Przedwczesna radość w futbolu, potem płacz. Piłkarze Schalke, MU i reprezentacji Chorwacji coś o tym wiedzą
📝Eurosport
31/05/2023, 12:48 GMT+2
Nie chwal dnia przed zachodem słońca. Pochwalili, a później żałowali kibice HSV Hamburg, którzy przedwcześnie świętowali powrót swojej drużyny do Bundesligi. Podobnych przypadków historia futbolu zna więcej. Niektóre były naprawdę nietypowe.
Niespełna piętnastotysięczne Sandhausen przez chwilę znalazło się w centrum wydarzeń na mapie piłkarskich Niemiec. Działy się tam niewyobrażalne rzeczy, a obrazki zdążyły już obiec cały świat. Kibice drugoligowego Hamburga po wygranej 1:0 wbiegli na murawę, by świętować powrót po pięciu latach do 1. Bundesligi, najwyższej klasy rozgrywkowej w Niemczech.
Kilka minut później euforia zawodników i fanów z Hamburga przerodziła się w szok i niedowierzanie, gdyż główny rywal do bezpośredniego awansu - Heidenheim - w doliczonym czasie (arbiter doliczył aż 13 minut) strzelił dwa gole w Regensburgu. Wygrał 3:2 i cieszył się z historycznej promocji do elity, a klubowi z portowego miasta pozostała gra w barażach. Podobnych przypadków było w przeszłości wiele.
Cztery minuty i 36 sekund fety Schalke
Najbardziej znany miał miejsce w 2001 roku, zresztą też w Niemczech. Na kolejkę przed końcem sezonu Bundesligi Schalke miało trzy punkty straty do liderującego Bayernu. Ekipa z Gelsenkirchen liczyła na cud. W ostatniej serii gier zadanie wykonała, ogrywając u siebie Unterhaching 5:3, mimo że przegrywała już 0:2. Pozostało nasłuchiwać wieści z Hamburga, gdzie HSV prowadziło z Bayernem 1:0. Taki rezultat oznaczał mistrzostwo dla zespołu Tomaszów Wałdocha i Hajto.
Nie każdy miał wtedy telefon komórkowy, a co dopiero dostęp do internetu. Informacja podana przez spikera, jakoby mecz w Hamburgu już się zakończył, okazała się nieprawdziwa. Kibice ruszyli na płytę murawy, część zawodników zaczęło już z szampanami fetować. Tymczasem Bawarczycy ciągle grali i w szóstej minucie doliczonego czasu gry otrzymali rzut wolny pośredni. Kibice w Gelsenkirchen zobaczyli na żywo na stadionowym telebimie, jak Patrik Andersson daje monachijczykom remis. Euforia kibiców trwająca dokładnie cztery minuty i 36 sekund momentalnie zamieniła się w stypę.
- Futbol jest niesprawiedliwy. Od dziś nie wierzę w Boga - skwitował dyrektor sportowy Schalke Rudi Assauer.
Powiedzenie: "Do póki piłka w grze..." nabrało większego znaczenia.
Diabelski finisz City
W Anglii od wielu lat wbieganie na murawę przez kibiców jest surowo zakazane. Inaczej w maju 2012 roku fani Manchesteru United na pewno zrobiliby rundkę wokół murawy w Sunderlandzie po wygranej w ostatniej kolejce Premier League 1:0. W tym momencie ich rywal zza miedzy Manchester City przegrywał z Queens Park Rangers 1:2, co oznaczało utratę mistrzostwa na rzecz Czerwonych Diabłów. W 92. minucie dla Obywateli trafił Edin Dżeko, ale to jeszcze było za mało, by zdobyć pierwszy od 44 lat tytuł. Ekipa Roberto Manciniego potrzebowała niezwłocznie zwycięstwa. W 95. minucie dał je Sergio Aguero. Niebieska część Manchesteru dosłownie odleciała. Nie było żadnej siły, żeby zatrzymać wbiegających na murawę wiwatujących kibiców City.
Fani United zaś, którzy czekali na wieści z meczu The Citizens, nagle zaczęli marszczyć czoła. Kamery pokazały też moment, w którym ówczesny menedżer Czerwonych Diabłów sir Alex Ferguson dowiaduje się o trafieniu na wagę tytułu dla lokalnych rywali. Delikatny uśmiech zamienił się w żal. Natychmiastowo pokazał swoim zawodnikom drogę do szatni.
