Popularne dyscypliny
Dyscypliny
Pokaż wszystko

Michael Jordan - droga na szczyt NBA dominatora z Chicago Bulls

Emil Riisberg

24/05/2020, 05:50 GMT+2

Michael Jordan - te dwa słowa są synonimem wielkości. Bycie jak MJ w jakimś fachu oznacza, że jest się najlepszym - na szczycie. Miał mentalność mistrza. Był też bezwzględnym i nieznoszącym sprzeciwu tyranem terroryzującym przeciwników, kolegów z drużyny i współpracowników.

Foto: Eurosport

W ostatnich tygodniach wróciliśmy do lat 90. i wielu z nas po raz kolejny zostało oczarowanych przez Jordana. Niektórzy podziwiali go po raz pierwszy. Serial dokumentalny "The Last Dance" uchylił rąbka tajemnicy i pozwolił zajrzeć za kulisy ostatniego - szóstego - mistrzowskiego sezonu w wykonaniu Chicago Bulls. Choć dokument w założeniu miał opowiadać historię Byków, to tak jak pod koniec XX wieku uwaga skupiała się głównie na Jordanie. Nie tylko dlatego, że to od jego zgody zależało upublicznienie materiałów nagrywanych ponad dwie dekady temu. MJ miał po prostu to coś - coś, co sprawiało i wciąż sprawia, że nie możesz oderwać od niego wzroku.
Jordan pozwolił nam zajrzeć do szatni Byków. Było palenie cygar, picie piwa, a nawet to jak Charles Oakley policzkuje Scottiego Pippena, oczywiście po przyjacielsku. Usłyszeć można było historie o bójkach, wypadach do Las Vegas w trakcie sezonu, było wiele złośliwości. I choć nigdy wcześniej tyle nie pokazano, to wciąż trudno oprzeć się wrażeniu, że jednak nie wszystko, a tylko to, co MJ chciał byśmy zobaczyli.
Jak to możliwe, że po tylu latach Jordan wciąż nam imponuje i zachwyca? Co sprawia, że jest uważany za najlepszego koszykarza w historii? Co go napędzało? Oto kilka historii, które pomogą zrozumieć, kim był i jak dotarł na szczyt.

Gdy można powspominać

- Nie zrozumcie mnie źle. Był dupkiem. Był palantem. Wielokrotnie przekraczał granice. Jednak po upływie tylu lat, gdy myślę o tym, to widzę, co chciał w ten sposób osiągnąć. Myślę sobie: hej, był cholernie dobrym kolegą z drużyny - to wypowiedź Willa Perdue, który zdobył z Jordanem i Bykami pierwsze trzy tytuły.
Koledzy z drugiej zwycięskiej ery Chicago Bulls wypowiadali się w podobnym tonie. Jud Buechler powiedział, że nie tylko inni ludzie się go bali, ale również koledzy z drużyny. Bill Wennington stwierdził, że Jordan "strasznie ich cisnął, bo chciał, by stawali się lepsi" i podkreślił, że "to działało". Scottie Pippen, który jako jedyny grał z Michaelem w sześciu ekipach mistrzowskich, powiedział nawet, że "tego potrzebowali".
O tym, z czym wiązała się presja gry z Jordanem, dobitnie przekonał się Steve Kerr. Miało to miejsce podczas przygotowań do sezonu 1995/96, w którym Jordan i Byki wygrali rekordowe wtedy 72 mecze i wrócili na szczyt. - Każdego dnia na obozie treningowym na parkiecie toczyła się wojna. Nowy dzień, nowa bitwa. Michael dużo mówił i rzucał wyzwiskami - opisywał Kerr.
Podczas jednego z treningów trener Byków Phil Jackson kazał, by Kerr i Jordan kryli się nawzajem. - Ciągle mnie obrażał i trochę mnie to wkurzało. Zwłaszcza że moja drużyna sromotnie przegrywała - kontynuował Kerr.
- Phil wyczuł, że jestem zbyt agresywny i zaczął odgwizdywać drobne faule. Robię się wściekły, bo w spotkaniu przeciwko fizycznie grającemu Nowemu Jorkowi, nie damy rady grać jak mięczaki. W końcu brutalnie go sfaulowałem. Zamachnął się i uderzył mnie w pierś. Ja od razu się odwinąłem i trafiłem go w jego pier***one oko - powiedział Jordan.
Później MJ dodał, że czuł się z tym nie najlepiej, bo pobił najmniejszego na boisku. Zadzwonił do Kerra i go przeprosił. - Wyjaśniliśmy sobie pewne sprawy. To dziwne, ale to prawdopodobnie była najlepsze, co mogłem zrobić - postawić mu się. Jordan każdego sprawdzał - wyjaśnił Steve.
Po tym wydarzeniu ich relacje się poprawiły. Uznali, że mają to za sobą, że mogą iść razem na wojnę.

