Popularne sporty
Wszystkie sporty
Pokaż wszystko

Młot trafił ją jak armatnia kula. Wstrząsająca historia trenerki Nowickiego

Emil Riisberg

05/08/2021, 08:08 GMT+2

Szok. Ból. Krew. Krzyk. Leży na murawie stadionu, tuż obok dostrzega młot, który przed chwilą trafił ją z ogromną siłą, jak armatnia kula. Rozumie, że ten zawodzący głos to ona. - Przeżyłam. Okazało się, że ręka Boża jednak nade mną czuwa - mówi Malwina Wojtulewicz-Sobierajska. Wróciła do sportu jako trenerka, do swojej ulubionej, tak niebezpiecznej konkurencji. A jej zawodnik - Wojciech Nowicki -

Foto: Eurosport

Przypominamy tekst opublikowany w Magazynie TVN24 19 sierpnia 2018 roku.
Pamięta ten cholerny dzień ze szczegółami.

Sobota, 2 marca roku 2013. Stadion lekkoatletyczny w Białymstoku, trening młociarzy, chłopaków silnych jak tury.
Po ponad pięciu latach opowiada o tym spokojnie, prawie beznamiętnie, wspominając dramat z sobą w roli głównej jak sceny oglądane w kinie.
Stoją z Wojtkiem mniej więcej na pięćdziesiątym metrze od koła. Rozmawiają. Robią fatalny błąd, tragiczny - rzucającego właśnie zawodnika mają za plecami. A ten na dodatek nie ostrzega na całe gardło, że rozpoczyna próbę. Że trzeba uważać.

Krzyk ludzi niesie się przez całe boisko. "Uciekaj! Uciekaj!". Malwina kątem oka widzi lecący młot, prosto na nią. Dokładnie 7,26 kilograma żelastwa na metalowej lince, rozpędzonego prawami fizyki. Odsuwa się, ale jest za późno. Dostaje w lewą łopatkę. Pada znokautowana.


Diagnoza, kiedy trafia już do szpitala, jest wstrząsająca. Pięć złamanych żeber, jedno z nich zatrzymane tuż obok serca, strzaskana łopatka. Dostaje morfinę, żeby wreszcie przestało boleć.

W poniedziałek 4 marca okazuje się, że płuca są przebite, fragmenty trzeba usunąć. Natychmiast trafia na stół operacyjny.
Ech, lepiej byłoby o tym wszystkim zapomnieć.

Na stadionie siedziała na krzesełku

- Dopiero później dowiedziałam się, że walczono o moje życie - mówi Malwina dzisiaj. - Wtedy byłam na lekach, strasznie ogłupiała, nie do końca wiedziałam, co się ze mną dzieje. Najpierw o moim stanie lekarze powiedzieli prawdę mamie. Mnie na początku chyba trochę oszukiwali - wspomina.

Po dwóch tygodniach oświadczyła doktorowi, że chce wyjść ze szpitala. Pozwolił, na odchodnym powiedział, że nigdy nie spotkał pacjentki z takim charakterem. Tak zawziętej. - Miałam w domu dwuletniego synka, on nie rozumiał, że coś mnie boli, chciał się przytulać i bawić. Nie ukrywam, że z bezradności zdarzało mi się płakać. Wystarczał błahy powód, jak kurz na podłodze, do którego nie byłam w stanie sięgnąć. To były bardzo trudne chwile dla mojej rodziny - opowiada.
Na treningu zjawiła się już po miesiącu. Czuła, że nie może zostawić zawodników. Potrzebowali jej, zbliżał się sezon. Nie była w stanie stać, więc na stadionie siedziała na krzesełku.
W czerwcu przeszła rekonstrukcję łopatki. W sierpniu zaszła w drugą ciążę. To też była motywacja, by jak najszybciej wrócić do jako takiej formy.

