Popularne sporty
Wszystkie sporty
Pokaż wszystko

Wyjątkowe olimpijskie historie. Michael Phelps - pocisk ze skrzydłami motyla - igrzyska olimpijskie

Emil Riisberg

18/05/2021, 11:26 GMT+2

Zdobył aż 28 medali olimpijskich z czego 23 złote. Nie było wcześniej nikogo, kto mógłby równać się z amerykańskim pływakiem, którego szczyt formy miał miejsce w 2008 roku w Pekinie. Urodzony w Baltimore atleta pojechał do Chin w jednym celu: zdobyć pełną pulę ośmiu złotych medali i poprawić rekord Marka Spitza, który w 1972 roku sięgnął po siedem złotych krążków.

Michael Phelps vs. Milorad Cavić

Foto: Eurosport

Artykuł sponsorowany
Michael Phelps nigdy nie chodził po wodzie. Nie zamienił jej w wino. Nie rozmnożył także chleba, ani nie przywrócił wzroku niewidomemu. Jednak w trakcie pływackiego życia dokonał kilku cudów, które w innych epokach dałyby mu status półboga. Według standardów XXI wieku powinniśmy po prostu osądzić go za to, kim był – największym olimpijczykiem wszechczasów.
Amerykanin pomnażał medale. Robił to w tempie nie do pomyślenia dla osób, które śledziły jego wyczyny w telewizji, być może nawet dla tych, którzy pływali z nim w jednym basenie. Najbardziej niezwykłe osiągnięcie pływaka z Baltimore miało miejsce pewnego sierpniowego dnia po drugiej stronie globu. Tego poranka Michael Phelps odwrócił losy wyścigu. Ze sromotnej porażki uczynił spektakularny triumf, który zostanie zapamiętany na wieki.
Gdyby Phelps wtedy przegrał, wciąż mówilibyśmy o nim jako o wielkim mistrzu. Skala jego sukcesów była zdecydowanie większa niż dystans, który właśnie ukończył. Ale biorąc pod uwagę, że Phelps nie miał sobie równych, porażka na 100 metrów stylem motylkowym, byłaby gorzką pigułką do przełknięcia.
Milorad Cavić był jednym z niewielu, którzy próbowali stawić czoła bestii. Serb, mierzący 197 centymetrów wzrostu i ważący 93 kilogramy, nie był ani największym, ani najbardziej utalentowanym przeciwnikiem, którego Phelps spotkał w karierze. Ale na zawsze zostanie zapamiętany jako najtrudniejsza przeszkoda Amerykanina w drodze po osiem złotych medali. To właśnie Cavić do ostatniego ruchu rąk walczył z Phelpsem o zwycięstwo i był bliski pozbawienia go historycznego wyczynu. O losach obu sportowców zdecydowały ułamki sekundy. 16 sierpnia 2008 roku Cavić był szybszy na dwóch długościach basenu. By triumfować, powinien być także silniejszy.
Bob Bowman, drugi ojciec Phelpsa
Michael od dziecka przejawiał oznaki wielkiego talentu, który w nim drzemał. Od samego początku rozwijał go pod wodzą Boba Bowmana, który był jego jedynym trenerem, ale także drugim ojcem. Ten biologiczny, Fred, zniknął z życia rodziny Phelpsów, kiedy Michael miał 9 lat.
Bob stanowił oparcie dla młodego chłopaka. Wiedział jednak, że musi być też wymagający i twardy. Kiedy żądał dziesięciu długości basenu, miało być dziesięć. Michael szybko zdał sobie sprawę, że mimo sytuacji rodzinnej nie ma co liczyć na taryfę ulgową.
- Jeżeli chciał, bym był punktualnie, to nawet jednominutowe spóźnienie generowało pytania. Czekał przy drzwiach, żądając odpowiedzi i wyjaśnień. Gdybym ochlapał kolegę w momencie, gdy nie patrzył, to jakiś instynkt, albo oczy z tyłu głowy kazałyby mu mnie zrugać. Bob mnie przerażał – pisał Phelps w autobiografii.
Michael, mimo że bał się Boba, wciąż miał problemy z dyscypliną. Wyglądało to tak, jakby jakaś wewnętrzna siła zmuszała go do bycia w centrum uwagi. W szóstej klasie zdiagnozowano u niego zespół nadpobudliwości psychoruchowej (ADHD). W ciągu tygodnia leczony był lekiem Ritalin. Jak się okazywało w sobotę branie medykamentu nie miało już sensu, bo nadwyżkę energii przekładał na sport. Był aktywny zarówno na boisku do koszykówki, futbolu, lacrosse’a, no i oczywiście na pływalni. W wodzie czuł się jednak najlepiej. Potrafiła go okiełznać.