Gdy objawia się Czarny Jezus

Skoro tak po latach wspominają go jego koledzy, aż strach pomyśleć, jaki Jordan był dla przeciwników.
Reggie Miller w NBA grał przez 18 lat w barwach zespołu Indiana Pacers, ma na swoim koncie złoto olimpijskie i w 2012 roku został przyjęty do Galerii Sław. Wciąż jednak pamięta swoje początki i moment, gdy objawił mu się Michael Jordan. Miało to miejsce w 1987 roku, gdy był jeszcze nieopierzonym młokosem, który dopiero zaczynał swoją przygodę w najlepszej koszykarskiej lidze świata. Z kolei Jordan miał już za sobą trzy sezony.
- Graliśmy mecz przedsezonowy, o nic. Weterani mający za sobą kilka lat w lidze nie lubią tych spotkań, wolą mecze o stawkę. A ja jestem podekscytowanym, pełnym energii pierwszoroczniakiem. Michael z kolei gra od niechcenia - opowiadał przed pięcioma laty w programie Jimmy'ego Kimmela legendarny koszykarz Pacers.
Wtedy Chuck Person, który w drużynie był specjalistą od trash-talkingu (utarczek słownych i gierek psychologicznych - red.) zaczął podpuszczać Reggiego: - Uwierzysz, że to Michael Jordan? Koleś, o którym każdy mówi, który to niby ma chodzić po wodzie? Niszczysz go, Reg! Powinieneś mu przygadać!
Miller połknął haczyk. - No i mówię do Michaela: Kim ty jesteś? Wielkim Michaelem Jordanem? Tak, dobrze widzisz, jest nowy chłopak na dzielni. MJ spojrzał na mnie i tylko lekko pokręcił głową.
Koszykarz Pacers do przerwy uzbierał 10 punktów, a Jordan ledwie 4. Na koniec meczu młodzieniec z Indiany miał 12 "oczek", a gwiazdor Byków 44. - Ograł mnie w drugiej połowie 40 do 2! Schodzi z boiska i rzuca do mnie: lepiej uważaj, by nigdy więcej nie zwracać się ten sposób do Czarnego Jezusa - wspominał Miller.
W tym samym sezonie - w grudniu 1987 roku - Jordan i Byki zawitały do Salt Lake City na potyczkę z ekipą Utah Jazz. Podczas jednej z akcji mierzący 198 cm Jordan był kryty przez mającego 185 cm wzrostu Johna Stocktona. MJ obrócił się, wyskoczył i z łatwością zapakował piłkę do kosza. Gdy wracał truchtem do obrony, siedzący w pierwszym rzędzie właściciel Jazz Larry Miller miał krzyknąć: - Może byś tak zmierzył się z kimś równym sobie.
Chwilę później Jordan rozpędził się w ataku, wzbił się w powietrze z wysoko uniesioną piłką i z furią zapakował nad mierzącym 211 cm Melem Turpinem. Gdy MJ wracał do obrony, z przekąsem zapytał Millera: - Czy ten był wystarczająco duży dla ciebie?

