Popularne dyscypliny
Dyscypliny
Pokaż wszystko

Zinedine Zidane wraca tam, gdzie mu najlepiej

Emil Riisberg

11/03/2019, 20:53 GMT+1

Mistrzostwo świata i Europy, Złota Piłka, Liga Mistrzów - to najważniejsze z osiągnięć Zinedine'a Zidane'a piłkarza, w swoim fachu jednego z najwybitniejszych. Także jednego z nielicznych wielkich, który złoto z boiska potrafił przekuć w złoto trenerskie. Teraz przed "Zizou" drugie podejście do ławki Realu Madryt, w pierwszym napisał historię Ligi Mistrzów na nowo i jak na boisku wygrał wszystko.

Foto: Eurosport

Królewski klub ogłosił rozpoczęcie ponownej współpracy z Zidanem w poniedziałkowy wieczór. Choć wcześniej hiszpańska prasa podawała, że Francuz jest obok Jose Mourinho największym z faworytów do objęcia tej funkcji, to i tak wiadomości tej nie można nazwać inaczej niż sensacyjną.

Sam określił siebie najlepiej

- Jestem urodzonym zwycięzcą, uwielbiam wygrywać, nie znoszę porażek. Jeżeli odczuwam, że już nie mogę wygrywać, to potrzebna jest zmiana - tak tłumaczył decyzję o swoim odejściu z Realu w maju 2018 roku na pożegnalnej konferencji prasowej. Opuszczał klub po okresie sukcesów, jakich nie widziano od lat 50., gdy madrytczycy wywalczyli pięć Pucharów Europy z rzędu.
Trudno znaleźć bardziej odpowiedni zwrot niż ten, którego użył sam "Zizou". Bo właśnie ta naturalna pasja, chęć zwycięstwa idealnie go podsumowywała. Urodził się do tego, aby stać się gwiazdą najbardziej utytułowanego klubu na świecie. I w trakcie kariery piłkarskiej, i po jej zakończeniu.

Triumf zapisany w DNA

Początek tej historii datuje się na 2001 rok. Wówczas prezydent Florentino Perez postanowił drugie lato z rzędu pobić transferowy rekord wszech czasów. Za grającego wówczas w Juventusie Zidane’a - mistrza świata i Europy oraz zdobywcę Złotej Piłki - wyłożył niebotyczne jak na tamte czasy 64 miliony euro, a ten spłacił się praktycznie z miejsca. W finale Ligi Mistrzów sezonu 2001-2002 strzelił być może najsłynniejszego gola w historii rozgrywek i zapewnił drużynie dziewiąty Puchar Europy. W kolejnym sezonie był mistrzem Hiszpanii, cieszył się też z Superpucharu Europy i Pucharu Interkontynentalnego.
Gdy w 2006 roku rozstawał się z Realem, nie chciał grać już nigdzie indziej. Natura zwycięzcy nie pozwalała mu rozmieniać się na drobne w mniejszym klubie.
Ta sama natura odezwała się też dwanaście lat później, gdy znów odchodził będąc praktycznie na szczycie i nie chciał odchodzić z niego na innych warunkach niż własne.

Narodziny szkoleniowej gwiazdy

Do pracy na ławce trenerskiej Królewskich przygotowywany był przez lata, krok po kroku. W 2010 został klubowym doradcą, sezon później dyrektorem sportowym, w 2013 asystentem trenera pierwszego zespołu Carlo Ancelottiego. Wtedy też wspólnie z Włochem zdołał pokonać klubowe demony i po dwunastu latach przerwy powrócić z Realem na europejski tron.
Klub wygrał upragnioną "La Decimę" (dziesiąty Puchar Europy), a świat obiegło wówczas słynne zdjęcie z dogrywki finału w Lizbonie. Znajdujący się na nim Zidane szalał obok bardziej stonowanego Ancelottiego, wręcz kipiał od emocji i motywował zawodników. Świat otrzymał pierwszy sygnał, że wielki przed laty piłkarz może być materiałem na równie wielkiego trenera.

