworzyć zespół, który był rewelacją starej trzeciej ligi – wspomina Ojrzyński.
Robert Lewandowski po wyjazdowym zwycięstwie 4:0 z Concordią Piotrków Trybunalski, które zapewniło Zniczowi Pruszków awans do II ligi
Faktycznie, zespół z Pruszkowa promocję wywalczył w efektownym stylu. Duet Wiśniewski – Lewandowski należał do najlepszych w lidze. Ich współpraca układała się bardzo dobrze. "Lewy", z 15 golami, został królem strzelców, "Wisien" dołożył 10 trafień.
- Świetnie się uzupełniali, bo byli różnymi typami napastników. Zachowując wszelkie proporcje, "Wisien" był dla Roberta kimś takim, kim teraz w Bayernie jest Thomas Mueller – mówi Ojrzyński.
- Teraz Lewandowski to fenomen i doszedł na szczyt dzięki ciężkiej pracy, ale ja zawsze będę podkreślał, że w Zniczu trafił na świetnych piłkarzy, którzy bardzo mu pomagali. Nie było tak, że od razu przerastał wszystkich o dwie klasy. "Lewy" uczył się dorosłej piłki. Systematycznie. Wiedzieliśmy, że jest znakomitym egzekutorem, więc koledzy pracowali na jego trafienia – zaznacza były szkoleniowiec Znicza.
Drużyna Znicza Pruszków po zapewnieniu sobie awansu do II ligi
Ojrzyński z drużyną z Pruszkowa pożegnał się w połowie sezonu 2007/08. Przeszedł do Wisły Płock, która miała ambitne plany powrotu do ekstraklasy. Szkoleniowiec ze sobą zabrał Wiśniewskiego, ale chciał też Lewandowskiego.
- Udało się z Wiśniewskim, który był tańszy. Może dla Roberta lepiej, że wtedy za mną nie poszedł, bo jeszcze zaginąłby jak "Wisien" - zastanawia się trener.
Drużyna Znicza Pruszków w 2006 roku (Lewandowski drugi od lewej, Radosław Majewski piąty od lewej, Bartosz Wiśniewski szósty od lewej, Igor Lewczuk ósmy od lewej)
- Płock? To było moje marzenie. Niestety, dopiero na miejscu okazało się, jaki bałagan panował w tym klubie. Ciągłe zmiany trenerów, prezesów, drzwi obrotowe w szatni, ogólny chaos. Atmosfera nie sprzyjała rozwojowi. Nie ukrywam, że patrząc z perspektywy czasu, transfer okazał się błędem. Można gdybać, czy zostając w Zniczu do końca sezonu, nie zrobilibyśmy awansu do ekstraklasy. Było, minęło. Wtedy jednak wygrał sentymentWiśniewski dziś zastanawia się, co zdecydowało o fiasku w Wiśle.
- Te trzy i pół roku tam mnie zdemolowało - dodaje.
35-letni Wiśniewski wciąż biega po boiskach. Obecnie, podobnie jak Osoliński, jest piłkarzem Ząbkovii Ząbki, która jest bliska awansu do III ligi. Jak wspomina "Lewego" z czasów Znicza?
- O Robercie nie da się powiedzieć nic kontrowersyjnego. Nigdy nie należał do żadnej grupy "baletowej". W Pruszkowie mieliśmy zespół złożony w dużym stopniu ze studentów. Wiadomo, że był też czas na zabawę, ale trenerzy trzymali nas w ryzach. Chyba skutecznie, patrząc na wyniki i na to, jakie niektórzy porobili kariery - przyznaje Wiśniewski.
Lewandowski w tym sezonie Bundesligi, bijąc rekord 40 goli, dokonał rzeczy niebywałej. Wiśniewskiego jego skuteczność nie dziwi.
- "Lewy" od zawsze miał wykończenie. Piłka go szukała, a on umiał to wykorzystać. Nie spinał się, tylko kopał tam, gdzie chciał i wpadało. Charakterystyczne dla niego było to, że gdy nie strzelił jakiejś "setki", co zdarzało mu się rzadko, to nie rozpamiętywał tego, tylko parł do przodu, by zdobyć dwie kolejne bramki - wspomina kolega Lewandowskiego z czasów gry w Pruszkowie.

Dumny kapitan

Kapitanem Znicza był Tomasz Piotrowski, środkowy obrońca. Szybko przekonał się do umiejętności Lewandowskiego i teraz jest jednym z jego najzagorzalszych fanów. Wystarczy posłuchać go przez chwilę, by wyczuć w głosie pasję, z jaką opowiada o wspólnej grze.
- Jeśli tylko mogę, oglądam każdy mecz Roberta. Duma mnie rozpiera, kiedy pomyślę, że przez te dwa lata występowaliśmy w jednej drużynie. Szczerze? Nikt z nas się nie spodziewał, że zajdzie aż tak wysoko. Praca, praca i jeszcze raz praca. Do tego chłodna głowa, gdy zaczęło się robić zamieszanie wokół niego. Każdy jego kolejny ruch transferowy był dokładnie przemyślany, nigdy nie zachłysnął się zainteresowaniem ze strony silniejszego klubu. I teraz mogę go stawiać obok Messiego i Ronaldo – mówi Piotrowski.
W autokarze Znicza Pruszków (znajdź "Lewego")

Pierwszy po premie

Jacek Grembocki był ostatnim trenerem, który prowadził "Lewego" w Zniczu. To szkoleniowiec znany z temperamentu, lubiący gestykulować przy linii bocznej. Lewandowski parę razy podniósł mu ciśnienie.
- Robert miewał przestoje w meczach. Kilka razy miałem już przygotowany jego numer do zmiany, ale tonował mnie mój asystent Artur Kalinowski. I później zdarzało się, że pozostawienie go na boisku kończyło się jego golem – wspomina dziś Grembocki.
Tomasz Feliksiak (z lewej) i Robert Lewandowski w barwach Znicza Pruszków
Coraz więcej klubów chciało Lewandowskiego. Grembocki przypomina sobie, że w okolicach maja 2008 roku napastnik Znicza był na liście wszystkich z ekstraklasy.
- W marcu po Roberta zgłosiła się Legia. Rozmawialiśmy o tym przed sparingiem z nami. Był Mirosław Trzeciak i Janek Urban, którego dobrze znałem z czasów wspólnej gry w Górniku Zabrze. Janek bardzo chciał Lewandowskiego, na przeciwnym biegunie był Trzeciak, który narzekał na to, że Robert nie umie grać tyłem do bramki, co akurat było w tamtym czasie słuszną uwagą. Pod koniec sezonu odbyłem z "Lewym" rozmowę i namawiałem go na transfer do Legii. Całe szczęście mnie nie posłuchał - opowiada Grembocki.
Oferty napłynęły też z Zabrza i w końcu z Poznania. Lewandowski wybrał propozycję Lecha.
- W Zniczu był jeden bardziej utalentowany zawodnik. To Tomasz Chałas. Robert gole w starej trzeciej lidze strzelał w wieku 18 lat, Chałas robił to mając lat 16. W jego przypadku liczne kontuzje zrobiły jednak swoje - wspomina Mucha-Orliński.
Talent to jedno. Szczęście, dobre wybory, właściwi trenerzy - to kolejne czynniki wpływające na rozwój kariery.
A Lewandowski zawsze trafiał w dziesiątkę.
Paweł Kaczmarek czyści but Roberta Lewandowskiego po kolejnym strzelonym golu
Autor: Mateusz Kalina / Źródło: eurosport.pl
Powiązane tematy
Udostępnij
Reklama
Reklama