Popularne dyscypliny
Dyscypliny
Pokaż wszystko

Narciarstwo alpejskie - Małgorzata Tlałka-Długosz w rozmowie z eurosport.pl. "Partyzantka i spontan już nie wystarczą"

Emil Riisberg

07/02/2021, 10:03 GMT+1

Razem z siostrą, zawodniczką niegdyś też znakomitą, czekają na następczynię. Cierpliwości im przy tym nie brakuje, ogrom jej mają, skoro robią to od dekad ponad trzech. - Narciarstwo alpejskie nie jest w polskim związku lubiane. Pracy wymaga dużo, na efekty czekać trzeba latami, same z nim problemy. W skokach sukcesy przychodzą łatwiej - przyznaje w rozmowie z Eurosport.pl Małgorzata Tlałka

Foto: Eurosport

Wtedy, w latach 80-tych wieku XX, znał je w Polsce każdy kibic. To dzięki dwóm dziewczynom z Zakopanego zimy bywały znośniejsze i barwniejsze. Emocjonujące, co dzisiaj zapewniają skoczkowie.
Siostry bliźniaczki - Małgorzata i starsza o pięć minut Dorota - do grona gwiazd z półki międzynarodowej wdarły się razem. Młodsza w olimpijskiej rywalizacji w slalomie, w roku 1984, miejsce zajęła szóste. Na podium zawodów pucharowych stawała lub lądowała tuż poza nim. Sukcesy teraz nie do pomyślenia.
Kandydatka na następczynię jest - wracająca po kontuzji Maryna Gąsienica-Daniel zadziwia w tym sezonie i zachwyca. A Tlałka-Długosz trzyma za nią kciuki.

Polka na podium jeszcze w tym sezonie

RAFAŁ KAZIMIERCZAK: Nareszcie coś się ruszyło, widać to wyczekiwane światełko w tunelu - Maryna Gąsienica-Daniel odważnie atakuje czołową dziesiątkę Pucharu Świata, czyli robi coś do niedawna niewyobrażalnego.
MAŁGORZATA TLAŁKA-DŁUGOSZ: Tak, w środowisku narciarskim cieszymy się z tego bardzo. Bardzo, bardzo, bardzo. Maryna pokazuje się w czołówce, za co dla niej wielkie gratulacje. I dla jej sztabu. I dla rodziny, która wspiera ją od dziecka.
Znacie się panie, obie mieszkacie w Zakopanem.
Znamy, więc doskonale wiem - krótko mówiąc - ile lat ciężkiej pracy ta dziewczyna ma za sobą. Nie tylko ona zresztą, bo to nieprawdopodobny wysiłek wielu otaczających ją ludzi. Ta wspinaczka na szczyt czy chociażby jego okolice jest i trudna, i mozolna. Marynie na dodatek przeszkodziła kontuzja, w zeszłym sezonie przecież nie startowała. Ale, tak mi się wydaje, ta przerwa pozytywnie wpłynęła na jej psychikę. Przy okazji zrobiła też kawał roboty - kondycyjnie, technicznie i mentalnie właśnie.
A skąd Maryna wzięła się w okolicach tej czołówki? Praca, upór, pomoc najbliższych, szkolenie związkowe?
No nie, akurat ze szkolenia związkowego wynika niewiele, bo tam tak naprawdę tych programów szkoleniowych nie ma. Jest kadra narciarek A i to chyba wszystko. Ze smutkiem to mówię.
W przypadku Maryny powiem tak - niezwykłe czucie nart i mocne wsparcie trenera klubowego, w czasach dziecięcych, a potem młodzieżowych. Od kilku lat wsparcie także trenera kadry. To mentalne, logistyczne i finansowe ma ze strony rodziców, a teraz, na tym wysokim poziomie, na pewno i ze strony Polskiego Związku Narciarskiego. Do tego nic odkrywczego - harówka, wytrwałość, cierpliwość. To nigdy się nie zmienia.
Szkoda, nawet bardzo, że w Polsce brakuje grupy, z którą mogłaby trenować. Brakuje młodych alpejek. Teraz Marynę by podpatrywały, uczyły się od niej, a niebawem na nią naciskały, wywierały pozytywną presję.
To stałe pytanie zatem, zadawane pani od ponad 30 lat. Kiedy Polka znowu stanie na podium alpejskiego Pucharu Świata? Ile można czekać?
Mam nadzieję, że Maryna zrobi to jeszcze w tym sezonie. Najpóźniej w przyszłym. Wygląda na zawodniczkę dojrzałą, a czasy jej przejazdów pozwalają liczyć na to, że czołowa trójka możliwa jest jak najbardziej. Każdy jej tutaj, w górach, tego życzy.
W Zakopanem cały czas walczymy o realizację narciarskich projektów, w które wpisuje się i historia Maryny. O Nosal, żeby powstał tam stok treningowy, jak kiedyś w każdym momencie dostępny dla wyczynu. Żeby Kasprowy stał się stokiem bardziej profesjonalnym, zaśnieżonym i dostępnym dla sportowców wyczynowych.
Oby wyniki Maryny wpłynęły na przychylne patrzenie w stronę tych projektów.

