Popularne dyscypliny
Dyscypliny
Pokaż wszystko

Walczy z chorobą i rywalami. "Czuję dumę. Kolejny raz dałem radę"

Mariusz Czykier

24/01/2024, 12:54 GMT+1

- Mówili, że to wymyśliłem. Że wcale nie jestem dobry, tylko przekupiłem lekarzy, żeby dostać papiery na insulinę i stosować ją jak doping - wspomina Mateusz Rudyk swoje pierwsze starty jako sportowca z cukrzycą. Dziś te oskarżenia już go nie martwią. Nauczył się z nimi żyć, tak jak nauczył się żyć z chorobą. I mimo niej sięgać po medale. Z ostatnich mistrzostw Europy przywiózł aż trzy.

Mateusz Rudyk wicemistrzem Europy w keirinie

- To trzecie podium było zaskoczeniem. Stałem tam i nie dowierzałem, że mam już trzeci medal. I to w keirinie, w którym nigdy na mistrzowskiej imprezie nie startowałem. Tutaj w sumie taki mój debiut i od razu srebro - opowiada Rudyk w rozmowie z eurosport.pl.
Z niedawnych mistrzostw Europy wrócił z trzema krążkami. Przed srebrnym medalem w keirinie wywalczył też - drugi raz z rzędu - tytuł wicemistrza Europy w sprincie indywidualnym, a wraz z kolegami z reprezentacji sięgnął po brązowy medal w sprincie drużynowym.
Tak obfitych w medale mistrzostw nigdy wcześniej nie miał.

Na kilku frontach jednocześnie

Ale droga do nich nie była dla pochodzącego z Oławy kolarza usłana różami. Gdy miał 12 lat, usłyszał diagnozę, która wielu młodym ludziom bezpowrotnie zamknęła drogę do zawodowego sportu.
- Trenowałem piłkę nożną, ale coraz bardziej zaczynało mnie interesować kolarstwo. Cały czas czułem się jednak zmęczony. Dużo jadłem, piłem bardzo dużo wody, co skutkowało później częstym wstawaniem w nocy. Po roku szukania przyczyn nasza lekarka zaproponowała, żeby zmierzyć poziom cukru. Wtedy się dowiedziałem, że to cukrzyca - wspomina.
Walczyć musiał na wielu frontach: z chorobą i własnymi słabościami, ale również z podejrzeniami kibiców i kolegów, z którymi rywalizował.
- Mówili, że to wymyśliłem. Że wcale nie jestem dobry, tylko przekupiłem lekarzy, żeby dostać papiery na insulinę i stosować ją jak doping. Teraz moja choroba jest już tak dobrze udokumentowana, że nikt nie powinien mieć najmniejszych wątpliwości. Zresztą na tym poziomie rywalizacji muszę mieć na wszystko specjalne pozwolenia i oficjalne zgody na stosowanie insuliny, która jest mi niezbędna do życia - mówi.
Walkę z hejterami ma już za sobą.
picture

Mateusz Rudyk srebrnym medalistą mistrzostw Europy w sprincie. Zobacz bieg finałowy Polaka

Wszystko dokładnie wyliczone

Za nim też uciążliwe procedury związane z nieprzerwanym procesem kontrolowania zdrowia.
- Nie muszę się już kłuć, mam teraz cały system do stałego monitorowania poziomu cukru i aplikację w telefonie. Dzięki temu mogę natychmiast reagować, co podczas zawodów jest niezbędne - wyjaśnia.
Ale nie ukrywa, że podczas trwającej nierzadko od rana do wieczora rywalizacji sprawa robi się wyjątkowo skomplikowana.
- Tutaj chodzi o to, żeby wszystko było dokładnie wyliczone. U zdrowych ludzi poziom cukru zwykle nie spada poniżej pewnego poziomu. U mnie dzieje się to gwałtownie, a ja czuję, jakby ktoś mi odciął prąd. Na treningu mogę powiedzieć trenerowi, że potrzebuję chwili przerwy na uzupełnienie węglowodanów. Na zawodach jest to niemożliwe, nikt przecież nie będzie na mnie czekał - tłumaczy.
- Jeszcze gorzej jest wtedy, gdy poziom cukru jest za wysoki. Niby mam energię, ale mięśnie błyskawicznie się zakwaszają. Wtedy muszę użyć insuliny, ale jej działanie zaczyna być odczuwalne najwcześniej po 15-20 minutach. Zanim cukier wróci do odpowiedniego poziomu, mija nawet godzina. Dlatego ta kontrola jest tak ważna, ale na szczęście mam to już opanowane niemal do perfekcji - zapewnia. - Z cukrzycą potrafię już żyć, trenować, radzić sobie i wiem już, jak mój organizm reaguje na różne bodźce: na trening siłowy, wytrzymałościowy, na stres i jak zachowuje się potem na zawodach.
Chorobę opanował. Pozostała walka z rywalami.
picture

Mateusz Rudyk awansował do finału sprintu w ME

Sam na sam z mistrzem

Wróćmy zatem do Apeldoorn, gdzie w połowie stycznia rozgrywano mistrzostwa Europy. Ważne nie tylko z uwagi na medale, ale również punkty, od których zależą kwalifikacje na igrzyska. Polska w konkurencjach szybkościowych mężczyzn ma na razie zapewnione jedno miejsce. Walczy o bilet do Paryża dla drużyny.
Ważny krok w tym kierunku został poczyniony już pierwszego dnia mistrzostw, gdy sprinterska drużyna sięgnęła po brązowy medal. Głównie za sprawą jadącego na ostatniej zmianie Rudyka, który odrobił blisko półsekundową stratę do Brytyjczyków i na linii mety zameldował się o 0.028 s szybciej.
picture