Efekt złotej miotły

Na swoją szansę czekał półtora roku, już jako trener Castilli, czyli klubowych rezerw. Te opuścił, gdy Perez zdecydował się zwolnić Rafaela Beniteza i zastąpić go swoim ulubieńcem. "Zizou" podpisał dwuipółletni kontrakt. Przyszedł w bardzo trudnym momencie, do drużyny rozbitej klęską w El Clasico i porażką 0:4 z Barceloną na Bernabeu. Zastany bałagan posprzątał bardzo szybko, już w debiucie wygrał zdecydowanie, rozniósł 5:0 Deportivo La Coruna. Efekt nowej miotły podziałał bardzo szybko.
W kwietniu pojechał na Camp Nou i zrewanżował się Barcelonie, zwyciężając 2:1, czym zakończył serię 39 meczów odwiecznych rywali bez porażki. Już w maju zabrał się za ulubione rozgrywki. Real ponownie, tym razem po rzutach karnych, pokonał Atletico w finale Ligi Mistrzów, a Zidane stał się dopiero siódmym człowiekiem historii, który podnosił zarówno jako piłkarz, jak i trener.

Sześć dekad czekania na dublet

Trenerem Realu był przez 878 dni, 149 meczów i dziewięć zdobytych trofeów. Jego konikiem była oczywiście Liga Mistrzów. Istniejące od 1992 roku rozgrywki, w których żaden klub nie był w stanie obronić trofeum, on wygrywał trzy lata z rzędu. W trakcie krótkiej, raptem dwuipółletniej kariery trenerskiej nie miał sezonu, w którym nie podnosiłby najważniejszego piłkarskiego trofeum na świecie.
W sezonie 2016-2017 roku zdobył niewidziany w Madrycie od 1958 roku dublet. W lidze przerwał trzyletnią dominację Barcelony, w finale Ligi Mistrzów w Cardiff zdemolował Juventus, zwyciężając aż 4:1. To był zdecydowanie szczytowy moment tamtego Realu, Juventus w dwunastu meczach ówczesnej LM poprzedzających finał stracił trzy bramki, w 90 minut przeciwko drużynie Zidane’a skapitulował czterokrotnie.

Odszedł, bo nadal wygrywał

Złota formuła wydawała się powoli kończyć w sezonie 2017-2018. Real szybko stracił szansę na mistrzostwo Hiszpanii, w Pucharze Króla odpadł sensacyjnie już w styczniu, rzucił więc wszystkie siły na Ligę Mistrzów. Opłaciło się. Po raz kolejny przebrnął przez wszystkie fazy rozgrywek i znów wygrał decydujący mecz, tym razem 3:1 z Liverpoolem w Kijowie.
Był 26 maja, już pięć dni później Zidane zrezygnował ze stanowiska. - Być może, kto wie - zastanawiał się, gdy jeden z dziennikarzy zapytał się, czy pozostałby w klubie, gdyby Real z Liverpoolem przegrał. Czuł wypalenie, sam przyznawał, że jeżeli nie widzi perspektyw na kontynuowanie zwycięskiego marszu, to musi ustąpić. I on, i klub potrzebowali zmian.

Pomnik za życia

Potrzeba zmian jednak przerosła drugą ze stron. Madrytczycy przegrali z kretesem cały sezon. Nie mają już właściwie szans na dogonienie Barcelony w lidze, ten sam klub zagrodził im drogę w Pucharze Króla, najboleśniejsze było jednak pożegnanie z Ligą Mistrzów po klęsce z Ajaksem Amsterdam w 1/8 finału.
Ławka trenerska klubu znów stała się krzesłem elektrycznym. Perez najpierw zwolnił Julena Lopeteguiego, a zaledwie kilka miesięcy później to samo zrobił z Santiago Solarim. Nikt nie był na tyle charyzmatyczny i odpowiedni, aby zmierzyć się z legendą poprzednika.
Przynajmniej na razie będzie miał trochę z górki. Real i tak wypuścił już wszystko z rąk. Wiosna 2019 roku będzie okazją do testów i zaplanowania letnich transferów. Schody zaczną się w kolejnych sezonach. Jeżeli i w nich Zidane podtrzyma niebotyczną serię, zapewne już za życia przed Bernabeu postawią mu pomnik. I to ze złota.
Autor: Michał Błażewicz/TG / Źródło: eurosport.pl
Powiązane tematy
Udostępnij
Reklama
Reklama