- W momencie, kiedy nauczyłem się pływać, poczułem się wolny. Mogłem szybko poruszać się w basenie, jak się okazało, po części dlatego, że przebywanie w nim spowalniało mój umysł. W wodzie po raz pierwszy czułem kontrolę – przyznawał.



Naturalna perfekcja
Po wyjściu z basenu Michael znów stawał się dzieckiem z wadami, wątpliwościami i niedoskonałościami. Te same cechy, które były wyznacznikiem jego wspaniałej kariery, odcisnęły piętno na etapie dojrzewania. Był niezwykle świadomy swojej postawy i budowy ciała. Długie kończyny i wielkie uszy były przedmiotem szyderstw, przez co często kłócił się z kolegami ze szkoły.
Nawet jeżeli nie czuł się swobodnie z takimi warunkami fizycznymi, to jednak były one idealne do tego, by stać się pływakiem perfekcyjnym. Wtedy jeszcze nie wiedział, że jego wyjątkowość miała stanowić jego siłę.
Phelps miał 193 centymetry wzrostu i był zbudowany jak solidna kusza. Przy tym wzroście tors był zbyt szeroki i wydłużony. Takie parametry bardziej pasowały do kogoś znacznie wyższego. Przez to jego nogi były krótsze niż u przeciętnego człowieka. Ten stosunek górnej części ciała do dolnej dawały mu jednak mniejszy opór w wodzie. Ponad dwumetrowa rozpiętość ramion również miała gigantyczne znaczenie, podobnie jak wielkie dłonie. Do tej niezwykłej mieszanki trzeba dodać jeszcze rozmiar stopy (30,5 centymetra), niezwykłą elastyczność i skłonność do wytwarzania mniejszej ilości kwasu mlekowego, niż przeciętny pływak.
Jednak anatomia i talent to tylko części składowe w drodze na szczyt. Trening i dyscyplina były równie ważne. Bob Bowman dbał o to, by przyszłemu mistrzowi nie brakowało zapału. To on przekształcił człowieka o ogromnych możliwościach w bezbłędną maszynę. W dniu, w którym ogłosił matce Michaela chęci i plany, ta stwierdziła: „Bob, on ma tylko 12 lat”. Na co trener dopowiedział: „Wiem Debbie, ale w 2008 roku będzie miał 23…”
Dodatkowa motywacja
Droga na szczyt rozpoczęła się w 2004 roku w Atenach od sześciu złotych i dwóch brązowych medali, na 200 metrów stylem motylkowym i 4 x 100 metrów stylem dowolnym. W tych dwóch konkurencjach, zdaniem wielu, Phelps powinien błyszczeć, ale jak na 19-latka to i tak wynik wspaniały. W końcu był to drugi najlepszy olimpijski występ pływaka na Igrzyskach po legendarnym Marku Spitzie. Ale rekord wąsatego Amerykanina wciąż pozostawał niepobity. Dlatego firma Speedo, główny sponsor Phelpsa, przed imprezą w Pekinie podkręciła temperaturę, obiecując swojemu sportowcowi premię w wysokości 1 miliona dolarów za wyrównanie rekordu albo poprawienie go.
Amerykanin do Chin przyleciał jako siedmiokrotny mistrz świata z 2007 roku. W Melbourne złote medale doprawił sześcioma rekordami globu. W Pekinie miał dołożyć jeszcze jeden triumf. Sztafeta 4 x 100 metrów stylem zmiennym miała być ostatnim elementem perfekcyjnej, olimpijskiej układanki.
Worek ze złotymi medalami otworzył rewelacyjnym występem na 400 metrów stylem dowolnym, ustanawiając nowy rekord świata. Kolejny krążek dołożył z kolegami, wygrywając sztafetę 4 x 100 metrów stylem dowolnym. Wielkie podziękowania należały się Jasonowi Lezakowi, który na ostatniej zmianie gonił Francuzów i ostatecznie Amerykanie okazali się lepsi od rywali o 0.08 sekundy.
