Popularne dyscypliny
Dyscypliny
Pokaż wszystko

Przed rodzicami ukrywał, że boksuje. Polski mistrz świata: wychodziłem przed szóstą, wracałem po 21

Eurosport
📝Eurosport

26/11/2023, 09:11 GMT+1

Trener jego przeciwnika drwił, żeby nie mrugać, bo będzie nokaut. I był, ale wygrał Łukasz Różański. - Lubię startować z takiej pozycji i pokazać komuś, że się myli – przyznaje w rozmowie dla eurosport.pl polski pięściarz, niespodziewany mistrz świata, który wyruszy do Arabii Saudyjskiej bronić tytułu.

Tyson Fury w ringu z mikrofonem

W Kolumbii, przed starciem o tytuł, miała dla niego śpiewać Jennifer Lopez, walkę odkładano, aż w końcu pojawiła się szansa w Polsce. Do tej pory wygrał 15 walk na zawodowym ringu, a 14 z nich zakończył przed czasem. W bokserskich hitach nokautował Alberta Sosnowskiego, Izu Ugonoha i Artura Szpilkę. W końcu stanął przed życiową szansą, walki o tytuł mistrza świata i legendarny pas organizacji WBC. Trener jego przeciwnika, Chorwata Alena Babica, mówił żeby nawet nie mrugać, bo będzie szybki nokaut. I był. Łukasz Różański wygrał w pierwszej rundzie. W lutym będzie bronił tytułu. O swojej sportowej drodze, zwątpieniach, sile i wytrwałości opowiedział dziennikarzowi TVN24 Mateuszowi Walczakowi.
Mateusz Walczak: Najpierw Taszkent, teraz Warszawa, już niedługo Rijad. To, co się wydarzy po Nowym Roku, będzie spektakularne. Niektórzy mówią, że szykuje się gala dekady. Miliardy złotych na stole i ty na tej gali wystąpisz.
Łukasz Różański: Mam taką nadzieję. Czekam na potwierdzenie tej daty (17 lutego 2024) i że będę na niej walczył. Myślę, że to będzie spełnienie kolejnego marzenia.
Co to oznacza dla pięściarza, który już osiągnął tak wiele, zawalczyć na gali, gdzie wystąpią dwaj najwięksi dziś czempioni, Usyk i Fury?
Nigdy nie spodziewałem się, że na takiej gali wystąpię, więc dla mnie to jest coś niesamowitego. Można powiedzieć, że w ogóle cały ten rok, zdobycie pasa mistrzowskiego, zdobycie go u siebie w mieście, w Rzeszowie, to naprawdę było niesamowite i pełne emocji. Do dzisiaj wszyscy dziękują mi za emocje, choć były one krótkie, bo walka nie trwała długo. To chwile nie do zapomnienia.
picture