W minutę od chorwackiej ekstazy do rozpaczy
Przewczesne radości to norma również w meczach reprezentacji. Jedna z najbardziej pamiętnych sytuacji miała miejsce w ćwierćfinale Euro 2008 pomiędzy Chorwacją a Turcją. W Wiedniu działo się bardzo dużo, ale nie było goli, potrzebna więc była dogrywka. Ale i tam nie chciały one paść. Kiedy już wszyscy czekali na rzuty karne, w 119. minucie Ivan Klasnić dał Chorwatom prowadzenie. Wśród kibiców eksplozja, szał radości, nie mniejszy niż na murawie. Do zawodników celebrujących trafienie pobiegł nawet wymachujący rękoma trener Slaven Bilić.
Wydawało się, że niedługo po wznowieniu sędzia zakończy mecz. Gwizdnął nieco ponad miutę później, tuż po tym, jak Semih Senturk strzałem rozpaczy doprowadził do remisu i ekstazy kibiców ubranych na czerwono oraz konkursu jedenastek.
W niej sfera psychologiczna była po stronie Turków. A Chorwaci? Totalnie rozbici, ciągle nie dowierzali. Dość powiedzieć, że późniejsi liderzy tej reprezentacji, gwiazdy Realu Madryt i Barcelony, Luka Modrić i Ivan Rakitić z jedenastu metrów nie trafili nawet w bramkę. Ekipa znad Bosforu wygrała karne 3-1.
RPA nie znało przepisów
"Szkolny błąd" - tak władze w RPA nazwały sytuację z 2011 roku, kiedy to piłkarze i kibice przedwcześnie zaczęli świętować awans swojej reprezentacji do Pucharu Narodów Afryki po bezbramkowym remisie ze Sierra Leone. Ekipa z południa Aryki zrównała się punktami z tą reprezentacją oraz Nigrem, ale wszyscy byli przekonani, że przy równej liczbie decyduje bilans bramkowy, a ten mieli korzystniejszy od rywali.
Nic bardziej mylnego. Okazało się, przy takiej samej liczbie punktów trzech ekip tworzona jest tzw. mała tabela z udziałem zainteresowanych drużyn i o pierwszym miejscu decydują wyniki pomiędzy nimi. W tej klasyfikacji najlepsza była reprezentacja Nigru, natomiast RPA było drugie. Władze uznały to za błąd wszystkich ludzi związanych z reprezentacją, nie tylko trenera Pitso Mosimane, który zachował posadę.
Cuda w Tajlandii
W 2017 roku niebywała rzecz zdarzyła się w półfinale Pucharu Tajlandii. Po regulaminowym czasie Bangkok Sports remisował z Satri Angthong 2:2. Niezwykle zacięty był też konkurs jedenastek. Przy stanie 19:19 do piłki podszedł bramkarz drużyny z Bangkoku. Piłka po jego mocnym strzale trafiła w poprzeczkę.
Gdy golkiper rywali wybiegł w kierunku cieszących się kolegów, piłka nagle nabrała niesamowitej rotacji, kilkakrotnie odbiła się od murawy i… wpadła do siatki. Sędzia nie miał wyjścia - musiał uznać gola. Role zatem się odwróciły. Smutek strzelca przerodził się w radość, a bramkarz niedowierzał. Wydawało się, że trudno będzie to powtórzyć, tymczasem podobny wyczyn miał miejsce potem m.in w Czechach i Irlandii Północnej.
Jurrie Koolhof i błoto
Przypadek byłego holenderskiego napastnika jest inny niż wymienione. W trakcie kariery strzelił 190 goli, ale zapamiętany został głównie przez ten jeden raz, kiedy... nie trafił do bramki. 5 lutego 1983 roku przydarzyło mu się bowiem coś, co trudno nazwać wpadką.
Będąc w sytuacji sam na sam z bramkarzem Helmond Sport Otto Versveldemem, napastnik PSV zrobił dokładnie to, co powinien - uderzył mocno między nogami bramkarza. Widząc piłkę zmierzającą do bramki, zaczął biec w kierunku chorągiewki, celebrując na swój sposób trafienie. Kilka sekund później - najprawdopodobniej po reakcji kibiców - zorientował się, że coś jest nie tak. Piłce przeszkodziło wpaść do bramki... błoto. Mecz toczony był bowiem w dużej ulewie. Zamiast w siatce, piłka zatrzymała się tuż przed linią bramkową. Można i tak.
lukl/twis
Powiązane tematy
Udostępnij
Reklama
Reklama