Popularne sporty
Wszystkie sporty
Pokaż wszystko

Wyjątkowe olimpijskie historie. Anton Geesink i japońskie łzy ciszy

Emil Riisberg

25/05/2021, 05:19 GMT+2

Podczas igrzysk w Tokio w 1964 roku oczy wielu kibiców gospodarzy były skierowane na tatami. Judo debiutowało w programie imprezy. Japońscy judocy walczyli o komplet złotych medali w czterech kategoriach wagowych. Ale na drodze do zrealizowania pięknego planu stanął holenderski gigant. Anton Geesink, wygrywając w prestiżowej kategorii open wpędził cały kraj gospodarzy w niewyobrażalną rozpacz.

Foto: Eurosport

Artykuł sponsorowany
Tego jesiennego wieczoru Geesink nie tylko wszedł do panteonu sław judo oraz olimpijskiej historii, ale na zawsze zmienił oblicze tego sportu. W Holandii stał się ikoną, a w Japonii, mimo upokorzenia, jakie im zafundował, zyskał status półboga.
Każdy odwiedzający Utrecht, musi zobaczyć imponujący posąg jednej z najbardziej znanych postaci w mieście. Jest nawet nazwana jego imieniem ulica, na której w 1934 roku urodził się mistrz olimpijski z Tokio. Nastoletni Geesink w wolnym czasie pracował jako kamieniarz. Ale to sport wypełniał większą część jego czasu. Był otwarty na każdy rodzaj aktywności. Aż do chwili, w której doznał objawienia.
- Pewnego dnia wziąłem udział w pokazie francuskiego judoki. Wiedziałem, że to jest dyscyplina sportu, którą chcę uprawiać. Miałem wtedy 14 lat – wspominał w 1962 roku w filmie dokumentalnym o jego karierze.

Przerzucanie drzew

To był początek jego więzi z Francją. Kraj nad Sekwaną był też jego centrum przygotowań. To tam Holender poznał dwóch wielkich przedstawicieli francuskiego judo. Henri Courtine i Bernard Pariset szybko przestali być jego największymi rywalami na kontynencie, stali się także bliskimi przyjaciółmi.
Dla Courtine’a wyróżniającą cechą Geesinka był etos pracy Holendra.
- Mówi się, że Geesink wygrywał dzięki swojej niezwykłej budowie ciała, ale jego prawdziwa siła tkwiła w starannych i przemyślanych ruchach – mówił dziennikarzom magazynu „L’Esprit du Judo”. - Co ciekawe, on nigdy nie dźwigał ciężarów. Jego ulubionym treningiem był długi spacer po górach Masywu Maurów i przerzucanie pni drzew.
Courtine oraz Pariset, którego Geesink opisał kiedyś jako najtrudniejszego niejapońskiego przeciwnika, przez kilka lat konkurowali z kolosem. Ale pod koniec dekady Holender wyznaczył zupełnie nowe, nieosiągalne dla Europejczyków standardy.
- Do 1958 roku był jeszcze w zasięgu. Ale po mistrzostwach kontynentu w Barcelonie zdaliśmy sobie sprawę, że jest daleko przed nami – wspomina Courtine.

Michigami i spotkanie życia

Po 1955 roku nikt w Europie nie pokonał Geesinka. Nic dziwnego, że Holender zaczął myśleć o podbiciu kolejnych kontynentów. Pierwsza okazja sprawdzenia się na tle judoków z innych części globu przyszła bardzo szybko, bo już w 1956 roku odbyły się w Tokio pierwsze mistrzostwa świata.
Nie istniał jeszcze podział na wagi i zawody odbyły się wyłącznie kategorii open. Geesink miał 22 lata. Doszedł do półfinału, gdzie zatrzymał go Japończyk Shokichi Natsui, który triumfował w całych zawodach. Holender zdobył brązowy medal.
Mniej więcej w tym samym czasie zaczął współpracę z człowiekiem, który odmienił jego życie. Sensei Haku Michigami w połowie lat 50. został zatrudniony jako konsultant w holenderskim związku. Bardzo szybko w nieoszlifowanym diamencie dostrzegł potencjał. Kilka lat później powiedział japońskiemu dziennikarzowi Kazunoriemu Iwamoto, że znalazł idealnego kandydata do "ukształtowania modelowego judoki”. Młody Anton stał dopiero na początku drogi.
- To, co mnie najbardziej uderzyło, to powaga i charakter. Holendrzy znani są z tego, że są bardzo pracowici i zdyscyplinowani. Ale Anton przewyższał swoich rodaków. Gdyby kazano mu biec, pobiegłby trzy raz dalej niż inni. Gdyby nikt nie kazał mu skończyć treningu, kontynuowałby go całą noc – mówił trener.