Francuski kwartet był bardzo bliski pogrzebania wielkich nadziei Phelpsa. Alain Bernard zaczynał ostatnią zmianę jako pierwszy ze stawki. Lezak tracił do Francuza ponad pół długości ciała. Ale Amerykanin dokonał rzeczy niespotykanej. Przepłynął 100 metrów w czasie 46.06 i dopadł konkurenta, który dzień wcześniej odgrażał się, że jego zespół zniszczy rywali. Niesamowity przebieg finału i pasjonująca walka na ostatnich metrach były potężną dawką adrenaliny i emocji. Kolejne decydujące starcia medalowe były trochę spokojniejsze.
Michael Phelps, wygrywając w rekordowym czasie wyścig na 200 metrów stylem dowolnym stał się piątym sportowcem w epoce nowożytnej, który sięgnął po dziewięć złotych medali. Przed nim dokonali tego Paavo Nurmi, Larissa Latynina, Carl Lewis i Mark Spitz.
Kolejnym trofeum było złoto na 200 metrów stylem motylkowym doprawione rekordem świata. Aż trudno uwierzyć, że w trakcie tego wyścigu Phelps miał problemy z okularkami. Z rekordem świata skończył także finał na 200 metrów stylem zmiennym oraz sztafetę 4 x 200 metrów stylem dowolnym. Na tym etapie Amerykanin miał 6 złotych medali i tyle samo rekordów świata. Do wejścia na szczyt pozostały dwa podejścia, a to najbliższe miało być najbardziej stromym.
Mike wyzywa Michaela
Na tym etapie imprezy Phelps pokonał 3100 metrów w piętnastu wyścigach, na które składały się eliminacje, półfinały i finały. Niestrudzony rumak Boba Bowmana zaczął jednak odczuwać zmęczenie. Nawet jeżeli nikt o tym głośno nie mówił, to po wygranym półfinale na 100 metrów stylem motylkowym czuł się wykończony. Phelps wspomina reakcję trenera, który w twardych, żołnierskich słowach postawił pływaka do pionu i kazał skupić się na kilku pozostałych starciach.
Michael Phelps
Phelps wygrał pierwszy półfinał z czasem 50.97. Był to drugi najlepszy czas, po tym jak Milorad Cavić zdeklasował rywali w swoim wyścigu o finał, przepływając dystans o 0.05 sekundy szybciej. Dzień wcześniej Serb pokonał 100 metrów w jeszcze lepszym czasie, a 50.76 okazało się nowym rekordem olimpijskim. Na korzyść Cavicia przemawiał jeszcze jeden czynnik. Miał za sobą zdecydowanie mniej wyścigów. Do Azji poleciał tylko, by startować w dwóch konkurencjach: na 100 metrów stylem dowolnym oraz 100 metrów stylem motylkowym. Zdając sobie sprawę ze swoich słabości i ograniczeń zrezygnował z udziału w tej pierwszej. Postanowił realnie patrzeć na swoje medalowe szanse i oszczędzać siły. Chciał stanąć na podium w rywalizacji z Michaelem Phelpsem.
Jeszcze na długo przed Igrzyskami Cavić rozpoczął psychologiczną bitwę z Amerykaninem.
– Chcę zdobyć złoto – mówił w czerwcu w wywiadzie dla Swim Network. – O ile świat chce się dobrze bawić, widząc Phelpsa sięgającego po osiem złotych medali , o tyle ja mam w planie pozbawić ich tej przyjemności. Chcę stanąć na jego drodze. Chcę ujarzmić smoka. Będę próbować go pokonać, bo to jest zdecydowanie możliwe – kontynuował Serb.
„Byłoby dobrze, gdyby Phelps przegrał”
Cavić nie był szarą myszką i nie bał się mówić, co myśli. Michael Phelps też nie wzbudzał w nim strachu. Po swoich odważnych zapowiedziach w czerwcu 2008 roku, postanowił dolać oliwy do ognia także dzień przed finałem na 100 metrów stylem motylkowym.
- Myślę, że porażka Phelpsa będzie dobra dla sportowej rywalizacji i dla niego samego. Szanuję go, ale on jest tylko człowiekiem. Fajnie, gdybyśmy mówili o nim w kontekście zdobycia 7 złotych medali i stracie jednego na rzecz jakiegoś gościa. Chciałbym być tym gościem – stwierdził.
On naprawdę wierzył w to, że może to zrobić. Nie był jedyny. Podobnie myślał Aaron Peirsol, z którym Cavić znał się od dawna. Kiedy amerykański pływak schodził z podium ze srebrnym medalem, Serb chciał pogratulować przyjacielowi i dotknąć medalu. W filmie dokumentalnym zrealizowanym przez firmę Omega, Cavić przywołuję to wydarzenie i wspomina, że Peirsol odtrącił jego rękę i powiedział, że następnego dnia sam popłynie po medal i to w dodatku złoty.