Lepiej z młodą kobietą niż ze starym chłopem

Kiedy zdarzył się wypadek, trenerką Nowickiego była od roku. Wcześniej sama rzucała. Przyzwoicie, obiecująco, w roku 2005 zgarnęła złoto młodzieżowych mistrzostw Polski, pokonując między innymi Anitę Włodarczyk, dzisiaj rekordzistkę świata i dominatorkę w tej specjalności.
To Nowicki poprosił ją o pomoc po nieudanym sezonie 2012. Od razu zgodziła się rzucić na głęboką wodę. Miała skończoną gospodarkę przestrzenną na politechnice, od razu postanowiła jednak, że pójdzie i na AWF. Do tego książki, internet, kontakty z ludźmi plus swoje ogromne doświadczenie. Da radę, będzie dobrze.


Znali się i lubili, jako zawodnicy pracowali przecież w jednej grupie. Ona dla niego to Malwa, on dla niej Wojtas. Starsza jest tylko o cztery lata. Przyjaciółka. Dobry duch.

- Słucham jej i bardzo ją szanuję. Mam do niej pełne zaufanie, tym bardziej że widać efekty naszej pracy. Lepiej trenować z młodą kobietą niż z jakimś starym chłopem - to odpowiedź Nowickiego na pytanie, dlaczego postawił na taki układ.

Malwina zaczyna się śmiać. - Miłe. Urocze - komentuje. - Muszę przyznać, że mężczyzn łatwiej trenować, bo prościej do nich dotrzeć. A w tej pracy, krótko mówiąc, trzeba mieć jaja. Czasem muszę być psychologiem i działać dobrym słowem, kiedy indziej - głośno zakląć. Oczywiście, że spinka czasem jest, tego nie da się uniknąć, zwłaszcza na tym poziomie. Ale strzelania focha czy trzaskania drzwiami nie pamiętam.

Do Malwy i Wojtasa dołączyła Fiedziunia

On mieszka w Białymstoku, ona w Czarnej Białostockiej - jak wyliczyła dokładnie 27 km od stadionu. Do wytrzymania. Co nie znaczy, że było łatwo - długo zarabiała tylko na bilety, a rodzinę musiał utrzymywać mąż.

Wszystko zmieniły sukcesy Wojtasa, w tym olimpijski brąz 2016, za którymi przyszły pieniądze, spokój i komfort pracy. - Na starych zasadach nie dałoby się tego dłużej ciągnąć, bazując tylko na wyrozumiałości mojego męża - przyznaje. - Zwłaszcza w sezonie olimpijskim bardzo dużo czasu spędzaliśmy na wyjazdach. Nieraz bolało mnie serce, kiedy młodszy syn niby cieszył się z mojego powrotu, a przez kolejne dni istniał dla niego tylko tata. Taka jest cena tego zawodu. Postawiliśmy wszystko na jedną kartę. I udało się.


Mało tego - od roku 2018 do grupy Malwy i Wojtasa dołączyła Joanna Fiodorow, czyli Fiedziunia, wcześniej rozważająca nawet zakończenie kariery. Ona w Berlinie wywalczyła trzecie miejsce. I od razu oznajmiła, że to zasługa trenerki.

Bajkowego zakończenia tej historii nie ma. - W pełni sprawna już nie będę, lewa ręka zawsze pozostanie słabsza, unieść nią kilogram to wyzwanie - opowiada Malwa. - Gdybym się postarała, pewnie dostałabym grupę inwalidzką. Staram się funkcjonować normalnie, cieszyć tym, co mam - wspaniałą rodziną i pracą, w której się realizuję. Pamiętać muszę o jednym - zawsze ustawiać się przodem do rzutni. Zawsze i wszędzie.
PS Nowicki mistrzem olimpijskim został w Tokio 4 sierpnia. Fiodorow dzień wcześniej wywalczyła siódme miejsce. I ogłosiła zakończenie kariery.
Autor: Rafał Kazimierczak / Źródło: tvn24.pl
Powiązane tematy
Udostępnij
Reklama
Reklama