Popularne dyscypliny
Dyscypliny
Pokaż wszystko

Marcus Willis, który grał z Rogerem Federerem na Wimbledonie, kończy karierę

Emil Riisberg

05/03/2021, 13:37 GMT+1

Końca dobiegła jedna z barwniejszych karier w brytyjskim tenisie ostatnich lat. Rakietę na bok definitywnie odłożył 30-letni Marcus Willis, który jako 772. tenisista świata na korcie centralnym Wimbledonu rozegrał pamiętne spotkanie z Rogerem Federerem.

Foto: Eurosport

Zawodników, którzy błąkają się po ogonie zawodowego rankingu, nawet w brytyjskim tenisie jest na pęczki. Nie mógłby mieć do nikogo pretensji, gdyby odszedł w zapomnieniu. Bo kariera Willisa długo niczym się nie różniła od kariery typowego, niespecjalnie utalentowanego chłopaka, który "nie załapał się do pociągu". Za jednym małym, a równocześnie wielkim wyjątkiem. Dziś były już zawodnik przeżył bowiem przygodę, która na zawsze wpisała się do historii tenisa na Wyspach.

Sensacja za sensacją

Sezon 2016 nie układał mu się inaczej od poprzednich. Ale do czasu. Zachęcony przyzwoitymi wynikami w turniejach tenisowej drugiej, a nawet trzeciej ligi Willis stanął do prekwalifikacji do kwalifikacji do Wimbledonu dla zawodników z Wielkiej Brytanii.
Choć za rywali miał wyżej notowanych przeciwników, wygrał je. W dalszym ciągu był jednak o trzy zwycięstwa od głównej drabinki Wimbledonu, turnieju ikonicznego nie tylko dla wszystkich Brytyjczyków.
Już we właściwych kwalifikacjach pokonał Yuichiego Sugitę, Andrieja Rublowa i Daniiła Miedwiediewa, z którymi na dobrą sprawę nie miał prawa wygrać. Ale na tym nie poprzestał.
Jeszcze większą sensację sprawił w głównej drabince, eliminując 54. na świecie Ricardasa Berankisa. W ten sposób dostał szansę na mecz w świątyni brytyjskiego tenisa, na korcie centralnym Wimbledonu, z legendą dyscypliny Rogerem Federerem. Za awans do 2. rundy pół tenisista i pół trener zarobił 50 tysięcy funtów. Jako szkoleniowiec w Warwick Boat Clubie za godzinę brał 30 funtów.
Z Federerem rzecz jasna przegrał, ale absolutnie nie przyniósł wstydu swojej rodzinie. Szwajcarskiemu mistrzowi urwał siedem gemów, przegrywając 0:6, 3:6, 4:6.
To jego szalejący tłum oklaskiwał bardziej niż Federera, który na Wimbledonie zawsze mógł liczyć na największą sympatię ze wszystkich.
- Mecz z Rogerem i wszystko z tym związane poszło fantastycznie, ale najszczęśliwszy dzień w mojej karierze był wtedy, kiedy odbierałem badge'a (akredytację) dla zawodnika z głównej drabinki. To była wzruszająca chwila - wspomina Willis.



Za fantastyczną przygodą na Wimbledonie nic szczególnego jednak nie poszło. Willis nigdy nie przebił się do pierwszej setki rankingu, co w tenisie jest symboliczne. Zatrzymał się na 322. miejscu na świecie, do którego doszedł jeszcze przed pamiętnym sukcesem.
Owszem, stał się sławny i zyskał sponsorów, ale poza tym jednym zastrzykiem finansowym w kolejnych latach nie udawało mu się czerpać z tenisa takich profitów, jakich by oczekiwał. W końcu podjął męską decyzję i poświęcił wielką pasję na rzecz pracy fizycznej, która jemu i jego rodzinie zapewnia byt. Willis został robotnikiem w firmie u kuzyna, pracuje na budowie, stawiając domy.

"To była niezła jazda"

- Muszę zatroszczyć się o rodzinę, a jestem już starszy. Obawiam się, że zobaczymy więcej zawodników w różnym wieku, którzy będą kończyli kariery. Żeby zbierać punkty, trzeba rozgrywać więcej turniejów, na co potrzeba więcej środków finansowych - tłumaczy jeden z powodów swojej rezygnacji.
"To była niezła jazda. Zdecydowałem się zakończyć zawodową karierę po 22 latach poświęcenia się dyscyplinie, którą kocham. Podróżowałem po Wyspach, Europie i całym świecie. Poznałem wspaniałych ludzi, zawiązałem przyjaźnie na całe życie i doświadczyłem rzeczy, które mi się nawet nie śniły, kiedy po raz pierwszy brałem rakietę do ręki i odbijałem miękką piłkę prawie ćwierć wieku temu" - napisał, żegnając się z zawodowym tourem.
Z tenisem na dobre jednak się nie żegna. Już zapowiedział, że pracuje nad zdobyciem uprawnień trenerskich, aby motywować narybek tenisa do pogoni za marzeniami, tak jak mu się to udało.
picture

Foto: Eurosport

Autor: łup / Źródło: eurosport.pl, Daily Mail
Powiązane tematy
Udostępnij
Reklama
Reklama