Gdy dziennikarze mają wątpliwości

Jordan potrafił szukać motywacji w słowach nie tylko przeciwników, ale i dziennikarzy.
Parę lat później, tuż przed rozpoczęciem spotkania numer 5 z drużyną Cleveland Cavaliers w play-offach, Michael podszedł do siedzących nieopodal parkietu Lacy'ego Banksa z "Chicago Sun-Times", Kenta McDilla z "Chicago Herald" oraz Sama Smitha z "Tribune".
Cavaliers w sezonie regularnym wygrali każdy z sześciu meczów przeciwko Bulls i byli zdecydowanym faworytem. Nic dziwnego, że każdy z dziennikarzy postawił na porażkę Byków. Banks przewidywał końcowe zwycięstwo Cavaliers w trzech meczach (seria kończyła się, gdy jedna ekipa wygrała trzy razy), McDill - w czterech, a Smith - w pięciu.
- Załatwiliśmy ciebie - powiedział Jordan do Banksa. - Załatwiliśmy ciebie - rzucił McDillowi. - Dziś załatwimy ciebie - wskazał na koniec na Smitha.
Dotrzymał słowa. Mecz zakończył się zwycięskim rzutem Jordana równo z końcową syreną. Akcja ta przeszła do historii jako "The Shot" ("Rzut") i jest jedną z najsłynniejszych w jego wykonaniu. Wtedy to po raz pierwszy objawił się zabójczy instynkt MJ-a.
Później przy okazji finałów NBA w 1992 roku dziennikarze i eksperci porównywali Clyde'a Drexlera z Portland Trail Blazers do Jordana.
Wiele mówiło się wtedy o tym, jak zacięta będzie rywalizacja dwóch najlepszych rzucających obrońców w lidze. Michael już w pierwszym meczu postanowił rozwiać wszelkie wątpliwości. Nie słynął z rzutu za trzy, ale w pierwszej połowie trafił rekordowe sześć "trójek", na przerwę schodził z innym rekordem - 35 punktów w jednej połowie. Pięć meczów później Byki świętowały zdobycie swojego drugiego mistrzostwa. Jordan nie tylko w tym meczu, ale i w całej serii zdominował swojego rywala, a Drexler do końca kariery nie wyszedł z jego cienia.