Paryski pokaz dominacji

Zapowiedź japońskiej katastrofy z 1964 roku miała miejsce trzy lata wcześniej, podczas mistrzostw świara w Paryżu. Geesink górował w nich nad rywalami pod każdym względem. Koji Sone, broniący tytułu mistrzowskiego, został w finale całkowicie zdominowany. Postawa Holendra była ostrzeżeniem przed zbliżającymi się igrzyskami w Tokio, gdzie judo po raz pierwszy miało pojawić się w programie olimpijskim.
Mimo sukcesu był jednak świadomy także swoich błędów.
- Zdałem sobie sprawę, że moje judo nie jest jeszcze wystarczająco dojrzałe, szczególnie jeśli chodzi o walkę w parterze. Po tych zawodach wróciłem do dwa razy cięższych treningów – przyznawał gigant z Utrechtu.
Geesink spędził trzy miesiące w Japonii na Uniwersytecie Tenri w Nara, gdzie poświęcił się tylko treningom techniki Ne-Waza. To właśnie umiejętność walki w parterze uważał za przyszłość judo. W jednej ze swoich książek napisał, że styl ten był traktowany po macoszemu przez japońskich purystów tej dyscypliny sportu.

Duchowa praca

Dla Haku Michigamiego istotą judo nie były tylko medale. Jeśli chodzi o wygrane tytuły, to droga na Olimp byłaby dla Geesinka zdecydowanie łatwiejsza.
- To, co skłoniło mnie do trenowania judoków za granicą, to z pewnością nie zmuszanie ich do wygrywania. Do przenosin na drugą stronę świata zainspirowała mnie chęć przekazania ducha autentycznego bushido, czyli zasad etycznych japońskich samurajów – przyznawał wielokrotnie Japończyk.
Holender pokazał swojemu mentorowi, że jest w stanie zapomnieć o sportowej hierarchii, by poddać się samurajskiemu kodeksowi. Podwójnym wyzwaniem przed Igrzyskami w Tokio było wytrwanie w tej duchowej transformacji.
W 1964 roku Geesink miał 30 lat i występ na olimpijskiej imprezie miał być dla niego pierwszym i zarazem ostatnim. On to wiedział.
Japończycy po wydarzeniach z Paryża za pozwoleniem MKOl-u dokonali jednej zmiany. Wprowadzili kategorie wagowe, by zwiększyć swoje szanse. W programie pojawiły się aż cztery: lekka (poniżej 68 kg), średnia (poniżej 80 kg), ciężka (ponad 80 kg) i otwarta. Japonia zdobyła złoto w trzech pierwszych, ale wciąż liczyła na triumf swojego reprezentanta w tej najbardziej prestiżowej. W niej jednak miał wystąpić imponujący rozmiarami Geesink.

Cesarz przyspieszył wizytę

Być może było to spowodowane strachem przed Geesinkiem, ale planowana wizyta cesarza Hirohito w Budokanie została przesunięta o jeden dzień. W czwartek 22 października 1964 roku 124. władca Japonii pojawił się w hali i na własne oczy obserwował triumf Isao Inokumy w wadze ciężkiej. Towarzysząca mu publiczność już po raz trzeci mogła cieszyć się ze złotego medalu. Ostatniego dnia rywalizacji miał pojawić się Holender.
Walka Geesinka o złoty medal z Akio Kaminagą była w rzeczywistości ich drugą walką tego dnia. Obaj zawodnicy stanęli naprzeciwko siebie w eliminacjach. Holender dominował podczas starcia i wygrał z japońskim idolem, na którego ramionach spoczywało oczekiwanie narodu. System kołowy zawodów pozwolił jednak przegranemu stoczyć jeszcze jedną walkę, która wprowadziła go do repasaży. Kaminaga wciąż miał szansę na złoto.

