Popularne sporty
Wszystkie sporty
Pokaż wszystko

Krzysztof Piątek w Milanie. Z Niemczy, przez Dzierżoniów, do Mediolanu

Emil Riisberg

23/01/2019, 20:53 GMT+1

Gdy miał 11 lat, poskarżyli się na niego Francuzi. Podpadał trenerom i wychowawcom, zdarzało się, że wagarował. Od tamtego momentu wiele się w jego życiu zmieniło. Dojrzał, zmądrzał i piłkarsko mocno się poprawił. Krzysztof Piątek robi furorę we Włoszech, a w czwartek został bohaterem polskiej reprezentacji. Strzelił w Wiedniu zwycięskiego gola z Austrią.

Foto: Eurosport

Przypominamy artykuł z 21 stycznia 2019 roku
To był kwiecień 2006 roku. Piątek nie myślał wtedy o Milanie. Szalał w dziecięcych grupach Niemczanki Niemcza. Do jego rodzinnej kilkutysięcznej mieściny zajechała drużyna 10-latków z pobliskiego Dzierżoniowa.

Przywiózł ją Andrzej Bolisęga, trener i ojciec, zawzięty człowiek. Nie dał za wygraną, gdy kilka miesięcy wcześniej usłyszał, że może zapomnieć o zapisaniu synów do tamtejszej Lechii. Nie było szans, bo w klubie o zespole chłopców z rocznika '95 po prostu nie pomyślano. Tymczasem Bolisęga, instruktor trenerski, postawił na swoim. Ze wsparciem miasta oraz innych rodziców kilka miesięcy przed wyjazdem na mecz z Niemczanką założył szkółkę UKS Dziewiątka.

W Niemczy jego dzieciaki miały przejść pierwszy poważny sprawdzian. - Graliśmy z rówieśnikami, ale dużo większymi chłopakami, wśród których wybijał się Krzysiek. Zwróciłem na niego uwagę po jego ruchach - przypomina sobie pan Andrzej.

Parę popisowych akcji, jakiś gol, później kolejny i trener pomyślał: - Tak, on musi grać u nas.

- Po meczu podszedłem do jego taty. Zamieniliśmy parę słów i chłopak na drugi dzień był już z nami, w Dzierżoniowie - odtwarza sobie tamte momenty Bolisęga.

Włosi dzwonią do Dzierżoniowa

Dziś siedzi za biurkiem gabinetu Urzędu Miasta i dumny odbiera telefon za telefonem od dziennikarzy z Włoch. Zapewnia, że skrzynkę mailową też ma pełną. - Wszystkie tamtejsze media kontaktują się ze mną. Dzwonili do mnie z radia Sky Sport, odzywali się również dziennikarze "La Gazzetta dello Sport". Piłka dla Włochów to coś więcej niż sport. Mam wrażenie, że gdybym pokazał im korek od buta Krzyśka, to o tym też zrobiliby reportaż - śmieje się.

Bolisęga od czterech lat jest wiceburmistrzem Dzierżoniowa. To nieco ponad 30-tysięczne miasto na Dolnym Śląsku kiedyś szczyciło się pierwszą polską fabryką produkującą radia. Po zakładach Diora pozostało wspomnienie, bo w nowej rzeczywistości wychodzące stamtąd tranzystorowe meluzyny i krokusy nie wytrzymały konkurencji ze sprowadzanym z Zachodu sprzętem.

Perły rodzimego przemysłu elektronicznego już nie ma, ale miasto i cały powiat dorobiły się poważnego ambasadora. Piłkarza.

Pokochali rewolwerowca

Krzysztof Piątek w ekspresowym tempie wziął się za podbój Italii. Do Genoi trafił przed sezonem, kosztował 4,5 mln euro, tyle przelano na konto Cracovii. Zaczęło się szaleństwo. Najpierw cztery gole w Pucharze Włoch, później dziewięć w siedmiu pierwszych meczach w lidze. Prawdziwe wejście smoka. Ba, jak wjazd do cudzego domu z drzwiami, z wyrwaną futryną. Włosi go pokochali, dzieci na ulicach zaczęły naśladować jego gest po golach, czyli skrzyżowane rewolwery.
Piątek nie wyglądał na kogoś, kto odleciał z powodu nagłej popularności. - Nie przesadzajmy. Mogę jeszcze przejść ulicą. Póki co nie jestem bardzo znany. Ale przyznaję, że kibice zaczynają już mnie prosić o autografy czy wspólne zdjęcia. Na razie podchodzę do tego wszystkiego spokojnie. Oczywiście nie myślę o koronie króla strzelców. Zdobyć takie trofeum jest niezmiernie ciężko. Serie A to bardzo wysoki poziom. Grają tu napastnicy ze światowej czołówki, do których dużo mi jeszcze brakuje - mówił, gdy pod koniec września do niego zadzwoniliśmy.

