Popularne dyscypliny
Dyscypliny
Pokaż wszystko

Eliminacje mistrzostw świata 2022 - Lesław Ćmikiewicz wspomina mecz na Wembley z roku 1973 - piłka nożna [Wywiad]

Emil Riisberg

28/03/2021, 04:24 GMT+2

Wydarzeń tamtych zapomnieć nie sposób, emocji, a nawet stresu dostarczają niezmiennie, choć lat minęło ponad 47. - Jeden z naszych trenerów, już w euforii, zaczął tym angielskim kibicom wygrażać. Krzyczeć do nich w sposób... No, słów nie dobierał - wspomina legendarny mecz na Wembley Lesław Ćmikiewicz, wtedy pomocnik. W środę w Londynie w ramach eliminacji mistrzostw świata z Anglikami zmierzą się

Foto: Eurosport

17 października roku 1973. I wszystko jasne.
Na Wembley Polaków skazywano na pożarcie. Bramkarz Jan Tomaszewski wyznał potem, że w czasie odgrywania hymnów modlił się, by nie było pogromu. Piłkarze Alfa Ramseya pewni swego byli bardzo, ich kibice też, o mediach nie wspominając.
Ćmikiewicz w barwach narodowych razy wystąpił 57. Bronił ich i wtedy, na Wembley, kiedy wybrańcy Kazimierza Górskiego wyszarpali remis 1:1, w spotkaniu przypominającym horror, a pewnie go przebijającym. Dla nich oznaczało to awans do mundialu, w którym miejsce zajęli trzecie. Anglicy w imprezie nie wystąpili, co dramatem było narodowym.
Wspomnienia o bitwie z 17 października niestety zaczęły się nie najlepiej.
LESŁAW ĆMIKIEWICZ: Mam nadzieję, że pan nie słyszy, jak jęczę z bólu. Dysk mi wyskoczył, fatalna sprawa.
RAFAŁ KAZIMIERCZAK: Panie Lesławie, to przełóżmy tę rozmowę na jutro, ze zdrowiem może będzie już lepiej.
Nie, nie, to tak szybko nie przechodzi. Proszę pytać. I wybaczyć mi, jeżeli rzucę jakieś siarczyste przekleństwo. Naprawdę boli.
Poczytałem o tym meczu na Wembley po raz setny, po raz setny pooglądałem fragmenty. Emocje przy tym wciąż są nieprawdopodobne. Skoro wziął pan udział w wydarzeniu dla polskiego, a przy okazji i angielskiego sportu historycznym, to - za przeproszeniem - też jest pan postacią historyczną.
Dobre.
Wie pan co? Mając te prawie 74 lata, mogę powiedzieć, że się z panem zgadzam. Kiedyś pewnie bym się zapierał, teraz nie ma nic przeciwko.
A właśnie, pana data urodzin to ciekawy temat. Podane są dwie - 3 maja 1947 i 25 sierpnia 1948. O co chodzi?
Oj, po co o tym pisać, to absolutnie nieistotne. Zamieszanie po wojnie było, we Wrocławiu. Prawdziwa jest ta pierwsza. Ojciec mnie zameldował rok później i w dokumentach pojawiła się ta druga. Czasami mówię, że jestem o rok młodszy, tyle z tego dobrego.
Ta historyczność meczu na Wembley przesadą żadną nie jest. Mam kolegę, który grzecznie pyta poznawanych ludzi, czy urodzili się przed, czy po tamtym meczu. Ci młodsi w relacjach z nim mają trochę pod górkę.
Doskonałe, rozbawił mnie pan.
To jeszcze jedno, na potwierdzenie, że mecz na Wembley jest wieczny. "Wesele" Wojciecha Smarzowskiego pan oglądał?
Nie, "Wesela" akurat nie, a Wojtka znam przecież dobrze, bardzo go lubię.
W czasie imprezy jeden z bohaterów, tak wyszło, że kompletnie pijany, ściąga marynarkę z koszulą i pokazuje, że ma na sobie czerwoną koszulkę reprezentacji Polski, z numerem 10 na plecach. Opowiada, że to ta sama, w której Jasio Domarski 17 października roku 1973 strzelił Shiltonowi na 1:0, po podaniu Laty.
Też doskonałe.
Moją koszulkę z tamtego meczu otrzymał dziennikarz sportowy Stefan Szczepłek. Tak zapoczątkowałem jego pokaźną kolekcję.