Gdy musisz zmyślać

W swoim pojmowaniu świata Jordan był w pewnym stopniu "kantowski" - zdecydowanie ważniejsze były dla niego intencje niż czyny. Na świat patrzył jednak inaczej niż znany etyk z Królewca – dla MJ-a nie liczyło się to, jakie były prawdziwe intencje, tylko to jak on je postrzegał.
Tu dochodzimy do historii z 1993 roku i koszykarza Washington Bullets - LaBradforda Smitha, który znany jest polskim kibicom z gry w Mazowszance Pruszków i Śląsku Wrocław. Zanim jednak trafił do Polski, miał jeden występ, w którym przyćmił samego Michaela Jordana.
Choć przeciętnie zdobywał ledwie dziewięć punktów na mecz, LaBradford przeciwko Michaelowi zagrał swój najlepszy mecz w karierze - rzucił 37 punktów. Ekipa z Waszyngtonu przegrała, ale Smith schodził z parkietu z podniesioną głową. Podobno powiedział do Jordana: - Niezły mecz, Mike.
MJ odebrał to jak sarkazm i złośliwość. Już następnego wieczoru Michael miał szansę odpłacić się za tę zniewagę - obie ekipy znów spotkały się na parkiecie. Jordan jeszcze poprzedniego wieczoru obiecał, że wyrówna osiągnięcie Smitha.
W samej pierwszej połowie niemal dotrzymał słowa - po dwóch kwartach miał na koncie 36 punktów. Mecz skończył z 47. Bohater poprzedniego wieczoru uzbierał ledwie punktów 15. Po latach Jordan przyznał, że wszystko zmyślił, a Smith nie odezwał się do niego nawet słowem. Po prostu potrzebował dodatkowej motywacji, by upokorzyć Smitha.
Nie brakuje historii o sportowcach, którzy przez lata trzymają w sobie urazy. To one ich napędzają do jeszcze większego wysiłku na treningach. Czasem te resentymenty sprawiają, że wznoszą się na wyżyny swoich możliwości. Tak było na przykład w eliminacjach Euro 2008, gdy Ebi Smolarek ustrzelił hat-tricka przeciwko Kazachstanowi. Trenerem rywali Polaków był Arno Pijpers, który 12 lat wcześniej w Feyenoordzie miał powiedzieć 14-letniemu piłkarzowi, że się nie nadaje do futbolu.
Zdarza się jednak, że tego typu historie są wyssane z palca. Tak było w przypadku Shaquille'a O'Neala, który niedawno przyznał, że by zmotywować się do gry przeciwko Davidowi Robinsonowi, wymyślił, że jako nastoletni dzieciak nie otrzymał od "Admirała" autografu. W tym przypadku Shaq nie miał akurat wyboru, bo choć Robinson był mierzącą 216 cm górą mięśni, to przez całą karierę uchodził za najmilszego zawodnika i największego dżentelmena w NBA.
A jak to było u Jordana? Przez całą jego karierę miał go nakręcać fakt, że jako 15-latek nie dostał się drużyny licealnej. Wypomniał to nawet swojemu trenerowi podczas ceremonii dostania się do Galerii Sław.

Gdy wymieniasz boiskowe uprzejmości

Jordana w NBA już nikt nie skreślał. Rzadko nawet ktoś mu dogadywał, a gdy próbował, kończyło się to w najlepszym wypadku upokarzającą porażką na boisku.
Na początku sezonu 1995/96, w którym Bulls wygrali 72 mecze na 82, Derrick Martin z Vancouver Grizzlies powiedział o parę słów za dużo. W czwartej kwarcie spotkania, gdy ekipa z Kanady wyszła na ośmiopunktowe prowadzenie, Martin podbiegł do ławki rywali i wykrzyczał w kierunku Jordana: - Mówiłem ci, że was ogramy, Mike.
Później wszyscy zgodnie stwierdzili, że nie był to najlepszy pomysł. Michael natychmiast wstał z ławki i poprosił o zmianę. W ciągu ostatnich sześciu minut gry rzucił 19 z 29 punktów drużyny. Prawie w pojedynkę zniszczył rywali. Gdy już było pewne, że Byki wygrają, po jednym z celnych rzutów wciąż wściekły Jordan w końcu nawrzeszczał na Martina: - Zamknij się, ty mała su*o.
Trzeba dodać, że kilka miesięcy wcześniej Martin był wspólnie z Jordanem na planie "Kosmicznego Meczu" i pewnie dlatego myślał, że są kumplami. Po tym meczu prawdopodobnie już tak nie było.
Czasem MJ niszczył swoich przeciwników bez większego powodu, tylko dlatego, że chciał wygrać. Tak było podczas play-offów w 1995 roku. Jordan dopiero co wrócił ze swojej pierwszej emerytury i jego Byki grały z Charlotte Hornets. Po trzech meczach ekipa z Chicago prowadził 2:1 i była o jedną wygraną od awansu do kolejnej rundy.
Asystent trenera Szerszeni Johnny Bach, który wcześniej pracował przez wiele lat w Chicago Bulls, przytoczył, co wydarzyło się w końcówce czwartego meczu. Na kilka minut przed końcowym gwizdkiem piłka trafiła do mierzącego 160 cm wzrostu Muggsy'ego Boguesa. Najniższy koszykarz w historii NBA był wtedy kryty przez Michaela, który jednak zostawił mu sporo miejsca na parkiecie – zachęcał w ten sposób do oddania rzutu z kilku metrów.
Tuż przed rzutem MJ jeszcze słowami próbował skłonić do tej decyzji Boguesa: - Rzucaj, ty je*any karle. Muggsy nie trafił. Hornets przegrali i zakończyli sezon. Bogues już nigdy nie grał tak dobrze jak kiedyś i miał coraz większe problemy z trafieniem do kosza. Bachowi miał nawet powiedzieć, że to jedno zdanie wypowiedziane przez Jordana złamało mu karierę.