Łukasz Różański mistrzem świata

Foto: Polska Agencja Prasowa

Dzięki tej walce i zdobyciu tytułu mistrza świata WBC w kategorii bridger otwierają się dla ciebie nowe sportowe możliwości. Na gali w Arabii Saudyjskiej w tej topowej można zainkasować, jak mówi Tyson Fury, ponad 100 mln funtów, czyli ponad pół miliarda złotych. To jakaś abstrakcja.
Nie wiem, jakie są dokładnie stawki u nich, w tamtych walkach i jakie kontrakty mają podpisane. Mnie to nie interesuje, skupiam się na swojej walce. Generalnie wszystko jest już dograne. Zawalczę z Badou Jackiem, który jest trzykrotnym mistrzem świata, w trzech kategoriach. Dwa razy zdobywał pas WBC i raz WBA, teraz aktualnie jest mistrzem świata w cruiser, zwakował ten pas [zrzekł się tytułu – red.] i chce zaatakować kolejną kategorię, czyli tę moją - 101,6 kilograma, bridger.
Zdaniem niektórych ekspertów do tej pory występowałeś jako underdog. A tu okazuje się, że będziesz faworytem. I to jeszcze na takiej gali.
Wydaje mi się, że w Polsce już większość osób i ekspertów bardziej wierzy we mnie. Myślę jednak, że na świecie bardziej znanym nazwiskiem jest Badou Jack ze względu na całą jego karierę i doświadczenie. Więc dalej nie będę faworytem u światowych ekspertów. Ale lubię startować z takiej pozycji. Jeżeli ktoś we mnie nie wierzy, to staram się pokazać, że się myli.
To przed tobą, ale za tobą też wyjątkowe spotkanie w Taszkencie. Co roku spotykają się najlepsi pięściarze z całego świata na zaproszenie organizacji WBC (World Boxing Council). Jak cię tam przyjęto?
Niesamowicie. Przyjechaliśmy na otwarcie, w hotelu, w którym odbywał się ten konwent, od razu na wejściu były ustawione banery z podobiznami. Tyson Fury, Łukasz Różański, Alvarez i po kolei wszyscy mistrzowie świata. Po prostu niesamowite miejsce i taki widok, że można stanąć i zostać wymienionym przy takich gwiazdach boksu na świecie. A później zostaliśmy wszyscy zaproszeni, mistrzowie świata, na scenę. Dostaliśmy stroje narodowe.
Wyświetlono też twoją walkę.
Tak, moją walkę pokazali, między innymi dlatego, że była krótka [śmiech]. Wszyscy oglądali, wszyscy pogratulowali. Niesamowite chwile. Tak naprawdę zostałem też wyróżniony przez prezydenta WBC nagrodą.
Łukasz Różański nie boi się faworytów
Która walka najmocniej cię zmotywowała, zbudowała jako zawodowca? 2015 rok - początek zawodowstwa. 2017 rok - Albert Sosnowski został przez ciebie poskromiony. Później w 2019 roku mieliśmy Izu Ugonoha. W 2021 był Artur Szpilka. Wszystkich nokautowałeś. Od początku czułeś się dobrze jako zawodowiec?
Zaczynając zawodowstwo, wierzyłem w to, że po prostu dojdziemy do danego momentu. Jakie walki dostawaliśmy, takie braliśmy i wygrywaliśmy je. Miała być walka z Oskarem Rivasem. Miałem jechać do Kolumbii i walczyć na jego terenie. Byłem trzy razy zawsze przygotowany. W pewnym momencie już prawie siedziałem w samolocie, bo chciałem polecieć dwa tygodnie wcześniej.
Nawet Jennifer Lopez była przygotowana, żeby wystąpić przed waszą walką.
Tak, miała zaśpiewać na naszej gali. Wszystko się jednak rozjechało i wtedy nastąpiła zmiana rywala na Alena Babicia. No i wylądowaliśmy w Rzeszowie. Takie koło zatoczyliśmy.
Czy taka była strategia na zdobycie tego pasa, że wychodzisz do walki z doświadczonym zawodnikiem, z Alanem Babiciem o mało łaskawym pseudonimie Dzikus, i po prostu załatwiasz to w pierwszej rundzie? Czy to był twój instynkt, instynkt polskiego Tysona?
Wyszliśmy z zupełnie z innym założeniem. Chcieliśmy zobaczyć, jak się potoczy pierwsza runda. Ale jak zauważyłem, że jest bardzo wolny i wszystkie jego ciosy widzę, trafił mnie może dwoma, to pomyślałem: albo teraz, albo nigdy. No i postawiłem wszystko na jedną kartę. Opłaciło się.
picture

