Popularne dyscypliny
Dyscypliny
Pokaż wszystko

Mistrz stara się o doktorat z krystalografii białek. "Nigdy nie pracowałem, trochę się wstydzę"

Emil Riisberg

15/08/2021, 04:59 GMT+2

Trenuje, to wiadomo, sport jest dla niego teraz najważniejszy. Kiedy Kajetan Duszyński już ze stadionu wychodzi, zabiera się za naukę, na Politechnice Łódzkiej, gdzie pracuje nad doktoratem z - uwaga - krystalografii białek. - Stres jest, bo koledzy i koleżanki wyjeżdżają na stypendia lub konferencje, żeby poszerzać wiedzę, a ja ciągle na zawody i obozy - mówi eurosport.pl mistrz olimpijski z

Foto: Eurosport

Do sławy nie był przyzwyczajony, nic a nic. Do Tokio leciał jako sportowiec spełniony, cieszył się bardzo, że jednak został tym olimpijczykiem.
31 lipca zmieniło się wszystko.
Na pierwszej zmianie pędził Karol Zalewski. Na drugiej Natalia Kaczmarek, na trzeciej Justyna Święty-Ersetic. Potem, na tej ostatniej, on. Kto spodziewał się, że 26-latek na finiszu będzie tak wielki? Że za plecami zostawi wszystkich? Że rywalom szans nie da absolutnie żadnych?
"TO CHYBA JAKIŚ BEZWARUNKOWY SKURCZ MIĘŚNI"
RAFAŁ KAZIMIERCZAK: Odbierasz pałeczkę od Justyny i ruszasz na ostatnią zmianę. Jesteś trzeci, za Dominikańczykiem i Holendrem. Za to Amerykanin Vernon Norwood niespodziewanie biegnie za tobą. Nerwy?
KAJETAN DUSZYŃSKI: Nie. Walka. Myślenie, co zrobić.
Zacznę od tego, jak czekałem na Justynę. Ustawiałem się w strefie zmian, żeby to przekazanie pałeczki było jak najbardziej płynne. I tak naprawdę cieszyłem się, że nie odebrałem jej jako pierwszy.
Ciekawe. Bo lepiej gonić niż uciekać?
Dokładnie. Tym Holendrem na ostatniej zmianie był Ramsey Angela, raczej słabszy ode mnie. W eliminacjach też to my kończyliśmy, tylko wtedy to on ścigał mnie. I wykręcił bardzo dobry czas. A w finale nie ja prowadziłem ten pociąg, tempo nadawali Dominikańczyk i Angela.
Za wami Norwood, dobry, niebezpieczny.
Cały czas czułem, że on tam jest. Znam go, śledzę kariery Amerykanów, wiem, w jakim stylu biegają. Myślałem, że wyprzedzi nas wszystkich na pierwszych 200 metrach. Oczekiwałem tego, mówiąc wprost.
Nie wyprzedził, o dziwo, więc spokojnie "kleiłem się" do tej dwójki przede mną. Starałem się być bardzo blisko.
Wbiegając w drugi wiraż, miałem dwie koncepcje - albo troszeczkę zwolnić i wciąż się ich trzymać po wewnętrznej stronie bieżni, przy krawężniku, albo równać się z nimi, co oznaczało biegnięcie po zewnętrznej, właściwie drugim torem. Czyli nadkładanie dystansu.
Postawiłeś na tę drugą wersję. A my przed telewizorami traciliśmy nad sobą panowanie.
Tak, nadrobiłem, ale pomyślałem, że tempo jest jednak wolne, więc sił na końcówce i tak mi starczy. Chciałem mieć jak najlepszą pozycję do ataku na ostatniej prostej.
Wypadłeś na nią już jako drugi, za Angelą. Norwood za wami. Tuż za wami.
Na dobre rozpędzałem się od 120 metra przed metą. To są naprawdę duże prędkości, każda dziesiąta sekundy to przepaść. Byłem pewien, że mam jeszcze dużo sił.
Wyprzedziłem Holendra, widziałem, jak na mnie zerknął. Spiął się, popełnił błąd. Oczekiwałem, że Norwood jednak zaatakuje, dlatego wciąż miałem w zanadrzu te pięć groszy, by zrobić jeszcze jeden mocniejszy krok i jego atak odeprzeć. A on nie zaatakował. Na stadionowy telebim nie patrzyłem, zasuwałem na wyczucie. Wiedziałem, że jest dobrze.
