Popularne dyscypliny
Dyscypliny
Pokaż wszystko

Dlaczego Michael Jordan jest w Nike? Historia pierwszego kontraktu i marki Air Jordan

Emil Riisberg

23/05/2020, 11:00 GMT+2

Jordan i Nike - to nierozerwalny duet, małżeństwo idealne. Początek tego mariażu był jednak burzliwy i niewiele brakowało, by do niego w ogóle nie doszło. MJ wolał buty innej firmy. Jak to się stało, że w końcu związał się z marką, z którą już po wsze czasy będzie kojarzony? Oto historia kontraktu, który zmienił oblicze basketu, przemysłu obuwniczego i stał się źródłem ogromnej fortuny najlepszego

Michael Jordan

Foto: Eurosport

Michael Jordan jest miliarderem, ma swoją drużynę w NBA i wciąż jest postacią rozpoznawalną na całym świecie. Nie ma znaczenia, że nie gra już od prawie dwóch dekad. Jest wzorem, marzeniem i inspiracją dla kolejnych pokoleń koszykarzy - zawodowców i amatorów. Dzieciaki wciąż kupują produkty z logiem Air Jordan, choć przecież nie mogą pamiętać jego podniebnych wyczynów - po prostu jego buty, tak jak sam MJ, kojarzone są z doskonałością.
Rocznie marka Jordana - wchodząca w skład firmy Nike - sprzedaje towary o wartości 3 miliardów dolarów. "Forbes" oszacował, że w trakcie trwającej prawie cztery dekady współpracy firma obuwnicza z Oregonu przelała na konto Jordana 1,3 miliarda dolarów. To, jak wielkim koszykarzem był Michael, przypomniał serial dokumentalny "The Last Dance" ("Ostatni taniec"). Przypomniał też, jak Jordan wspiął się na szczyt - nie tylko ten sportowy, ale i biznesowy. Pierwszy osiągnął dzięki talentowi i ciężkiej pracy. Drugiego nie udałoby mu się zdobyć bez łutu szczęścia i interwencji rodziców. Tak wyglądały początki imperium Jordana...

Globalny

Pod koniec XX wieku każdy chciał grać jak on, ubierać się w te same rzeczy, jeść i pić to samo. Na przełomie lat 80. i 90. nie tylko Ameryka, ale i cały świat gwałtownie się zmieniał. Na horyzoncie jarzyła się już globalizacja, a Jordan był jednym z jej pierwszych ambasadorów. Potrafił dotrzeć praktycznie wszędzie - od najwyższych pięter drapaczy chmur na Manhattanie po rozpadające się strzechy w afrykańskich wioskach.
Jego znak rozpoznawczy - gdy jest w locie, trzyma w górze piłkę i ma szeroko rozwarte nogi - jest znany w najdalszych zakątkach globu. Jordan to marka warta miliardy. A stworzył ją Nike. Prawdopodobnie bez Michaela firma obuwnicza z Oregonu nie znalazłaby się na szczycie. Bez Nike'a MJ na pewno nie byłby tak bogaty jak jest dziś.
Dlaczego? Bo kontrakt Jordana był bezprecedensowy - koszykarz otrzymywał od każdej sprzedanej pary "swoich" butów 25-procentowe tantiemy. Nikomu wcześniej nigdy nie zaoferowano takiej umowy. Ani Magic Johnson, ani Kareem Abdul-Jabbar, ani Larry Bird nie byli tak cenieni przez firmy, które reklamowali. Aż trudno uwierzyć, że w 1984 roku Jordan nie miał ochoty wstępować w szeregi Nike. Zdecydowanie bardziej wolał niemieckiego producenta - Adidasa.