Kaminaga bezradny jak dziecko

W piątkowy wieczór Budokan był wypełniony po brzegi. Dla gospodarzy miało to być jedno z najważniejszych wydarzeń Igrzysk. Ponad 15 tysięcy widzów wyczekiwało walki w skrajnych emocjach: w nadziei na zwycięstwo Kaminagi, które dopełniłoby dzieła japońskich judoków, ale także w obawie przed bolesnym doświadczeniem porażki. Każdy scenariusz był możliwy.
Jeszcze w dziewiątej minucie pojedynku trudno było wskazać zwycięzcę. Obaj popisywali się wspaniałymi umiejętnościami. W końcu Geesink uniemożliwił Japończykowi zrobienie przerzutu. Powalił go na matę i założył dźwignię. Geesink żeby zostać mistrzem olimpijskim, potrzebował utrzymać ten uchwyt na rywalu przez 30 sekund. Holender, który obsesyjnie trenował walkę w parterze, mógł teraz udowodnić, że miesiące ciężkiej pracy nad Ne-Waza mogą się opłacić.
Pół minuty wydawało się wiecznością. Bezradny i unieruchomiony Kaminaga desperacko próbował uwolnić się z kleszczy. Ale przygnieciony dwumetrowym, cięższym o 20 kilogramów kolosem z Utrechtu, z trudem mógł poruszać kończynami. Geesink nie odrywał oczu od zdobyczy. Patrzył na jego agonię. W tym morderczym uścisku Kaminaga był bezradny jak dziecko.
Cisza, która rozniosła się po hali Budokan była znamienna i zapisała się w historii. Publiczność podniosła się, by tylko przez chwilę nagrodzić brawami Geesinka, po czym ponownie zajęła swoje miejsca. Wielu kibiców nie wytrzymało i zalało się łzami. Na ulicach Tokio i innych japońskich miast, gdzie wystawiono telewizory, oszołomieni widzowie także nie kryli emocji. Mało kto rozumiał te reakcje. To był przejaw ogólnonarodowego wstydu, który towarzyszył szokowi po porażce ich ulubieńca.

Zaćmienie słońca w Japonii

Tego dnia na trybunach była siedemnastoletnia Ada Kok. Ta młoda holenderska pływaczka, srebrna medalistka na 100 metrów stylem motylkowym z tych samych Igrzysk, została zaproszona przez związek, by kibicowała swojemu rodakowi.
- W tamtym czasie była to dla mnie tylko walka – relacjonowała po latach. – Ale po głębszym zastanowieniu zdałam sobie sprawę, że byłam świadkiem pewnego kulturowego szoku. Budokan milczał. Był pogrążony w ciszy. Słyszałam płacz ludzi. To było jak zaćmienie słońca, które spowiło Japonię w ciemnościach. To było jak poczucie zagłady – kontynuowała Kok.
Każdy, kto był uczestnikiem tego wydarzenia miał podobne wrażenie. Najbardziej uderzająca była cisza. Cisza i łzy. Dały się one jeszcze mocniej zapisać w pamięci, gdyż po raz pierwszy od rozpoczęcia Igrzysk (te zbliżały się właśnie do końca) Japończycy tak otwarcie pokazali swoje uczucia. To był ogólnonarodowy dramat, a ci którzy mieli mieszkańców kraju wschodzącego słońca za zimnych i pozbawionych uczuć, przekonali się, jacy są naprawdę. Niczym gejsza pozbawiona makijażu.

Prawdziwy powód do dumy

Geesink po triumfie zachował się bardzo honorowo. Podobnie jak po zdobyciu mistrzostwa świata w Paryżu w 1961 roku, ekipa techniczna Holendra, pod wpływem szaleńczej radości chciała wejść na tatami. Zatrzymał ich jednak sam atleta, który tuż po tym jak puścił rywala, pokazał swoim rodakom, żeby się cofnęli. Ten gest napełnił senseia Haku Michigamiego wielka dumą.
- Powstrzymał ich jednym ruchem ręki. Później ustawił się naprzeciwko Kaminagi, ukłonił się swojemu przeciwnikowi, następnie oddał cześć królowej Holandii i z godnością opuścił salę. To czego byłem świadkiem, było zachowaniem pełnej świadomości, elokwentną manifestacją zasad etycznych japońskich samurajów, których byłem misjonarzem. Myślę, że wszyscy, którzy mieli okazję uczestniczyć w tej scenie, musieli przekonać się, że przed nimi stał dojrzały i dumny judoka – wspominał słynny trener.
Autor: Laurent Vergne, tłumaczenie: Jakub Ostrowski / Źródło: Bridgestone
Powiązane tematy
Udostępnij
Reklama
Reklama