Totalny spontan. Partyzantka

Pogratulowała pani sztabowi Maryny. Kogo alpejczyk musi mieć dzisiaj obok siebie, by myśleć o sukcesach, tych z górnej półki?
Oj, policzmy.
Trener bezpośredni, ten od spraw techniki, pracujący na stoku. Trener od przygotowania kondycyjnego. Psycholog. Rehabilitant, bo jak zawodnik skończy lat 18, to powolutku pojawiają się jakieś urazy, które leczyć trzeba na bieżąco. Osoba od logistyki, czyli lotów, przejazdów, hoteli. Oczywiście serwisant, odpowiadający za sprzęt, jego testowanie i przygotowanie. Do tego dobrzy sparingpartnerzy, ważni w niektórych okresach przygotowań.
Chyba tyle.
A jak było z panią i Dorotą, kto wam pomagał w latach 80.?
Był jeden trener, który z nami jeździł. I serwisant, który przygotowywał sprzęt. Trening mentalny nie istniał. W kondycyjnym podpowiadały osoby z zewnątrz. Byli rehabilitanci, tu, w zakopiańskim COS-ie, oraz specjaliści pomagający nam zupełnie poza sztabem. Odpoczynek gdzieś w ciepłym kraju po sezonie finansowali oczywiście rodzice. W przypadku kontuzji lekarze też z COS-u, ale wiadomo, że indywidualnie próbowałyśmy uderzać do tych, którzy na danym problemie znali się najlepiej.
Totalny spontan. Partyzantka. Inne czasy. Dzisiaj spontan i partyzantka to za mało, już nie wystarczą.
To jak wśród tego spontanu i partyzantki obie wjechałyście do światowej czołówki?
Dużo pracy, to po pierwsze. Systematyczność. Charakter. Dobrze zorganizowana możliwość treningu w Polsce. Zasuwałyśmy tu, na Nosalu czy Kasprowym, kiedy inni odpoczywali. Jeżeli brakowało pieniędzy na przygotowania w odpowiednich warunkach, to jechałyśmy na zawody, opłacone przez organizatorów, gdzie najpierw odbywał się trening, a dopiero potem zawody. Ogromne wsparcie ze strony rodziny. No i byłyśmy dwie, co dla nas było bardzo ważne. Trening mentalny zastępowała nauka na własnych błędach. Był "wróg do pokonania", czyli inne dziewczyny, rywalki, więc starałyśmy się je pokonać. Chciałyśmy zaleźć im za skórę, wdrapać się trochę wyżej.
Zawsze we dwie. Bez zazdrości, kiedy ta druga zajmowała lepsze miejsce?
No skąd. Kiedy Dorota wjechała do czołowej dziesiątki Pucharu Świata to wiedziałam, że mnie też na to stać. I dzień później było odwrotnie. Czułyśmy to swoje wsparcie. Czasami ona, czasem ja, w zawodach i na treningach. Niesamowicie nas to motywowało, dodawało wiary w siebie. Siostrę miałam tuż obok, czyli - tak naprawdę - atmosferę domu, większość roku przebywając poza nim. Proszę zwrócić uwagę, że rodzeństw z sukcesami w narciarstwie alpejskim jest sporo. I wszystkie się wspierają.
Dzięki Dorocie czułam się bezpieczniej. Spokojniej.