Latający

Zacznijmy jednak od początku. W latach 80. na uniwersytetach trenerzy byli bogami (undefined) i to oni decydowali, w czym mają grać ich podopieczni. Za oferowane stypendium koszykarze akademiccy poddawali się władzy swoich uczelni w osobie coacha (undefined). Jeśli chodzi o obuwie, to MJ nie miał wyboru - w trakcie spotkań musiał grać w butach firmy Converse. Na treningach czy na podwórku wkładał jednak te z trzema paskami. Twierdził, że to jedyne buty, które idealnie leżały - można było w nich grać od razu i nie trzeba było ich rozchodzić.
W 1982 roku Jordan po raz pierwszy pojawił się na ustach całej Ameryki, gdy jego rzut dał uniwersyteckiej drużynie North Carolina Tar Heels tytuł mistrza NCAA. W 1984 znów udowodnił, że ma zadatki na wielką gwiazdę i warto na niego postawić - nie dość, że bił rekordy strzeleckie na uczelni, to jeszcze poprowadził USA do złota olimpijskiego w Los Angeles.
Odpowiedzialny w Nike za podpisywanie kontraktów z trenerami i przyszłymi gwiazdami Sonny Vaccaro miał do dyspozycji 2,5 mln dolarów. Szef firmy Phil Knight planował rozłożenie tej kwoty na kilku zawodników - m.in. Charlesa Barkleya, który słynął nie tylko z agresywnego stylu gry, ale i niekonwencjonalnych zachowań, oraz wysokiego Sama Bowego. Ten drugi miał grać w Portland w Oregonie, czyli tuż przy siedzibie Nike'a. W latach 80. miało to spore znaczenie, świat wydawał się wielki i podróżowanie nie było takie łatwe, choć i tak zdecydowanie łatwiejsze niż w czasie pandemii.
- Nie róbmy tego. Dajmy wszystko temu chłopakowi Michaelowi Jordanowi - tak według Rolanda Lazenby'ego, autora książki "Michael Jordan. Życie", przekonywał swojego szefa Vaccaro. Dodał przy tym, że "Jordan potrafi latać". Pasowało to jak ulał do firmy, której logo stanowiło skrzydło bogini zwycięstwa.

Dziecinny

Wtedy dla Nike'a 2,5 mln dolarów to była fortuna, stawiali wszystko na jedną kartę. Na szali znalazła się również posada Vaccaro, który bezgranicznie wierzył w MJ-a. Wspólnie ze swoimi współpracownikami miał masę pomysłów co do strojów i butów, które latem 1984 roku przedstawił młodemu koszykarzowi. Wśród nich była też nazwa - Air Jordan.
Vaccaro i Jordan spotkali się po raz pierwszy podczas igrzysk w Los Angeles. - Michael, nie znasz mnie, ale zamierzamy stworzyć buty specjalnie dla ciebie. Nikt inny nie będzie takich miał - tak zareklamował swoją firmę Sonny. Po latach Jordan opowiadał, że wtedy niewiele wiedział o biznesie, nie znał Nike'a, a ta strona sportu w ogóle go nie interesowała.
Po tym spotkaniu obaj panowie, delikatnie mówiąc, nie przypadli sobie do gustu. Jordan uważał agenta włoskiego pochodzenia za typa spod ciemnej gwiazdy (inna sprawa, że wyglądał jak typowy mafioso i nieraz korzystał na tym wizerunku), a z drugiej strony Vaccaro uważał Jordana za rozwydrzonego dzieciaka. Zwłaszcza po tym, jak MJ kompletnie zignorował jego plany dotyczące własnej linii produktowej i dopytywał się tylko, czy dostanie samochód. W końcu amerykański 21-latek miał w tamtych czasach swoje priorytety.
- Michael był dupkiem. Nie umiał liczyć pieniędzy, był chłopcem. Kontrakt na reklamowanie butów w latach 80. nic nie znaczył i było mu to obojętne. Nie chciał do nas dołączyć. Wolał Adidasa, który miał ładniejsze dresy - wspominał po latach Vaccaro.