Łukasz Różański w akcji

Foto: Imago

A co ze strachem? Co czuje osoba stojąca przed życiową szansą? Jakie emocje to budzi? Po jednej z walk powiedziałeś, że wyszedłeś do ringu, ale tak naprawdę nie wiesz, jak to się odbyło.
Tutaj przytoczyłeś moją drugą zawodową walkę, odbyła się w Rzeszowie. Świętej pamięci trener Marian Basiak mówił mi, że zawsze pierwsza walka przed własną publicznością jest trudna ze względu na emocje. Wtedy jego słowa się sprawdziły, bo w szatni byłem doskonale rozgrzany, fajnie się czułem, a wyszedłem na scenę, otworzyła się cała hala i, kurczę, po prostu mnie spięło. Trener śmiał się w ringu po walce, że w drugiej rundzie byłem taki blady ze stresu, nie po ciosie, że myślał, że się sam przewrócę.
To puszczało z kolejną rundą?
Właśnie nie. Ta walka była w sumie krótka, bo czterorundowa, jedyna, którą wygrałem na punkty. Ja tej walki tak do końca nie pamiętam.
Wspomniałeś o trenerze, ikonie.
Bardzo przykra informacja. Marian Basiak odszedł w wieku 83 lat. Trudno o tym mówić, bo dalej towarzyszą mi emocje. W czwartek [rozmowa odbyła się w we wtorek 21 listopada] jest pogrzeb.
Kim był dla ciebie?
Dla mnie, nie można tego inaczej określić, był jak drugi ojciec. Przez 19 lat spotykaliśmy się codziennie, a nawet dwa razy dziennie na treningach. Był przy mnie od początku mojej kariery amatorskiej. Pierwszy medal zdobyłem z nim w narożniku na mistrzostwach Polski. A teraz na koniec jego kariery zdobyłem z nim mistrzostwo świata. Cieszę się, że dałem mu takie szczęście na koniec. Dla mnie to osoba, która wszystkiego mnie nauczyła. Był nie tylko trenerem, ale też mentalnie mnie dźwigał przed każdą walką i to było tak naprawdę bezcenne.
Łukasz Różański jest mistrzem świata WBC
Trener mówił, że "Łukasz Różański to jest człowiek, który się nigdy nie bał i do tego jeszcze miał uderzenie i był twardy. Potrafił przyjąć, ale też mocno kopnąć, bo gdzie uderzył, tam bolało". I to ocena sprzed lat, z twoich początków.
Tak, zacząłem karierę w wieku 17 lat. Właśnie zacząłem chodzić do liceum w Rzeszowie i po kilku miesiącach stwierdziłem, że chciałbym spróbować sportów walki. Znalazłem sekcję bokserską. Po trzech treningach miałem pierwszy sparing bez ochraniacza na zęby i to z gościem, który trenował dwa i pół roku. Miał jechać na mistrzostwa Polski, ale po tym sparingu nie pojechał... Ja tak jakby zająłem jego miejsce i po dwóch tygodniach wystawili mnie na zawody ogólnopolskie w Kielcach, gdzie zająłem drugie miejsce. Wtedy moi rodzice się dowiedzieli, że chodzę na boks, bo wcześniej powiedziałem im, że na koszykówkę.
Tata, miłośnik pięściarstwa pewnie się ucieszył.
Oczywiście. Ale był bardzo zdziwiony, bo rodzice byli przekonani, że jestem na zawodach koszykówki w Kielcach. A jak przyjechałem, zobaczyli medal i dyplom z boksu.
A ślady na twarzy?
Nie, akurat wtedy nie było śladów. Były po pierwszym sparingu, bo nie miałem ochraniacza, więc miałem wargi pocięte. A później przez dwa lata nie opuściłem ani jednego treningu bokserskiego.
Z twojej wioski do Rzeszowa jest 25 kilometrów. Jeździć tak codziennie musiało być wyzwaniem.
Bariera kilometrów była sporym utrudnieniem, połączenie autobusami było bardzo utrudnione. I na przykład jechałem przed szóstą do szkoły, później czekałem cztery, pięć godzin na trening i wracałem gdzieś po 21 do domu. A jak chciałem wrócić wcześniej, na przykład na 19, to żeby zdążyć na autobus, musiałem po treningu biec 2,5 kilometra, ubrany w kurtkę. Czasami w zimie naprawdę parowało ze mnie w autobusie.
Ile dni w tygodniu było tak intensywnych?
