Popularne dyscypliny
Dyscypliny
Pokaż wszystko

Kacper Przybyłko, polski piłkarz Philadelphia Union, chorował na COVID-19. Koronawirus

Emil Riisberg

13/05/2020, 20:02 GMT+2

1 kwietnia klub amerykańskiej ligi piłkarskiej MLS Philadelphia Union poinformował, że jeden z jego zawodników ma koronawirusa. Dopiero teraz okazało się, że był nim Polak Kacper Przybyłko.

Foto: Eurosport

Przybyłko większość swojej kariery grał w Niemczech (jest wychowankiem Arminii Bielefeld), ale furory tam nie zrobił. W sezonie 2018/19 dostał szansę w Stanach Zjednoczonych i stał się prawdziwym objawieniem ligi MLS. Dla ekipy Philadelphia Union strzelił 15 goli i był jednym z najskuteczniejszych zawodników rozgrywek.

Przykre urodziny

W obecnym sezonie Przybyłko zdążył rozegrać tylko dwa mecze, po czym rozgrywki zostały wstrzymane z powodu pandemii COVID-19. Okazuje się, że choroba dopadła także polskiego napastnika. 23 marca, dwa dni przed swoimi 27. urodzinami, bardzo źle się poczuł.
- Miałem gorączkę, dreszcze i bolała mnie głowa - wspomina. - Na początku myślałem, że to normalne osłabienie, bo raz w roku coś takiego mnie rozkłada na dzień, góra dwa. Ale zastanawiające było to, że dosłownie ścięło mnie z nóg. Po tym, jak termometr pokazał prawie 39 stopni gorączki, moja narzeczona Kinga postanowiła zabrać mnie na test. Pojechaliśmy tam samochodem, pobrali nam próbki i wróciliśmy do domu. Telefon od lekarza o pozytywnym wyniku dostałem dopiero tydzień później, jak w zasadzie było po wszystkim - zdradza zawodnik.
Kilkudniowa walka z koronawirusem nie była łatwa.
- Byłem wyłączony z obiegu przez cztery doby - wylicza piłkarz. - Gdyby nie Kinga, to spałbym na okrągło. Budziła mnie i na siłę karmiła ciepłą zupą. Brałem tabletki na ból głowy i cały czas walczyłem z gorączką. Najgorzej było w nocy, bo dręczyły mnie jakieś koszmary. Wirus storpedował plany urodzinowe, bo pierwotnie Kinga chciała mnie zabrać do zoo i na kolację do restauracji, ale skończyło się na butach kupionych przez internet. Po czterech dniach nagle poczułem się lepiej. Przez dwa tygodnie nie robiłem dosłownie nic. Potem zacząłem ćwiczyć w domu, ale wciąż szybko się męczyłem. Czułem, że coś siedzi mi w płucach. Stopniowo było lepiej, ale dopiero po miesiącu czułem się tak, jak przed chorobą - twierdzi 10-krotny reprezentant polskiej młodzieżówki.
picture

Foto: Eurosport

Myśleli, że to żart

Zawodnik przyznaje, że w Philadelphia Union wszyscy uspokajali go, że na pewno szybko wyzdrowieje. Wspólnie z klubem ustalili, żeby przy oficjalnym komunikacie do prasy nie podawać jego personaliów.
- Nie wydawało mi się to dobrym pomysłem, bo wciąż jeszcze dochodziłem do siebie i nie chciałem nikogo martwić. Zastanawialiśmy się także, gdzie mogło dojść do zakażenia, bo skoro okres inkubacji trwa dwa tygodnie, to w tym okresie byłem z drużyną na meczu w Los Angeles. Ale na szczęście nikt inny z zespołu się nie zaraził, więc musiałem złapać wirusa gdzie indziej - analizuje.
Przybyłko po konsultacji z klubem postanowił poinformować o swojej chorobie kolegów z drużyny.
- Napisałem do nich SMS, ale że było to 1 kwietnia, wszyscy myśleli, że ich nabieram. Kilku chłopaków wysłało mi nawet informacje zwrotne w stylu: "Kacper, nie wygłupiaj się, z tego się nie żartuje". Dopiero jak ich zapewniłem, że to nie żart, pisali, że cieszą się, iż mam to już poza sobą. Nie mogę się już doczekać powrotu na boisko i gry dla klubu, z którym niedawno podpisałem nowy kontrakt - przyznaje Przybyłko.
Autor: dasz/łup / Źródło: eurosport.pl, PAP
Powiązane tematy
Udostępnij
Reklama
Reklama