Diabelski

Na pierwszy rzut oka wydawało się, że to Adidas albo Converse wygrają wyścig po Jordana. Dzień po zdobyciu olimpijskiego złota w 1984 roku Nike i MJ usiedli jednak do negocjacji. Michael miał dostać obiecane 2,5 mln dolarów w ciągu pięciu lat oraz bonus za podpisanie kontraktu. Poza tym Nike miał reklamować jego markę Air Jordan i, jak było wcześniej wspomniane, zaoferował jeszcze 21-latkowi 25 proc. od każdej sprzedanej pary butów.
Inna sprawa, że agent Jordana mógłby nawet wynegocjować i 50 proc. - Wolał więcej pieniędzy z góry. W 1984 roku nie było żadnej gwarancji, że sprzedamy jakiekolwiek buty - wyjaśnił Vaccaro.
To była oferta nie do odrzucenia. Michael zdawał sobie z tego sprawę, ale i tak nie chciał iść do Nike'a. W przeddzień spotkania, na którym miano mu przedstawić wizję kampanii air jordanów, Michael zakomunikował rodzicom, że nigdzie się nie wybiera - ma dość latania, a poza tym nie chce oglądać butów, których nie lubi. Na swoim postawiła matka Jordana - Deloris, która doprowadziła syna na lotnisko i razem z nim spotkała się później z przedstawicielami firmy. Podczas prezentacji MJ prawie się nie odzywał, nie chciał tam być i biło to z jego postawy. Po tym, jak pokazano mu projekt czerwono-czarnych butów, zdobył się tylko na komentarz, że "czerwony to kolor diabła".
Michael po raz kolejny zapytał też o samochód. Wtedy Vaccaro wyciągnął z kieszeni dwa resoraki i popchnął je przez stół w kierunku Michaela. - Są twoje - powiedział. Dodał, że po podpisaniu kontraktu będzie mógł sobie kupić taki samochód, jaki zechce. Wszyscy na sali zaczęli się śmiać, tylko nie MJ.

Mały

Zamiast od razu podpisać kontrakt, Jordan wolał jeszcze spotkać się z konkurencją. Poszedł do Adidasa i powiedział, że jeśli wyrównają tę ofertę, to zwiąże się z nimi. Niemiecki koncern nie zdecydował się na ten krok, bo mierzący 198 cm koszykarz był ich zdaniem… za mały. Adidas reklamował wtedy Jabbara i stawiał na centrów, później jeszcze zakontraktował Patricka Ewinga, tego samego, którego Jordan pokonał w finale NCAA w 1982 roku i którego Knicksów torturował później przez lata w NBA. W Adidasie nikt nie słuchał głosów kwestionujących stawianie na wielkoludów, z którymi ludzie w żaden sposób nie mogą się zidentyfikować. Nie wspominających nawet o tych z jakże ujmującym pseudonimem "King Kong" (Ewing).
Może losy Nike'a i Adidasa potoczyłyby się inaczej, gdyby nowojorczycy byli lepsi od Byków, kto wie? Poza tym historia obu tych wielkich koncernów mogła być zapisana zupełnie inaczej, gdyby nie trzeźwo myśląca Deloris Jordan. To ona w końcu przekonała krnąbrnego Michaela do tego, by zaufać Vaccaro i jego firmie. Dzięki niej w ciągu swojej koszykarskiej kariery jej syn zarabiał wielokrotnie więcej na butach niż z samej gry w drużynie Chicago Bulls (za grę w NBA zainkasował "skromne" 93 miliony dolarów).
Co stało się po zawarciu umowy z Nike? Firma z Oregonu liczyła, że w pierwszych czterech latach umowy z Jordanem sprzeda buty o wartości 3 milionów dolarów. Okazało się, że pierwsza wersja air jordanów była tak popularna, że na koniec 1985 roku - w nieco ponad rok - przychody ze sprzedaży tego modelu sięgnęły 126 milionów dolarów.