Serial z jego przejściem do Milanu trwał prawie dwa tygodnie. Zdążył zmęczyć wszystkich, ale w końcu każdy odetchnął. On sam, bo zrobił milowy krok w karierze, będzie grał w klubie legendzie (siedem Pucharów Europy, 18 mistrzostw kraju) i zarabiał cztery razy więcej niż do tej pory (w Milanie ma to być ponoć 2 miliony euro). Mediolańczycy liczą, że w końcu znaleźli snajpera, za jakim tęsknili od czasów Andrija Szewczenki. A w Genui liczą pieniądze, bo właściciel klubu Enrico Preziosi właśnie zrobił interes życia. Kupił za 4,5, sprzedał za 35 milionów euro.

No i nasza piłka ma nowy rekord transferowy. Poprzedni należał do Arkadiusza Milika, za którego Napoli swego czasu musiało wyłożyć 32 miliony.

Pobudka o piątej, w domu o dwudziestej

Gdy pytam o Piątka wiceburmistrza Bolisęgę i trenera Zbigniewa Soczewskiego (to on dał 17-letniemu Krzyśkowi zadebiutować w seniorskim zespole Lechii), odpowiadają w ten sam sposób: w życiu nie przewidywali, że chłopak zrobi taką karierę.

- Bo taka jest piłka. Sam talent nie wystarczy, żeby z kopacza wyrósł piłkarz - podkreśla Soczewski, który do dziś trenuje pierwszy zespół z Dzierżoniowa.

Piątek wtedy, w Niemczy, zaimponował przyglądającemu się Bolisędze walecznością. - Nie odkładał nogi, nie odpuszczał, typ walczaka. A ja takich potrzebowałem w UKS Dziewiątka - wspomina urzędnik.

To była szybka decyzja. Ojciec Władysław od razu się zgodził, nie chciał, żeby syn przepadł w Niemczy, miejscu bez przyszłości. Chłopak zaczął treningi i naukę w klasie sportowej. Do Dzierżoniowa dojeżdżał. Najpierw podwoził go tata, ale z czasem pan Władysław uznał, że to odpowiedni moment, aby nauczyć syna odpowiedzialności.

Zaczęły się dojazdy PKS-em. Niby tylko 15 kilometrów, ale podróż zajmowała Krzyśkowi 50 minut. Dzień dla niego startował o piątej, bo na siódmą musiał być na boisku. Później szkoła, znowu trening i powrót do domu, o dwudziestej. Szkoła życia.

Wagary i skarga od Francuzów

Miło i sympatycznie nie było. Nie mogło być, bo chłopak do najgrzeczniejszych nie należał. Zdarzało się, że Krzysiek na trening nie dojechał.

- Czasami na autobus nie zdążył albo nie chciał zdążyć - wybucha śmiechem Piotr Pietkiewicz, piłkarz Lechii Dzierżoniów, kolega Piątka z podstawówki, gimnazjum i boiska.

- Przydarzało się nam wagarowanie. Było nas dwudziestu paru chłopaków w jednej klasie. Mieliśmy dużo czasu, żeby wpaść na głupi pomysł. Byliśmy fajną ekipą, z którą można było się dogadać albo nie dogadać, jak ktoś nam podpadł - przyznaje Pietkiewicz.

Gdy Piątkowi odechciało się trenowania, zainterweniował Bolisęga. - Był telefon do taty. Spotkaliśmy się i postanowiliśmy przywołać go do porządku. Tata w paru mocnych słowach przedstawił mu, jakie są granice. Więcej to się nie przydarzyło - wspomina niechlubny epizod chłopaka.

- Bo Krzysiek to był urwis, nad którym trudno było zapanować. Wszędzie było go pełno, wiecznie w centrum uwagi. Łobuz. Największy w całej drużynie. Pamiętam obozy i turnieje. Gdy na takich wyjazdach miał być pod moją opieką, to przeżywałem straszne chwile - przypomina sobie, dziś ze śmiechem, Bolisęga.