Bowman, który znał Phelpsa jak nikt inny, widział, że jego pływak jest pod wielką presją. Żeby zmotywować go do działania, postanowił pokazać mu, jak Cavić podjudza atmosferę. To był strzał w dziesiątkę.
– Kiedy ludzie mówią coś na mój temat, to działa to na mnie jak zapalnik. Podobnie było przed sztafetą, kiedy Francuzi zaczęli nas prowokować. Tego typu komentarze są dla nas paliwem. Amerykanie tak działają. To nas napędza – przyznał Phelps kilka miesięcy później w wywiadzie dla magazynu „Sports Illustrated”. – Kiedy Bob przekazał mi słowa Cavicia, pomyślałem tylko, że o medalach zadecydują umiejętności. Lubię takie komentarze. To mnie motywuje – dodawał.
Naładowany pozytywnymi emocjami Phelps stanął na starcie o godzinie 10:10 czasu pekińskiego. Zajął piąty tor. Po prawej stronie miał Milorad Cavicia, a po lewej Iana Crockera, rekordzistę świata. Pocisk z Baltimore nie mógł mieć lepszej obstawy.
Cavić został sam
Aby osiągnąć swój cel, Phelps wiedział jedno – nie może pozostać w tyle na pierwszych 50 metrach. Cavić, który był znany z mocnego startu, był tego świadomy i spodziewał się ataku Amerykanina na drugiej długości basenu.
Zgodnie z oczekiwaniami Serb zaczął bardzo dobrze. Pierwsze 50 metrów przypłynął w czasie 23.42 sekundy. Na tym etapie był to wynik o 0.09 sekundy lepszy niż ówczesny rekord świata. Phelps był dopiero siódmy z czasem 24.04. Nawet Crocker, płynący na drugim pozycji, był o 0.3 sekundy wolniejszy od Cavicia, który nie kalkulował i chciał pokazać, że nie rzucał słów na wiatr.
Wyglądało na to, że Phelps został zdystansowany. Ale rekin nigdy nie pozwala odpłynąć ofierze.
– Wiedziałem, że podczas nawrotu maksymalna strata może wynosić tylko pół długości ciała. Tak naprawdę ścigałem się z Crockerem i to do jego tempa starałem się dostosować. On jest niezwykle szybki na pierwszych 50 metrach. Dlatego nie robiłem dramatu z ich przewagi. Spodziewałem się, że obaj będą płynęli w miarę równo. Udało mi się dostrzec kątem oka, że faktycznie tak było – analizował Phelps, który jak zwykle miał wszystko pod kontrolą. Prawie wszystko, bo nie mógł przewidzieć, że tego dnia Cavić będzie latał po wodzie.
Rowdy Gaines, trzykrotny mistrz olimpijski z Los Angeles w 1984 roku, który podczas Igrzysk w Pekinie był komentatorem jednej z amerykańskich stacji, powoli godził się z porażką swojego rodaka. Przyznawał, że musi stać się cud. Ale Phelps nie wierzył w cuda. Wierzył w siebie aż do momentu, kiedy czuł gorzki smak przegranej. Dlatego centymetr po centymetrze, milimetr po milimetrze odrabiał straty.
– Cavić zawsze miał problemy na ostatnich piętnastu metrach. To była moja szansa i nadzieja – wspomina najwybitniejszy pływak, który rzucił się do ataku.
W dniu, w którym Phelps ostatecznie wycofał się ze sportu, jego trener przypomniał sobie szczegół, który wyróżniał jego podopiecznego na tle innych. Bowman przyznał, że Michael miał wyjątkową zdolność do radzenia sobie w trudnych momentach, do wydostawania się z tarapatów. Innymi słowy, był w stanie osiągać normalne rzeczy w nienormalnych okolicznościach. Zachowywał trzeźwość umysłu i podejmował racjonalne decyzje.
Bez podręcznikowego zakończenia
Tego sierpniowego poranka Phelps oszukał przeznaczenie. Cavić pisał wspaniałą historię, płynąc po pierwszy olimpijski medal dla kraju. Serb wyciągnął swoje długie ramiona, by dotknięciem ściany zakończyć tę heroiczną walkę. Ale w momencie, kiedy spokojnie zmierzał ku końcowi, Phelps zdecydował się na jeszcze jedno machnięcie skrzydłami motyla. Nie złożył broni do końca i o ostatecznym wyniku zadecydował ten jeden ruch rękami. Dla jednych był to samobójczy pomysł. Inni dopatrywali się w tym jego geniuszu. Pewnie oba ugrupowania mają po części rację, ale dla Amerykanina miał to być ostatni rzut kością w walce o pełną pulę.