Gdy przełykasz gorycz porażki

Jordan w jednej ze swoich najsłynniejszych reklam mówi, ile to razy spudłował w ważnym momencie, ile błędów popełnił, ile razy przegrał. A także ile razy się podnosił. Każda porażka go motywowała do coraz cięższej pracy. W reklamie wymienia tylko osiągnięcia boiskowe, ale było wiele momentów, gdy przegrywał poza parkietem. Wtedy też nie mógł znieść tego, że ktoś jest od niego lepszy - czy to podczas partyjki w pokera, czy to w ping ponga, czy na polu golfowym. Zawsze i we wszystkim musiał wygrywać i być najlepszy.
To zacietrzewienie, z którego większość z nas w pewnym wieku wyrasta, towarzyszyło mu przez całe życie. Ta nieposkromiona żądza zwycięstwa i wiecznie żywy duch rywalizacji sprawiły, że był największym koszykarzem w historii. Jednym z jego największych atutów było pewnie to, jak szybko i jak sprawnie potrafił się pozbierać. Albo inaczej - jak bardzo bolała go porażka i jak prędko chciał się zrewanżować.
Podczas igrzysk w Barcelonie w 1992 roku koszykarze sporo wolnego czasu spędzali na grze w ping ponga. Tam brylował najmłodszy i pod względem koszykarskim zdecydowanie najsłabszy Christian Laettner. Gra w NBA była dopiero przed nim, choć z uczelnią Duke wygrał mistrzostwa uniwersyteckie. Laettner od dziecka uprawiał tenis stołowy, więc bez problemu ograł Jordana.
MJ jeszcze tego samego dnia postarał się, by po kryjomu dostarczono do jego pokoju stół do ping ponga i przez parę dni trenował. Laettner mówił, że niewiele mu to pomogło. Inną wersję przedstawił jednak Nat Butler, który fotografował wtedy Dream Team. - Leattner go ograł. MJ rzucił rakietką. Przez dwa dni z nikim nie gadał. Nikt nie wiedział, że zamówił sobie stół pingpongowy do pokoju. Szykował się na rewanż. Po paru dniach był gotowy i zagrali znowu. Skończyło się chyba 21 do 4. Zniszczył go (Laettnera - red.) - opisywał Butler.
Podczas tej samej imprezy Jordan regularnie grywał w golfa z trenerem USA Chuckiem Dalym. Jak opisuje to "Sports Illustrated", pewnego popołudnia szkoleniowiec ograł Michaela jednym uderzeniem. Po mimo usilnych próśb swojego podopiecznego, nie zamierzał dawać okazji do rewanżu i rozgrywać kolejnej partyjki. Następnego dnia skoro świt Jordan zadzwonił do pokoju Daly'ego. Kilka razy. Nikt nie odebrał. Zatem poszedł pod drzwi pokoju i zaczął pukać. Potem walić pięściami. Nie odszedł, dopóki Daly nie otworzył. W rewanżowym pojedynku Jordan wygrał jednym uderzeniem.
W Barcelonie wielu kolegów z NBA i największych rywali mogło po raz pierwszy poznać Jordana z bliska. Wtedy to niemal równie legendarni Magic Johnson czy Charles Barkley przekonali się, kim naprawdę jest Michael. Tak naprawdę to z bliska poznali jego nadludzkie zdolności. Magic opisał nawet dzienną rutynę Jordana, który po całonocnej grze w pokera i godzinie snu wstawał skoro świt, szedł na pole golfowe, żeby zagrać kilkanaście lub kilkadziesiąt dołków z Dalym. Później coś przekąsił, przygotowywał się do meczu, może zdrzemnął się na chwilę na stole do masażu, rzucał rywalom 20 punktów, a następnie wracał do hotelu i znowu grał całą noc w pokera. I tak każdego dnia.
Magic wspominał, że po kilku karcianych wieczorach każdy miał dość - oprócz Michaela, któremu przecież się nie odmawiało. Z kolei Reggie Miller w "Ostatnim tańcu" opowiadał, jak wyglądał typowy dzień podczas kręcenia "Kosmicznego meczu". Miller został zaproszony do Kalifornii, gdzie studio filmowe Warner Bros. specjalnie zbudowało Jordanowi halę, by mógł przygotowywać się do sezonu i grać sparingi z kolegami z parkietów NBA. Michael o 7 rano meldował się na planie zdjęciowym, po południu robił przerwę na trening siłowy, wracał na plan, a o 10 wieczorem grał 2-3 godziny w kosza. I tak przez kilka tygodni.