Tamtą podróż do Londynu pan pamięta?
Nie, zupełnie. W samolocie czasami graliśmy w karty, w kierki. Dla zabawy, nie dla pieniędzy. Wtedy było pewnie podobnie.
Jest opowieść, że już w Londynie, w hotelu, zobaczyliście w telewizji nieprzychylny dla was program.
Ja takiego programu sobie nie przypominam. Ale tak, bardzo niemiłe teksty ukazywały się o nas w angielskiej prasie. Janka Tomaszewskiego nazywali klaunem, mnie mordercą. Pisano, że golimy się szkłem. We wcześniejszych meczach, z Walią i Anglią, rywale wylecieli z boiska po starciach właśnie ze mną. Hockey za kopnięcie bez piłki, a Ball zwyczajnie mnie dusił.
Idziemy w tym Londynie na spacer, za nami pędzi grupa fotoreporterów. Na drugi dzień w gazecie jest tekst i moje zdjęcie, bardzo niekorzystne. Ktoś mi przetłumaczył - "Ćmikiewicz to bandyta o oczach mordercy". Takie kwiatki.
Mieszkaliśmy w hotelu przy Hyde Parku, u faceta z Polski. Oficerem na Batorym był wcześniej, zwiał i osiadł w Londynie. W okolicy należało do niego kilka kamienic, na ulicy słychać było tylko nasz język. Spokój tam mieliśmy, można było pójść na spacerek.
Jest 17 października, zbliża się mecz. Odprawę trener Górski robi w hotelu czy już na stadionie?
Naprawdę nie pamiętam, ale myślę, że Kazio zrobił ją w hotelu. Musiało być absolutnie zwyczajowo - podał skład, powiedział, kto za kogo odpowiada. Nic wyszukanego.
To przenieśmy się na to magiczne Wembley. Wychodzicie na murawę, na trybunach 100 tysięcy ludzi, nastawionych do was bardzo nieprzychylnie, choć to określenia chyba zbyt łagodne?
To stare Wembley było jak konserwa, dźwięk odbijał się i wracał, hałas był zatem nieprawdopodobny. Ci, którzy w spodenkach mieli słabsze gumki, to je gubili.
Pod panem nogi też się ugięły?
Nie. Chyba jak każdy wiedziałem, że stajemy przed życiową szansą. Chociaż nie powiem, że byłem pewny sukcesu. Ale zachowanie tych kibiców... Krzyczeli na nas "animals", rzucali puszkami po piwie.
Którego w Polsce, tak na marginesie, wtedy nie było. Bywało co najwyżej butelkowane.
Tak jest, racja. Gwizdali w czasie polskiego hymnu.
Takie najprostsze pytania mi się cisną: dlaczego, po co?
Wie pan, dzisiaj możemy sobie o tym porozmawiać, nawet się z tego pośmiać. Inne czasy. Wtedy chodziło o stłamszenie. O pokazanie nam, że nie mamy szans. Żadnych.
Anglicy ograli przed Wembley przeciętnych Austriaków, w sparingu było 7:0. My zmierzyliśmy się z rywalem troszkę trudniejszym, Holandią, jedną z najlepszych drużyn świata. Zremisowaliśmy 1:1, ja akurat kryłem wtedy Cruyffa. Ten wynik o czymś świadczył.
Zaczyna się mecz. Anglicy gniotą nieprawdopodobnie od samego początku. Wiedzieliście, że taki będzie scenariusz - specjalnie nie stawiam tu znaku zapytania.
Oczywiście, to było logiczne, że sprawę będą chcieli rozstrzygnąć na samym początku. Muszę panu powiedzieć, że podłoże na Wembley było fatalne, do tego ta typowa, angielska pogoda. Musi mi pan uwierzyć na słowo - boczne sektory murawy wyłożone były darnią. Tam było tak grząsko, że nogi wpadały po kostki. Wembley nie żyło tylko z futbolu, tam odbywały się jeszcze żużel i wyścigi psów. I teraz tak - gdyby Anglicy grali skrzydłami, może coś by nam strzelili. Ale jak mogli grać tymi bokami, skoro tam nie dawało rady biegać. Grali środkiem, stąd ta nasza skomasowana obrona.
Tomaszewski bronił jak w transie.