Na skocznię nikt nie pójdzie. Na stok - tak

Zimą sportem narodowym są u nas skoki narciarskie, choć - poza garstką zawodników i zawodniczek - ze względów oczywistych nie skacze nikt. Szusujących na nartach Polaków można pewnie liczyć w milionach. Tam są sukcesy, tu nie - jak to wytłumaczyć?
Narciarstwo alpejskie jest nielubiane, wymaga dużo pracy. Bardzo dużo.
Nielubiane w Polskim Związku Narciarskim. Dobrze rozumiem?
Właśnie tam, niestety. I rodzi same problemy. Popatrzmy na związki narciarskie w krajach o podobnej charakterystyce narciarskiej do Polski, np. Czechy, Słowacja, Słowenia, Chorwacja. Okazuje się, że tam regularnie można doprowadzić do światowej czołówki. U nas dopiero po 30 latach z kawałkiem, od wyników moich i Dorotki, wdziera się tam Maryna. Przez te 30 lat nie zrobiono zatem nic. Nie wymyślono systemu, nie wymyślono programu szkolenia, nie wymyślono systemu wsparcia dla obiecujących dzieci i młodzieży, czyli potencjalnych mistrzów. Wszystko zepchnięto na barki rodziców i klubów.
Proste pytanie - dlaczego?
Trzeba je skierować do ludzi ze związku. Według mnie nie było chęci, żeby to robić. Jak każdy sport techniczny narciarstwo alpejskie jest trudne, długoterminowe, na efekty pracy czekać trzeba latami, nie przyjdą w czasie jednej, czteroletniej kadencji działaczy. A w cztery lata alpejczyka się nie wyszkoli, nie mówiąc o doprowadzeniu go do wysokiego, światowego poziomu.
A skoczkowie? Cieszymy się z ich sukcesów, jasne. W Polsce zajmuje się tym jednak znikoma liczba zawodników, na świecie to nisza. Czasami powieje, czasami nie powieje. Łatwiej o sukcesy.
Skoki fascynują kibiców jako widowisko. A po zawodach? Na skocznię nikt przecież nie pójdzie. W nartach biegowych i alpejskich jest inaczej. Jeżeli ktoś zainspiruje się tym podziwianym mistrzem, to sam pójdzie na trasę biegową czy stok. Będzie aktywnym człowiekiem, zdrowszym, szczęśliwszym, dłużej pożyje. Dlatego tak ubolewam, że te dyscypliny traktuje się w PZN byle jak. To bardzo duże zaniedbanie.
Przedstawiciele narciarstwa alpejskiego mówią nawet, że to nie Polski Związek Narciarski, a Polski Związek Skoków Narciarskich. Szkoda, że taka jest rzeczywistość.

"Ten projekt to moja duma"

Nie myślała pani, żeby spróbować to zmienić, od środka, zacząć pracować właśnie tam, w związku? Przecież to jasne, że pani wiedza i doświadczenie bardzo by się przydały.
Mamy w Polsce wielu młodych ludzi, trenerów z wiedzą i pomysłami, ale oni nie idą do PZN. Obawiam się, że jednoosobowe wejście do takiej organizacji nie da nic, to po pierwsze. Trzeba zmienić działaczy, całe pokolenie tych, którzy utrwalali złe działania i niszczenie wyczynowego narciarstwa alpejskiego.
Fundacja HANDICAP, integracja poprzez sport?
Tak jest, powołaliśmy ją z mężem.
Inspiracją były dwa impulsy. Pierwszym koleżanka mająca dziecko z niepełnosprawnością. Skarżyła się, że tak naprawdę żaden klub nie chce go przyjąć do poważnych treningów. Pozjeżdżać - tak, zająć się tym na serio - nie. A ona chce, żeby się ruszało i rozwijało. Żeby było sportowcem.
Bodźcem drugim były Światowe Igrzyska Olimpiad Specjalnych, na które zostałam zaproszona jako gość. To był mój pierwszy kontakt ze sportem osób z niepełnosprawnością intelektualną. Byłam pod bardzo dużym wrażeniem i tych sportowców, i ludzi, którzy to organizowali. Tej atmosfery, przyjaźni, zrozumienia. I tego absolutnie czystego, radosnego patrzenia na sport.
Ruszyliśmy w 2014 roku, z piątką dzieci. Teraz w rejonie Zakopanego i Podhala mamy około 100 podopiecznych.
Od siedmiu lat integrujemy ich poprzez sport i włączamy do treningu, uczymy rywalizacji i funkcjonowania w grupie, poprawiamy sprawność fizyczną i dajemy nowe bodźce. To są i dzieci, i dorośli, i seniorzy też. Ważna jest integracja, staramy się łączyć grupy osób niepełnosprawnych z pełnosprawnymi.
Na początku marzyliśmy, by nasi zawodnicy wystartowali kiedyś w zawodach. Dziś zdobywają medale nie tylko mistrzostw Polski, ale i świata, w narciarstwie alpejskim i lekkoatletyce. Niesamowita przygoda. Niesamowita satysfakcja.
Oprócz wyników sportowych cieszy nas nawet najmniejszy krok na każdym poziomie rozwoju naszych podopiecznych. Oczywiście nie wszyscy zostaną mistrzami, najważniejsze jest jednak pokonywanie barier i własnych ograniczeń. A my widzimy, jakie robią postępy, nie tylko w rozwoju fizycznym, ale i tym intelektualnym i społecznym.
Bardzo emocjonalnie pani o tym opowiada.
Mam kontakt z wyjątkowymi ludźmi, z ich rodzinami i opiekunami. Oni są bohaterami, każdego dnia. Czerpiemy ze sportu ogromną radość, to nas łączy. Ten projekt to moja duma. Rozrasta się, zajmuje coraz więcej czasu, a ja jestem szczęśliwa.
Autor: rozmawiał Rafał Kazimierczak / Źródło: eurosport.pl
Powiązane tematy
Udostępnij
Reklama
Reklama