Popularne dyscypliny
Dyscypliny
Pokaż wszystko

Liga Mistrzów. Liverpool wygrał finał z Tottenhamem

Emil Riisberg

01/06/2019, 21:03 GMT+2

Liverpool po raz szósty najlepszym klubem w Europie! Angielską wojnę w Madrycie z Tottenhamem wygrał 2:0.

Foto: Eurosport

Kiedyś Juergen Klopp powiedział, że Barcelona gra jak orkiestra, ale on woli mocniejsze tony, bo preferuje heavy metal. I faktycznie, jego Liverpool zaczął finał od niesamowitego huku.
Kibice dobrze nie usiedli, piłka została dopiero parę razy kopnięta, minęła dokładnie 22. sekunda i był już karny dla The Reds! W pole karne wjechał Sadio Mane, pilnował go Moussa Sissoko, który jeszcze instruował kolegów, jak mają się ustawić. Pech chciał, że podniósł rękę wtedy, gdy Mane kopnął piłkę. Ta trafiła Francuza w rękę i klatkę piersiową. Sędzia miał wątpliwości. Zatrzymał akcję, skonsultował się ze swoimi asystentami od VAR. Ci jego wątpliwości rozwiali: rzut karny.
Tego na gola zamienił niezastąpiony Mohamed Salah. Czerwona część stadionu oszalała.
Kto spodziewał się takiego początku wielkiego finału?

Strzelili i odpuścili

Za chwilę stało się coś równie nieprawdopodobnego. Liverpool odpuścił, jego zawodnicy momentami wybijali piłkę na oślep. Nerwy czy może umyślne oddanie inicjatywy rywalom, by sprowokować ich do błędów? W każdym razie częściej przy piłce był Tottenham, ale nic z tego nie wynikało. Irytował grający nieoczekiwanie od początku, leczący się od kwietnia, Harry Kane. Jedenaście dotknięć piłki w 45 minut, najmniej z całego swojego zespołu, to niewiele jak na najlepszego strzelca Tottenhamu.
Koguty groźnych sytuacji przed przerwą nie stworzyli sobie żadnych. Za to czyhający na kontry liverpoolczycy mogli zamknąć mecz już w 38. minucie. Z piłką popędził Andy Robertson i huknął zza pola karnego, ale klasę potwierdził Hugo Lloris. Ledwo, bo ledwo, ale odbił piłkę.
Do przerwy jeden gol, niewiele emocji, jeszcze mniej dogodnych sytuacji. Nie tego sobie wyobrażano po finale.

Rezerwowy dobił Tottenham

The Reds w drugiej połowie zaczęli grać szybciej i dokładniej. Zespół Kloppa wyraźnie się przebudził, przestał prosić się o gola, a sam zaczął stwarzać groźne sytuacje. Straszyli Salah i Mane, a najbliżej celu był wprowadzony po godzinie gry James Milner. Strzelił z linii pola karnego, ale minimalnie niecelnie.
Tottenham odgryzł się na poważnie dopiero na sam koniec. Dwa razy strzelał Heung-Min Son, ale nie dał się pokonać Alisson. Trener Kogutów Maurcio Pochettino postawił wszystko na jedną kartę. Posłał do boju Lucasa Mourę i wysokiego Fernando Llorente, licząc na jego wzrost, że może raz szczęśliwe dotknie piłkę.
Liverpool obronił się, a jeszcze parę chwil przed końcem dobił londyńczyków. Gola na 2:0 i na wagę zwycięstwa w Lidze Mistrzów strzelił wprowadzony po przerwie Divock Origi. Pewne było jedno - Madryt tego dnia utonie w czerwieni.
Klopp ma to, o co starał się od dawna. Za czwartym razem w końcu wygrał europejski finał.
Tottenham - Liverpool 0:2 (0:1)
Bramki: Salah (2. - karny), Origi (87.)

Tottenham: Lloris - Rose, Vertonghen, Alderweireld, Trippier - Winks (66. Lucas), Sissoko (74. Dier) - Son, Eriksen, Alli (81. Llorente) - Kane.
Liverpool: Alisson - Robertson, Van Dijk, Matip, Alexander-Arnold - Wijnaldum (62. Milner), Fabinho, Henderson - Mane (90. Gomez), Firmino (58. Origi), Salah.
Autor: twis / Źródło: eurosport.pl
Powiązane tematy
Udostępnij
Reklama
Reklama