No tak, wielki był. Dzień konia. Shilton miał w tym meczu jedną interwencję nieudaną, Janek wiele udanych. Nikt mu tego nie odbierze. A kiedy piłka już go mijała, to zawsze znalazł się ktoś, kto i tak ją wybił.
Jest ta 57. minuta, trwa chyba najważniejsza akcja w polskiej piłce nożnej, Lato podaje do nadciągającego Domarskiego.
Tam jeszcze kapitalnie zachował się Robert Gadocha, ściągnął na siebie obrońców.
Stałem po swojej prawej stronie, w okolicach środka boiska. Shilton przepuścił strzał Domarskiego pod brzuchem. Euforia. Szczęście niebywałe.
Widziałem powtórkę tego gola w telewizji brytyjskiej, komentator krzyczał: "tragedy".
Bo to była dla nich tragedia. Szok. Cały czas cisnęli, grali na naszej połowie, a tu 0:1.
W minucie 63. Anglicy mają rzut karny, sędzia odgwizduje faul Adama Musiała na Martinie Petersie. Shilton na to nie patrzy, jest odwrócony. Strzela Allan Clarke. 1:1.
To zwykli ludzie, denerwowali się, jak my. No niestety, szybko wyrównali.
Peters po latach przyznał, że faul symulował. Wie pan o tym?
Ja panu powiem - i wtedy, i teraz nie jestem przekonany, czy to był faul. Myśmy przeszli nad tym do porządku dziennego, bo mecz zakończył się po naszej myśli. Nie było co rozdrapywać ran.
Szansa na drugą bramkę była wyborna, Lato pędził na bramkę, a Roy McFarland złapał go za szyję, za co zobaczył kartkę tylko żółtą. Dzisiaj nie do pomyślenia.
Znowu - inne czasy, inne przepisy. I tak dobrze, że go złapał, a nie uszkodził jakimś wślizgiem, nie przywalił po nogach.
Górski nie wytrzymał, zaczął iść do szatni przed zakończeniem spotkania.
Widziałem, widziałem, z mojej strony Kazio przecież szedł.
Już po meczu, w żartach, powiedziałem do niego: "co, trenerze, nie wytrzymał pan?". "Nie, Lesio, ja chciałem tylko, żeby sędzia szybciej to skończył i w ten sposób mu to pokazałem" - odpowiedział.
A to było jeszcze z pięć minut grania. No cóż, Górskiemu nerwówka też się udzieliła. Wszystkim się udzieliła. Jeden z naszych trenerów już po tym ostatnim gwizdku, kiedy poczuł euforię, zaczął wygrażać angielskim kibicom. Krzyczeć do nich, w sposób... No, słów nie dobierał.
Po polsku.
Nie pamiętam, pewnie tak.
Pan czuł ten stres na boisku?
Cały czas się broniliśmy, cały czas była robota, cały czas w ogniu. Przecież oni obracali nas jak zwierzynę na rożnie. Za bardzo nie było zatem kiedy się bać. Ale nerwy były, pewnie. Jak cały stadion ryknie na pana, to jednak robi wrażenie. Kiedy do nas przyjeżdżały inne reprezentacje i w Chorzowie, w tym Kotle Czarownic, zaczynał się doping, dreszcze też przechodziły. Ja przy śpiewaniu hymnu unosiłem się z emocji.
Na Wembley dla obu drużyn zorganizowano kolację. Jedliście sami, Anglicy nie przyszli.
Nie przyszli, co w sumie mnie nie zdziwiło. Przecież widziałem, jak dopiero co płakali, tam, na murawie. Stracili tym remisem olbrzymie pieniądze, na ich miejscu też bym płakał.
Po tej kolacji przenieśliśmy się do dyskoteki, żeby odreagować.
Przy alkoholu - znowu bez znaku zapytania.
Piwo było, to na pewno. Nie wiem, czy coś innego. Bawiliśmy się przednie, nawet jakieś tancerki tam się pojawiły. A komentujący mecz Janek Cieszewski nie schodził z parkietu.
Choć miał problemy z nogą.
Tak jest. Na samym wejściu DJ zapytał nas wtedy, kim jesteśmy. "Jak to, nie wiesz, człowieku, że to my wyrzuciliśmy waszą drużynę z mistrzostw świata?". Skubany, za kilka minut przyniósł płytę nagraną po zdobyciu przez Anglików mistrzostwa świata i złośliwie nam puszczał. Do rana.