Wpadasz na metę. Jesteś mistrzem olimpijskim. Jesteście mistrzami, macie złote medale.
Tak, mistrzami... Słuchaj, tego to już kompletnie nie potrafię odtworzyć. Nie pamiętam, co się działo. To znaczy pamiętam tylko radość Justyny, Natalii i Karola. Wulkan emocji, wrzask i pisk, słów chyba żadnych. Szok. Naprawdę szok.
Koszulkę na głowę naciągnąłeś, jest to słynne już zdjęcie.
To był chyba jakiś bezwarunkowy skurcz mięśni. Ja staram się być spokojny, te emocje i ta agresja czasami muszą jednak znaleźć jakąś drogę ucieczki. Na mistrzostwach Polski z radości, że wygrałem, podarłem numer startowy. Też spontanicznie.
Od tego złota w Tokio minęły już dwa tygodnie, a ja czuję się tak, jak wtedy, tam, na stadionie. Ja naprawdę nie potrafię i nie mogę uwierzyć w to, że jestem mistrzem olimpijskim. A staram się przecież bardzo. Skala tego sukcesu mnie przerasta.
Medal często oglądasz?
Nawet bardzo często, ale to dlatego, że każdy chce go zobaczyć i zrobić sobie zdjęcie, a ja mam teraz dużo spotkań. Emocje wciąż są ogromne, bo ludzie opowiadają mi, jak reagowali na ten bieg, jak go przeżywali, jak nam kibicowali, jak płakali.
Ale tu nie chodzi o medal, o przedmiot, że tak powiem. Ważniejsza jest ta świadomość, co to złoto oznacza. Co my zrobiliśmy. Co będzie dalej.
"ZROBIONO NAM WEWNĘTRZNY SPRAWDZIAN"
To wracajmy na ziemię. W co ty w tym Tokio celowałeś? Jakie miałeś plany i nadzieje, kiedy tam leciałeś?
Odkąd zdobyłem nominację liczyłem na to, że to będzie ukoronowanie mojej kariery. Sam wyjazd. Sam fakt, że zostałem olimpijczykiem, za co dostałem masę gratulacji. Spełniłem swoje marzenia i leciałem tam jako sportowiec spełniony.
Chociaż tak, muszę przyznać, że z szans na medal w sztafecie mieszanej każdy z nas zdawał sobie sprawę. Nastawiałem się zatem, tak na początek, na walkę, by w tej sztafecie się znaleźć.
Trenerzy decyzje o tym, kto w niej będzie biegał, podjąć mieli w ostatniej chwili. Jak to się odbyło?
To zacznę od obozu w Zao Bodaira, gdzie byliśmy przez kilka dni przed przylotem do Tokio. Jestem aktualnym mistrzem Polski, ale dyspozycję i tak każdy z nas musiał potwierdzić już tam, na miejscu. Zrobiono nam taki wewnętrzny sprawdzian, osobno biegaliśmy na 400 m.
Dzień przed eliminacjami odpowiedzialny za sztafetę kobiecą trener Aleksander Matusiński i odpowiedzialny za facetów Marek Rożej ogłosili nam skład.
Gdybym pobiegł w tych eliminacjach słabo - wiadomo, na finał nie zostałbym już wystawiony. Trenerzy byli jednak ze mnie zadowoleni. Na zawodach zawsze mam problemy ze snem, a co dopiero tam, przed olimpijskim finałem. Bardzo trzeba było uspokajać myśli, żeby się uspokoić.
"WIDZĘ SIEBIE W ŚWIECIE NAUKI"
Siemianowice Śląskie, tam jest twój dom rodzinny?
Urodziłem się w Siemianowicach i tam mieszkają moi dziadkowie. Do gimnazjum chodziłem już w Chorzowie. I w Chorzowie trenowałem. Po podstawówce bardzo chciałem trafić do szkoły o profilu lekkoatletycznym. Zrobiono dla dzieciaków sprawdzian sportowy, na który zabrała mnie mama. I zostałem uczniem Zespołu Szkół Sportowych nr 1 im. Janusza Kusocińskiego. Bardzo dobry poziom, polecam.
A skąd Łódź w twoim życiu?