Gdy możesz się wzruszyć

W dokumencie Jordan podkreślił, że nigdy nie poprosił swoich kolegów o coś, czego on wcześniej nie zrobił lub nie doświadczył. Problemem było jednak to, że nikt nie miał zdrowia, kondycji i wytrzymałości Michaela i dlatego też trudno było komukolwiek zbliżyć się do jego poziomu.
- Za wygrywanie trzeba zapłacić. Bycie liderem kosztuje. Cisnąłem ludzi, gdy nie chcieli, by ich cisnąć. Wymagałem od nich coraz więcej, nawet gdy mieli dość. Zapracowałem na to, by móc to robić, bo przeszedłem przez coś, przez co moi późniejsi koledzy nigdy nie przeszli. Kiedy jesteś w mojej drużynie, musisz trzymać pewien poziom i nie pozwolę, by ktoś zszedł poniżej tego poziomu. Jeśli to oznacza, że parę razy muszę skopać ci tyłek - to zrobię to. Wszyscy moi koledzy z drużyny powiedzą, że Michael Jordan nigdy nie żądał ode mnie czegoś, czego sam nigdy nie zrobił. Gdy ludzie to zobaczą (ten dokument – red.), pewnie stwierdzą, że nie był miłym kolesiem, był tyranem. Ale tak powiedzą ci, co nigdy nic nie wygrali. Chciałem wygrać, ale chciałem, by inni też byli częścią tego sukcesu. Nie muszę tego robić, ale robię to, bo taki jestem. Tak gram. To moja mentalność. Jeśli nie chcesz tak grać, nie graj tak - opisywał ze łzami w oczach swoje podejście do koszykówki Jordan.
Jordan nie jest jedynym, który gnębił na treningach swoich kolegów i robił im piekło. Kobe Bryant podobno też taki był, a słynna stała się historia, jak swoim znęcaniem się doprowadził do płaczu Sashę Vujacicia. Bryant był jednak prawie idealną kopią Jordana i przez całą karierę wzorował się na swoim starszym koledze.