Polacy z brązowym medalem w sprincie drużynowym na ME

Później zaczęła się rywalizacja w sprincie indywidualnym, koronnej konkurencji Mateusza. To w niej w 2019 roku w Pruszkowie wywalczył brązowy medal mistrzostw świata, w niej też przed rokiem zdobył srebro w mistrzostwach Starego Kontynentu.
W Holandii potwierdził, że należy do absolutnego topu. Uległ tylko reprezentantowi gospodarzy Harriemu Lavreysenowi, absolutnemu dominatorowi konkurencji szybkościowych, mistrzowi olimpijskiemu i sześciokrotnemu mistrzowi świata w sprincie. Holender od lat jest niepokonany, ale na domowym torze w Apeldoorn czuł oddech Polaka bardzo blisko.
- Jeszcze nigdy nie podchodził do rywalizacji ze mną tak poważnie. Przez ostatnie lata wiedział, że to on jest górą i mógł jeździć z nieco spokojniejszą głową. A tu musiał się wspiąć na swoje wyżyny, bo nasze biegi były naprawdę szybkie, wystarczy spojrzeć na czasy - zapewnia Rudyk.
picture

Mateusz Rudyk odebrał srebrny medal na mistrzostwach Europy

Tu należy się wyjaśnienie. W sprincie zawodnicy rywalizują w parach i mają do pokonania trzy okrążenia toru. Pierwsze bywa pokonywane bardzo wolno, zdarza się, że kolarze na chwilę się zatrzymują. To wojna nerwów, szukanie sposobu na zmylenie i zaskoczenie rywala. Prawdziwe ściganie zaczyna się dopiero na drugim okrążeniu. Czas mierzony jest na ostatnich 200 metrach, gdy zawodnicy są już maksymalnie rozpędzeni. Na metę wpadają z prędkością dochodzącą do 75 km/h. Biegi są dwa, plus ewentualny decider, jeśli w rywalizacji jest remis. W Apeldoorn Rudyk przegrał finał 0:2.
- Oba biegi przegrałem o niecałą długość roweru, a to już jest bardzo blisko - mówi Rudyk, który z porażki z Lavreysenem w finale wyciąga pozytywne wnioski. - Jeśli przegrywa się z mistrzem olimpijskim i wielokrotnym mistrzem świata o jedną dziesiątą sekundy, to jest to już naprawdę niewielka strata.

Zaskoczenie na koniec

Ostatniego dnia mistrzostw polski kolarz sięgnął po nieoczekiwany srebrny medal w keirinie. To konkurencja, w której sześciu kolarzy trzy pierwsze okrążenia toru pokonuje za tzw. derną - motorowerem, którego zadaniem jest stopniowe zwiększanie prędkości. Na tym etapie zawodnicy nie mogą wyprzedzać ani siebie, ani dernisty. Rywalizacja zaczyna się na trzy okrążenia do końca, gdy wszyscy są już odpowiednio rozpędzeni.
Tu bezkonkurencyjny również okazał się Lavreysen, który w tej konkurencji może się pochwalić niemal równie bogatą kolekcją medali jak w sprincie. Drugi - ku zaskoczeniu wszystkich, w tym siebie - był Rudyk.
picture

Mateusz Rudyk wicemistrzem Europy w keirinie

Przed mistrzostwami wcale nie był pewien startu w tej konkurencji, przygotowania podporządkował rywalizacji w sprincie. Okazało się jednak, że to zmiana w przygotowaniach do kluczowego startu pomogła Polakowi w sięgnięciu w Holandii po drugie indywidualne srebro.
- Po prostu wydłużyliśmy trening, głównie z uwagi na sprint. Bo on niestety też się zmienia i teraz już nawet 500 metrów do mety zaczyna się naprawdę szybka jazda. Tego może nie widać w telewizji, ale często już dwa okrążenia przed metą jedziemy blisko 50 km/h. A bywa i szybciej. Więc tutaj niespecjalnie trzeba było coś zmieniać w treningu. No i skończyło się srebrnym medalem - przyznał.

Rudyk: pokazałem światu i sobie samemu

Skala tego, co udało mu się osiągnąć, dotarła do niego dopiero w hotelu.
- Dziś już nie myślę o tym, że mogło mnie tam w ogóle nie być. Bardziej myślę o tym, że znowu mi się udało. Za każdym razem, gdy staję na podium, myślę o tym, że pokazałem światu i sobie samemu, jak wiele mogłem osiągnąć mimo cukrzycy. Patrzę na moich rywali i myślę o tym, że oni takich przeszkód nie mieli. Po treningu czy zawodach mogli po prostu odpoczywać, a ja musiałem pod ich nieufnymi spojrzeniami toczyć kolejną walkę o to, by doprowadzić do równowagi swój wariujący organizm. Kiedy więc stoję na podium, czuję dumę, że kolejny raz dałem radę. Znowu mi się udało. Znowu ich pokonałem.
picture

Mateusz Rudyk odbiera srebrny medal ME w keirinie

Mariusz Czykier
Powiązane tematy
Udostępnij
Reklama
Reklama