Popularne dyscypliny
Dyscypliny
Pokaż wszystko

Tokio 2020. Justyna Święty-Ersetic komentuje złoty medal e sztafecie mieszanej - lekkoatletyka

Emil Riisberg

01/08/2021, 21:28 GMT+2

Przez kontuzję Justyna Święty-Ersetic bliska była rezygnacji ze startu w igrzyskach w Tokio, ale dzięki wsparciu bliskich zdanie zmieniła. Efekt? Złoty medal w sztafecie mieszanej 4x400 m. - Przez te problemy smakuje on jeszcze lepiej - przyznała.

Foto: Eurosport

Pierwotnie przymierzana była w Tokio do udziału w aż trzech konkurencjach - biegu indywidualnym na 400 m, sztafecie kobiecej i mieszanej. Plany te pod znakiem zapytania postawił uraz mięśnia czworogłowego, którego nabawiła się podczas treningów w Zakopanem. W niedzielę, dzień po olimpijskim triumfie, postanowiła zrezygnować z rywalizacji indywidualnej.
- Oczywiście jest mi przykro, bo nie tak miało to wyglądać. Ale przede mną jeszcze kobieca sztafeta i nie chcę, żeby to się skończyło tak, jak podczas halowych mistrzostw Europy w Toruniu. Tzn. tam było rewelacyjnie, bo wywalczyłam medal indywidualnie, ale nie chcę tej nogi nadwyrężać. Jest w miarę ok, choć nie powiem, że idealnie. Nie wybaczyłabym sobie, gdyby coś się stało w biegu indywidualnym i nie mogłabym przez to wystartować w sztafecie. Stawiam więc na sztafetę. Najbliższe dni poświęcę na regenerację, potem ostatnie szlify i do dzieła - podkreśliła.

"Jestem troszeczkę taką babą ze Śląska"

28-letnia zawodniczka nie kryje, że rezygnacja z jednej z konkurencji nie przyszła jej łatwo.
- Tak naprawdę miałam z tyłu głowy świadomość tego, że to jedyna słuszna decyzja, jaką mogłam podjąć. Ale druga półkula gdzieś mi mówiła, że szkoda, ogromna szkoda. Bo to było moje marzenie - być w finale igrzysk w rywalizacji indywidualnej. Trzeba powiedzieć jasno - na medal w tej konkurencji żadna z nas nie ma szans. A to, co może się zadziać w kobiecej sztafecie, może być równie wyjątkowe jak to, co wydarzyło się wczoraj - oznajmiła, nawiązując do triumfu sztafety mieszanej.
Po sobotnim zwycięstwie przyznała, że wcześniej wierzyła, iż wywalczy w stolicy Japonii krążek razem z koleżankami. Ten zdobyty w sztafecie mieszanej był zaś niespodzianką, ale nie sprawił, że zaspokoiła już głód sukcesów w Tokio.
- Fajnie by było, gdyby się udało dorzucić jeszcze jeden medal do kolekcji. Wczoraj mój tato stwierdził, że już mogę wracać do domu, bo jestem spełniona, ale powiedziałam, że jestem troszeczkę taką babą ze Śląska i jestem zachłanna, więc będę walczyła z dziewczynami jeszcze o ten jeden cel - skwitowała z uśmiechem.

"I znowu zaczęłyśmy płakać"

Jak dodała, pierwszy telefon po wywalczeniu złota olimpijskiego wykonała do bliskich.
- Wspólnie oglądali nasz bieg. Jeden ze znajomych nagrał mi cały, łącznie z reakcją moich najbliższych. Była ona taka, że wszyscy się popłakali - wspominała.
Święty-Ersetic podkreśliła, że jej droga do występu w tych igrzyskach nie była łatwa. W tym roku najpierw mierzyła się z zakażeniem koronawirusem, a potem nabawiła się wspomnianego urazu.
- Zdecydowanie przez to lepiej teraz smakuje ten medal. Jakiś czas temu nie było mi do śmiechu, bo tak, jak zawsze omijały mnie kontuzje, to w tym roku wybitnie ciągle coś się przytrafia. Pracowałam na te igrzyska z drużyną i indywidualnie bardzo długo. Cieszę się, że wczoraj udało się wywalczyć ten medal. Najwidoczniej tak musiało być - najpierw było pod górkę, a teraz z górki - stwierdziła.
Bardzo podkreśla rolę swoich bliskich w sobotnim sukcesie.
- To jest najcenniejszy medal, jaki mam i zawsze mówiłam, że jeśli zdobędę ten olimpijski, to na pewno on zajmie szczególne miejsce w moim domu. Myślę, że po takich przebojach, jakie miałam w tym roku... W pewnym momencie już chciałam się poddać, bo myślałam, że nie dam rady. Bo ile razy mogę zaczynać znów od zera? To najbliżsi pokazali mi, że w 2017 roku była taka sama sytuacja. Dzięki nim udało mi się tu wystartować. Wierzyli we mnie, tak samo jak trener. Powtarzał mi, że nie ma żadnych wątpliwości, iż jestem dobrze przygotowana. Uwierzyłam w to i mam nadzieję, że to pokazałam na bieżni - oświadczyła.
Jak dodała, jeszcze w stu procentach nie dotarło do niej to, co się wydarzyło w sobotni wieczór.
- Po powrocie do wioski olimpijskiej w pokoju czekała na mnie Małgosia Hołub-Kowalik. Zaczęłyśmy płakać, potem rozmawiałyśmy i znów polały się łzy szczęścia. Spałyśmy może ze dwie godziny. Rano, kiedy otworzyłyśmy oczy, spojrzałyśmy na siebie, przytuliłyśmy się i znowu zaczęłyśmy płakać. To też fajnie oddaje to, jak się cieszmy z tego medalu i w dalszym ciągu niedowierzamy. Spytałam ją dziś, czy gdyby parę lat temu ktoś jej powiedział, że zostaniemy złotymi medalistkami olimpijskimi, to by uwierzyła. Odpowiedziała, że nigdy w życiu. I znowu zaczęłyśmy płakać - wyznała Święty-Ersetic.
Autor: ks/rk / Źródło: eurosport.pl, PAP
Powiązane tematy
Udostępnij
Reklama
Reklama