Gdy masz dość

Niewielu potrafiło dotrzymać kroku Jordanowi na parkiecie. Niewielu z nim wygrało. Jeszcze mniej osób wyszło z batalii z Michaelem bez szwanku. Na wielu swoich kolegów MJ wywarł pozytywny wpływ, ale były również przypadki, gdy motywacyjne techniki Jordana zawiodły.
W 1992 roku do Chicago Bulls dołączył weteran Rodney McCray. Świetny w obronie, skuteczny w ataku, pewny zadaniowiec. Do tego momentu grał w NBA przez dziewięć sezonów, miał 31 lat. Z Bykami zdobył mistrzowski pierścień i od razu zakończył karierę. Nie wiadomo dlaczego, bo nawet w tamtych czasach nie był jeszcze na tyle wiekowym koszykarzem, by musiał iść na emeryturę.
Jeden z zawodników Byków miał powiedzieć w rozmowie ze "Sports Illustrated": - Jordan jest najbardziej złośliwym i najbardziej ambitnym graczem, jakiego widziałem. To sprawiło, moim zdaniem, że jest najlepszym koszykarzem w historii. Ale z drugiej strony praktycznie zniszczył nam Rodneya McCraya. Gdy Jordan i McCray na treningach byli w przeciwnych drużynach, Michael poniżał Rodneya. Wykrzykiwał mu prosto w twarz: jesteś przegranym, zawsze byłeś przegranym.
Ponoć od tamtej pory Rodney nie potrafił już trafić prostego rzutu z wyskoku.
Ale to i tak nic w porównaniu z tym, co stało się z Kwame Brownem. MJ jako tzw. general manager (dyrektor generalny odpowiadający za kontrakty i zatrudnianie zawodników oraz sztabu szkoleniowego) Washington Wizards wybrał Browna z numerem pierwszym w Drafcie w 2001 roku. Draft to nabór najlepszych nowych zawodników do NBA. Teraz Kwame uważany jest za jeden z najgorszych wyborów z numerem 1 w historii. Jego kariera nie potoczyła się tak, jak można było się spodziewać, a już na pewno nie tak, jakby tego oczekiwał Jordan.
Kluczowe w tej historii jest to, że 38-letni Jordan właśnie w 2001 roku wrócił z powrotem do NBA i rozegrał swoje dwa ostatnie sezony. MJ miał wziąć pod swoje skrzydła młodego Kwame, który do najlepszej ligi świata trafił prosto z liceum. Był trzy lata młodszy niż MJ, gdy ten trafił do NBA. Brown miał trudne dzieciństwo - był regularnie bity przez ojca i z pewnością przydałby mu się ojcowski autorytet. Nie leżało to jednak w naturze Jordana. W końcu sam powiedział: - Jeśli nie chcesz tak grać, nie graj tak.
W drugim sezonie MJ niemiłosiernie znęcał się nad młodszym kolegą z drużyny. Jak opisał to Michael Leahy z "Washington Post" Jordan nazywał Browna "płonącym pedałem" (po ang. flaming faggot - slangowe i obraźliwe określenie osoby homoseksualnej, która swoim krzykliwym ubiorem stara się zwrócić na siebie uwagę) i wielokrotnie doprowadzał do łez. Później młody center starał się zapracować na łatkę niegrzecznego chłopca i miewał kłopoty z prawem.

Gdy robisz krok do przodu

Jest przynajmniej jeden koszykarz, który ze scysji z Jordanem wyszedł zwycięsko. To Robert Parish. "The Chief" spędził w Chicago ostatni sezon z trwającej 21 lat przygody w NBA. W rozmowie z Jackie McMullan z ESPN 43-latek opowiadał, jak to na jednym z treningów nie złapał podania od Michaela, a ten, jak to miał w zwyczaju, naskoczył na centra i wykrzykiwał bluzgi kilkanaście centymetrów od jego twarzy.
- Powiedziałem mu, że nie jestem w niego tak zapatrzony jak reszta chłopaków. Też mam kilka pierścieni. Wtedy odparł: skopię ci dupę. Zrobiłem krok do przodu i powiedziałem: nie, tak naprawdę tego nie zrobisz. Po tym już nigdy nie miałem z nim problemu - wspominał tę sytuację Parish.
No cóż, wygląda na to, że nie trzeba się bić z Jordanem, by zdobyć jego szacunek. Tylko lepiej tak jak Parish mieć za sobą dwie dekady w NBA, trzy mistrzostwa i 216 cm wzrostu.
Autor: Krzysztof Krzykowski / Źródło: eurosport.pl
Powiązane tematy
Udostępnij
Reklama
Reklama