Obrażony

Interes nie mógł kręcić się lepiej. Każdy związek ma jednak swoje wzloty i upadki, niektóre tak bolesne, że kończą się rozstaniem. W przypadku Jordana i Nike też sporo było trudnych momentów. Jak opisuje to Wright Thompson z ESPN, ten niezwykle dochodowy mariaż był w 1988 roku o krok od rozwodu. Michael podobno aktywnie rozglądał się za nową, lepszą partią. Szefowie Nike'a, na czele z Philem Knightem, pogodzili się ze stratą kury znoszącej złote jaja.
Za wygraną nie dał jednak Tinker Hatfield, który miał zaprojektować trzeci model air jordanów. Latał do Jordana do Chicago, prezentował mu próbki materiałów, dokładnie mierzył stopy i starał się stworzyć idealnie dopasowane buty. Mimo to MJ wydawał się nieprzejednany. Powodem była jego najpoważniejsza w karierze kontuzja, której doznał jeszcze w 1985 roku. W trzecim meczu sezonu złamał kość w stopie i leczył się przez wiele miesięcy. Wrócił tuż przed końcem sezonu i w play-offach w meczu przeciwko mistrzowskiej ekipie Boston Celtics zdobył niepobite do dziś 63 punkty. To wtedy słynny Larry Bird stwierdził, że to był "Bóg przebrany za Michaela Jordana".
W "Ostatnim tańcu" 57-letni Jordan przed kamerą powiedział, że doznał kontuzji z powodu błędu technicznego, ale w latach 80. za uraz obwiniał obuwie.
Wróćmy jednak do 1988 roku, gdy zorganizowano spotkanie, które zarówno dla 25-letniego Jordana, jak i szefów Nike'a, miało być pożegnalnym. Hatfield miał przygotowany prezent w postaci nowej pary butów, to miała być ostatnia deska ratunku.
- Phil Knight był pewien, że Michael nas opuści - wspominał w rozmowie z Thompsonem projektant.
W sali konferencyjnej jednego z kalifornijskich hoteli zebrali się przedstawiciele Nike'a, w tym Knight, agenci Jordana oraz rodzice gwiazdora - Deloris i James, no i Hatfield. Wszyscy czekali na Michaela. Minęła jedna godzina, druga, trzecia... Na twarzach rodziców Jordana powoli zaczęło się malować niedowierzanie i lekkie zażenowanie, choć jak tylko mogli, starali się tego nie pokazywać. - Siedzieli spokojnie, pełni powagi, próbowali zachować twarz - tak pamięta to Hatfield.
Nikt nie wiedział, kiedy w końcu Michael się pojawi. - Czekaliśmy cztery godziny. Mniej więcej tyle czasu zajmuje rozegranie partyjki golfa na 18 dołkach. Michael na polu spotkał się wtedy z potencjalnymi partnerami biznesowymi, podczas gdy jeden z naszych ludzi starał się go namówić do przyjścia do hotelu na nasze spotkanie - wyjaśnił Hatfield.
W końcu MJ przyszedł. Był w fatalnym nastroju, niezainteresowany, z naburmuszoną miną. Ludzie z Nike'a już kiedyś to przerabiali. Hatfield wyciągnął z pudełka buty Air Jordan III - to odmieniło panującą na sali atmosferę. Przez lata projektant sądził, że to dzięki jego butom związek Michaela i Nike przetrwał. Po latach dowiedział się, co wydarzało się tuż po tym pamiętnym spotkaniu.
Michael wyszedł z hotelu i szedł przez parking, gdy gwałtownie chwycił go ojciec. - Synu, to było upokarzające dla twojej matki i dla mnie - powiedział James Jordan. MJ ukorzył się - przeprosił za swoje zachowanie i zapytał: - Co powinienem zrobić?
Ojciec wyjaśnił synowi, że skoro Phil Knight czekał na niego tyle godzin, to znaczy, że mu na nim zależy. Dodał, że projekt nowych butów był świetny i kontynuacja współpracy wydaje się najlepszym posunięciem.
To ostatecznie przekonało Michaela. Został z Nike.

Doskonały

Na przełomie lat 80. i 90. firma z Oregonu wyrosła na lidera na rynku sprzętu sportowego i jest nim do dziś. Co więcej, w 2003 roku przejęła bankruta, z którym jeszcze 20 lat wcześniej przegrywała - Converse'a.
A Michael? Do tej pory zarabia na swoich butach. Z każdym rokiem coraz więcej. W 2014 roku było to około 80 milionów dolarów, a pięć lat później już 145. A to nie koniec. W ostatnich tygodniach sprzedaż air jordanów jeszcze się zwiększyła. Firma sprzedająca produkty online StockX poinformowała, że sprzedaż butów marki sygnowanej nazwiskiem najlepszego koszykarza w historii tylko w ostatnim miesiącu podskoczyła o 38 proc. Jak widać, wciąż chcemy być blisko jordanowskiej doskonałości.
Autor: Krzysztof Krzykowski / Źródło: eurosport.tvn24.pl
Powiązane tematy
Udostępnij
Reklama
Reklama