- Był za mną – wspominał Cavić. – Wiedział, że jest za mną i wiedział, że jeżeli pozwoli sobie na tak długi finisz jak ja, to przegra. Jego jedyną opcją było wykonanie kolejnego zamachu, ale w ograniczonym zakresie. Tego nie uczy się w podręcznikach. Żaden trener nie chce, aby jego pływak w ten sposób kończył wyścig – analizował w dalszej części Serb. Nie przyszło mu do głowy, żeby wykonać taki ruch. Ale po pierwsze dlatego, że był przed Phelpsem. Po drugie, gdyby tak zaatakował ścianę, to raczej uderzyłby w nią głową.
Cavić wyciągnął ręce w kierunku ściany, w kierunku złotego medalu, ale ostatecznie dotknął jej w tym samym czasie co Phelps. Trudno było stwierdzić kto wygrał. Na pierwszy rzut oka, to Serb okazał się lepszy. Tak myślał nawet Amerykanin, mówiąc o tym w filmie dokumentalnym stworzonym przez firmę Omega.
- Brak tlenu w organizmie sprawił, że wzrok stał się mętny. Potrzebujesz więcej czasu na złapanie ostrości. Wyczerpani patrzymy na tablicę wyników i wciąż nie widzę dokładnie, ale dostrzegłem swoje imię na drugiej pozycji. Pomyślałem tylko, że Michael miał dużo szczęścia – wspominał Serb w tej samej produkcji telewizyjnej.
Co ciekawe Phelps także myślał, że przegrał. Dopiero, gdy zobaczył „1” obok swojego nazwiska, to doszło do niego, co się stało. Amerykanin miał czas 50.58, a Cavić 50.59.
Różnica była minimalna. Fotofinisz nie wszystkich przekonał. Obrazek ten stał się swego rodzaju ikoną, a zdjęcie tego momentu wisi u Phelpsa w biurze. Bez względu na to, ile razy przegląda się powtórkę końcowych metrów, uczucie pozostaje wciąż to samo: to Cavić dotknął ściany jako pierwszy. Delegacja serbska była o tym przekonana i złożyła protest do Światowej Federacji Pływackiej (FINA).
Michael Phelps
Okazało się, że Cavić przegrał nie dlatego, że dotknął ściany jako drugi, ale dlatego, że jego palcom zabrakło siły na skuteczne aktywowanie czujników. Do zatrzymania zegara potrzebne było ciśnienie trzech kilogramów na metr kwadratowy. Serb faktycznie dotknął ściany jako pierwszy, ale pędzący jak torpeda Phelps uderzył w cel z większą siłą.
Bez żalu
Choć brzmi to niewiarygodnie i niewyobrażalnie, Cavić zaakceptował ten splot wydarzeń i tłumaczeń. Ze spokojem przyznał, że wygrałby z Phelpsem 9 na 10 wyścigów. Powiedział jednak, że ma nadzieje, że ludzie zapomną o protestach i skupią się tylko na samym wyścigu.
- Wciąż tym żyję. Jestem niezwykle szczęśliwy. Wolę się cieszyć z medalu niż walczyć z federacją. Trudno jest pogodzić się z porażką, ale muszę także przyznać, że przystępowałem do tego finału, licząc co najwyżej na brązowy medal. Dałem z siebie wszystko i zgarnąłem srebro, a można powiedzieć, że prawie złoto. To dla mnie wielki zaszczyt, że mogłem ścigać się z Michaelem Phelpsem. Mogłem być tym, który go pokonał. Szkoda, że obaj nie mogliśmy skończyć z czasem 50.58. Chętnie podzieliłbym się złotem – mówił Cavić.
Na swoim blogu napisał: „To najwspanialszy moment mojej kariery. Trzeba zaakceptować ten werdykt i iść dalej. Pogodziłem się z porażką i nie ma nic złego w przegranej z najlepszym pływakiem w historii tego sportu”. Podobno spał z medalem na szyi przez kilka nocy. Na poprawę nastroju został wybrany najlepszym sportowcem Serbii w 2008 roku.
Autor: Maxime Depuis, tłum. Jakub Ostrowski / Źródło: Bridgestone
Powiązane tematy
Udostępnij
Reklama
Reklama