Pierwszy zagraniczny wyjazd jego grupa z Piątkiem na pokładzie miała do Francji, na turniej dzieciaków. Chłopcy spali u francuskich rodzin. W trakcie pobytu był jeden telefon ze skargą od Francuzów. Oczywiście na Piątka.

- Rodzinie, u której przebywał, dał w kość. Musiałem się tam zjawić. Co zrobił? Nie chcę wchodzić w szczegóły. Nie wnikajmy. Zostańmy przy tym, że po prostu był niegrzeczny - nie mówi za wiele ciągnięty za język wiceburmistrz Bolisęga.

Niepełnoletni debiut

Piątek grał, uczył się, ale orłem w klasie nie był. Stawiał tylko na WF i piłkę nożną. To były jego ulubione przedmioty.
Miał 16 lat, gdy trafił do seniorów i 17, gdy przyszło mu zadebiutować w dorosłej drużynie. Trener Soczewski dostrzegł w nim potencjał na klasowego lisa pola karnego.

- Potrafił się w nim znaleźć, widać to było u Krzyśka od najmłodszych lat. Tego nie można wytrenować. To albo się ma, albo nie. Krzyś potrafił się ustawić, zająć na boisku odpowiednie miejsce. Na pewno nie był zawodnikiem bardzo szybkim. Sam o tym dziś mówi, że to jego boiskowa wada. Ale nadrabia cwaniactwem, przewidywaniem tego, gdzie piłka może spaść w polu karnym - opisuje jego boiskową charakterystykę.

Pograł w Dzierżoniowie z pół roku, wypatrzyli go poławiacze piłkarskich pereł z Lubina i tak trafił do Zagłębia, klubu od lat współpracującego z Lechią. Kosztował, jak mówią mi w Dzierżoniowie, 10 tysięcy złotych. Nie bójmy się przyznać - niewiele, jak na młodego i dopiero rokującego piłkarza. Przechodził razem z Jarosławem Jachem (dziś w angielskim Crystal Palace), za niego Lechia dostała 15 tysięcy.

Zmądrzał przy kobiecie

W Zagłębiu chłopak zmądrzał. - W młodości lubił się bawić i żartować, psocić. Był duszą towarzystwa, wybijającą się w grupie. Ale kiedy przeszedł do Lubina, tam dojrzał. Duży wpływ na to miała jego dziewczyna, obecna partnerka - przyznaje trener Soczewski.

Chodzi o Paulinę, starszą od Krzyśka o cztery lata. To ona pomogła mu w ustaleniu priorytetów. Skończyły się gry komputerowe, fast foody i niedosypanie. Namówiła młodego piłkarza do zrobienia prawa jazdy, wbiła do głowy odpowiednią dietę i posłała na kurs angielskiego.

- Pokazała mi inny świat, bardziej dojrzały. Zmieniłem się, choćby pod kątem domowych obowiązków - Piątek potwierdził kiedyś w rozmowie z "Przeglądem Sportowym".

To w Zagłębiu doczekał debiutu w ekstraklasie, ale kariery tam nie zrobił. W sezonie 2015/2016 w 36 meczach strzelił osiem goli i rozstano się z nim bez żalu. Zgłosiła się po niego Cracovia, zapłaciła dwa miliony złotych i to były dobrze zainwestowane pieniądze. W dwa lata wyrobił sobie markę, w drugim sezonie nastrzelał 21 goli i do końca liczył się w walce o koronę króla strzelców. Latem odezwała się Genoa, oferta opiewająca na 4,5 mln euro była z serii tych nie do odrzucenia.

We wrześniu Piątek zadebiutował w reprezentacji. Już w drugim meczu strzelił gola. Trzeci rozegrał 21 marca, na początek eliminacji Euro 2020. Wszedł w Wiedniu na boisko w drugiej połowie, gdy Polakom nie szło. Już pierwszą sytuację zamienił na gola. Były tradycyjne rewolwery, a na koniec radość ze zwycięstwa. Bilans w kadrze ma wyśmienity - trzy spotkania, dwa gole.

Autor: Tomasz Wiśniowski / Źródło: eurosport.pl
Powiązane tematy
Udostępnij
Reklama
Reklama