Jak to do rana? Sportowcy? Niemożliwe.
No tak, zapomnieliśmy, że za trzy dni gramy z Irlandią. A Irlandia przywitała nas bardzo ciepło, pogratulował nam premier kraju, szczęśliwy i radosny, że tym Anglikom utarliśmy nosa. Rzadki przypadek, zaprosił nas nawet do parlamentu, z czego skorzystaliśmy.
Janka Tomaszewskiego jako bohatera z Wembley zapytali, jakie trunki preferuje. Janek na to, że piwo. I pod drzwiami hotelowego pokoju czekała na niego skrzynka piwa. Na co ja mówię: "wariacie, nie mogłeś powiedzieć, że whisky?".
A naprawdę Tomaszewski na boisko wyszedł wtedy sam, bo wy zostaliście za jego plecami w tunelu? Zorientował się, wrócił i zapytał, co jest grane?
Jak najbardziej mogło tak być. Zdaje się, że w żartach usłyszał "skoro Anglię zatrzymałeś sam, to teraz też sobie sam poradź".
Towarzysze Edward Gierek i Piotr Jaroszewicz wysłali do reprezentacji listy gratulacyjne.
Mogę się mylić, ale pamiętam to w ten sposób - z Irlandii wróciliśmy do Anglii, nie Polski, i trochę tam jeszcze pourzędowaliśmy, chyba jeden dzień dłużej, bo była jakaś partyjna impreza w Polsce. A gdybyśmy wrócili, to byśmy ją zepsuli.
Tabletki Janusza Garlickiego pomagały wam już wtedy.
Kolejna dobra historia. Nie, wydaje mi się, że braliśmy je chyba już w czasie mistrzostw świata. Żyliśmy w czasach, kiedy wspomaganie w sporcie nie istniało. Żadne. Doktor Garlicki wymyślił, że będzie nam dawał zestaw witamin, tłumacząc, że po tym to dopiero będzie się grało. A to zwykłe placebo było. Okazało się, że szwajcarskie tabletki pochodziły z apteki z Alei Ujazdowskich, podawano je kobietom w ciąży.
O, tak się narodziła wielka polska piłka.
Zapytam jeszcze o trenera Górskiego. Zapytałem go kiedyś, co by zrobił, gdyby piłkarz zakwestionował jego decyzję albo go nie posłuchał. Mocno się zdziwił i powiedział, że kazałby takiemu zawodnikowi spakować walizeczkę.
I tak się stało, na igrzyskach w 1972 roku. Graliśmy wtedy z ZSRR. To wtedy nastąpił ten zamach terrorystyczny, trzy razy wychodziliśmy na rozgrzewkę zanim zapadła decyzja, że jednak gramy, że zawody będą kontynuowane.
Do przerwy mecz odbywał się do jednej bramki, niestety naszej, 0:1 to najniższy wymiar kary. Potem wyrównaliśmy, a w końcówce Górski chciał wpuścić Andrzeja Jarosika. A ten wypalił, że na 10 czy 20 minut to on nie wchodzi. Trener użył określenia bardzo mocnego, za nic nie powtórzę. I wpuścił Zygfryda Szołtysika, który strzelił na 2:1.
I tyle było Jarosika w kadrze.
31 marca znowu gramy na Wembley. Po 3:3 z Węgrami w debiucie selekcjonera Paulo Sousy jest pan optymistą?
Niestety nie.
W obronie nowy trener postawił na młodych, Michała Helika i Jana Bednarka. No i były błędy. Współpraca pomocników też źle wyglądała, boczni do gry nie wnieśli nic.
Co Sousa zaproponuje na mocnych Anglików - nie wiem. Ma kredyt zaufania, nich go spłaci na Wembley właśnie.
PS: czasie wywiadu Lesław Ćmikiewicz nie użył żadnego siarczystego przekleństwa, tego związanego z bólem też nie.
Wywiad został przeprowadzony przed meczem z Andorą i kontuzją Roberta Lewandowskiego, przez którą na Wembley nie zagra.
Mecz Anglia - Polska w 3. kolejce eliminacji mistrzostw świata Katar 2022 w środę o 20.45. Relacja na żywo w Eurosport.pl
Autor: rozmawiał Rafał Kazimierczak / Źródło: eurosport.pl
Powiązane tematy
Udostępnij
Reklama
Reklama