Tak było codziennie, pięć dni w tygodniu. Starałem się robić to wszystko jak najlepiej i tak jest do tej pory. Teraz mam już trochę łatwiej, bo sporo rzeczy umiem, ale oczywiście jest jeszcze sporo rzeczy do poprawy.
Przed przejściem na zawodowstwo miałeś przerwę.
Tak, prawie sześć lat.
Wtedy był czas na naukę?
Tak, to było spowodowane kontuzją. Jeździłem do Warszawy, gdzie trenowali zawodowcy, ale po prostu złapałem kontuzję kostki w prawej ręce i miałem ośmiomiesięczną przerwę. Wówczas wróciłem do Rzeszowa i stwierdziłem, że pójdę na studia. Zacząłem od wychowania fizycznego, później poszedłem na drugi kierunek - bezpieczeństwo i higiena pracy na Politechnice.
A wieczorami praca?
A wieczorami praca. Trenowałem też mojego przyjaciela Rafała Kalisza. Po latach na jednym z treningów stwierdził, że chciałby spróbować sparingu ze mną. Mówię: "Słuchaj, możemy, ale to będzie tak na pół gwizdka". I w sumie trudno było mu mnie trafić. Rafał powiedział wtedy: "spróbuj jeszcze raz z boksem". Namówił mnie, zaoferował pomoc, bo widział we mnie talent.
I to był ten wiatr w żagle, przełomowy moment?
Tak, Rafał mi wtedy mocno pomógł, zaopiekował się finansowo i do dzisiaj mi pomaga. Jest dla mnie bardzo ważną osobą. Zresztą po walce oddałem mu pas mistrza świata, bo on cały czas mówił, że go zdobędę, a ja odpowiadałem, że to długa droga. Ale konsekwentnie do tego dążyliśmy i okazało się, że da się to zrobić.
I da się to zrobić nie wyjeżdżając nawet z Polski. Jak to jest być dzisiaj mistrzem świata? Jak wygląda twój normalny dzień? O której wstajesz?
Staram się około 8 być już na nogach i na 9-9.30 uciekam na trening - siłowy lub bieganie. Popołudniami staram się trenować boks. Oczywiście to wszystko zależy, jaki jest czas do walki. Teraz rozmawiamy już o przygotowaniach, choć sporo się to przeciąga, bo w treningu jestem od lipca. Ale mam nadzieję, że to właśnie w lutym przyszłego roku odbędzie się ta walka na dużej gali i po prostu pokażę się tam z jak najlepszej strony.
Jak inspirować innych, osoby które cię obserwują, które czytają, że teraz jesteś zawodowcem, ale w wieku 14 lat pracowałeś przy wycince drzew, a mając 17 lat potrafiłeś pięć dni w tygodniu łączyć szkołę z treningami. Dzisiaj ludzie zastanawiają się, czy wyjść drugi raz w tygodniu na siłownię.
Dawniej były inne czasy. Nie było galerii i innych atrakcji. Myślę, że jeżeli ludzie chcą spełniać swoje marzenia, to na pewno nie mogą się poddawać. Trzeba wierzyć w siebie i w to, co się robi, bo to jest najważniejsze. Miałem ostatnio spotkanie w szkole. Mówiłem wprost, że nie każdy będzie sportowcem zawodowym, ale najważniejsze jest, żeby robić w życiu to, czego się pragnie i żeby starać się robić to jak najlepiej.
Sport uczy samodyscypliny, charakteru, na pewno szacunku do tego, co się robi, bo naprawdę trzeba mieć do tego szacunek. Rodzice się nie chcieli zgodzić na to, żebym trenował sporty walki, bo i tak byłem trochę nadpobudliwym chłopcem. Myśleli, że trening to spotęguje, a zadziałało to zupełnie w drugą stronę. Trener stał się wzorem i opiekunem, co powiedział, to było po prostu ważniejsze nawet od słów rodziców.
Ale rodzina przecież też jest w twoim życiu bardzo ważna.
Jest najważniejsza tak naprawdę i tutaj bez dwóch zdań. Mam siedmioro rodzeństwa. Moi rodzice mają 25 wnucząt i sześcioro prawnuków, są naprawdę szczęśliwi. Cała moja rodzina jeździ na walki, kibicuje mi. Po mojej walce mistrzowskiej rozłożyli baner "Mamy brata mistrza świata". Do dzisiaj to są takie emocje, że aż mi się głos łamie. Jakby rozłożyli go wcześniej, to pewnie bym nie wytrzymał.
Czego ci życzyć?
Obrony pasa. Zrobię wszystko, żeby go obronić i przywieźć z powrotem do Polski.
Powiązane tematy
Udostępnij
Reklama
Reklama