Jeszcze jako junior poznałem Krzysztofa Węglarskiego, trenowałem z nim na zgrupowaniach kadry. Bardzo mi się podobało. Studia zacząłem na Politechnice Śląskiej, ale już po pierwszym semestrze postanowiłem się przenieść na Politechnikę Łódzką, ze względu na sport właśnie.
I z trenerem Węglarskim pracujemy do dziś.
Twoje studia to dopiero jest temat. Wydział Biotechnologii, wykładowy język - angielski. Poważna sprawa.
Pierwszy stopień studiów, kończący się tytułem inżyniera, odbywał się po polsku. Po angielsku ten drugi, zakończony magisterium.
Albuminy surowicze, nimi się teraz zajmujesz. Jak to jest po angielsku?
Serum albumins. To, tak w skrócie, występujące we krwi wszystkich kręgowców białka, odpowiedzialne za transportowanie różnych substancji w organizmie, na przykład hormonów, kwasów tłuszczowych i leków. Z tego powodu są ciekawe dla naukowców, bo dzięki nim można lepiej zaprojektować cząsteczkę leku tak, aby w organizmie była optymalnie dystrybuowana.
Na tym nie koniec, doktorat robisz, z krystalografii białek.
To najpopularniejsza metoda pozwalająca określać strukturę białek, wydzielać je i oczyszczać. Dzięki niej wiemy, jak atomy ułożone są w przestrzeni. Skomplikowany i piękny proces.
Niedawno skończyłem drugi rok, jestem po ocenie śródokresowej. Zostały jeszcze dwa lata, co najmniej, bo czasu jednak brakuje.
Skąd u ciebie takie zainteresowania?
Nauką interesuję się od dziecka. Potem pojawił się sport i to on zajął miejsce najważniejsze. Na szczęście uczelnie w Polsce ułatwiają już naukę sportowcom, stąd wybór padł na politechnikę. Tak wróciłem do swojej pasji, odkryłem ją na nowo.
To jest niesamowita odskocznia od treningów. Są badania pokazujące, że ludzie z pasjami - niekoniecznie naukowymi, absolutnie nie, zajawkę można mieć na jakimkolwiek punkcie - sięgają w sporcie po większe sukcesy.
Dla mnie to drugie życie jest bardzo ważne.
Wiesz już, kim chcesz zostać, kiedy trenować przestaniesz?
Jeszcze nie wiem. To znaczy zdecydowanie widzę siebie w świecie nauki. Kurczę, tak naprawdę to ja nigdy nie pracowałem, czego trochę się wstydzę. A mam 26 lat.
No tak, bycie sportowcem, bycie mistrzem olimpijskim to zdecydowanie nie praca, wiadomo.
O tym drugim życiu mówię, tym poza lekkoatletyką. Chociaż wiadomo, że czasu na pracę chyba bym już nie znalazł. Na razie bardziej zależy mi na sporcie, bo wiadomo, że za jakiś czas bieganie się skończy, taka jest biologia.
Muszę jednak przyznać, że bywam rozdarty. Stres jest, bo koledzy i koleżanki ze studiów wyjeżdżają na stypendia i na konferencje, poszerzają wiedzę, pracują przy przeciekawych projektach. A ja nie - bo treningi, bo zawody.
A ty jedziesz na igrzyska i zdobywasz tam złoto.
Wiem, wiem, coś za coś. Jeżeli mogę, to biorę udział w zdalnych konferencjach. Przynajmniej tyle.
W eliminacjach sztafety mieszanej 4x400 m oprócz Duszyńskiego biegli Dariusz Kowaluk, Iga Baumgart-Witan oraz Małgorzata Hołub-Kowalik. Oni także dostali złote medale, choć - zgodnie z przepisami - nie mogli stanąć obok finalistów i odebrać ich na olimpijskim podium.
Duszyński startował też w sztafecie 4x400 m mężczyzn, która zajęła w Tokio miejsce piąte, uzyskując czas 2.58,46, drugi w historii polskiej lekkoatletyki.
Autor: rozmawiał Rafał Kazimierczak / Źródło: eurosport.pl
Powiązane tematy
Udostępnij
Reklama
Reklama