Popularne sporty
Wszystkie sporty
Pokaż wszystko

Igrzyska olimpijskie Tokio 2020: Wyjątkowe olimpijskie historie. Nadia Comaneci

Emil Riisberg

08/06/2021, 10:52 GMT+2

W wieku zaledwie 14 lat Nadia Comaneci urzeczywistniła olimpijskie marzenia. Doskonały występ z perfekcyjną, niespotykaną wcześniej w gimnastyce notą 10 dał jej złoty medal na Igrzyskach Olimpijskich w Montrealu. Fenomen rumuńskiej zawodniczki zadziwił cały świat, ale jej historia jest zdecydowanie bardziej fascynująca niż wydarzenia tego magicznego lata 1976 roku.

Foto: Eurosport

Artykuł sponsorowany
Minęło pięć lat od ucieczki Nadii Comaneci z Rumunii w listopadzie 1989 roku. Kraj był wówczas u progu rewolucji. W 1994 nie było już dyktatury. Nicolae Ceausescu został obalony. Tajna policja jego reżimu przestała istnieć. Myślała, że jej osiągnięcia zostały włożone do pudełka i złożone gdzieś głęboko w piwnicy historii, a ona sama została zapomniana. Nie wiedziała, czego może się spodziewać po powrocie.
- Mój przyjazd był prywatny. Nie sądziłam, że ktokolwiek inny, niż moja rodzina będzie zainteresowany moją obecnością – napisała w swojej biografii "Listy do młodej gimnastyczki", opublikowanej w 2003 roku. – Nie mogłam się bardziej mylić – dodała.

"Coś niesamowitego"

Na lotnisku w Bukareszcie czekało ją pełne entuzjazmu powitanie. Kiedy wysiadła z samolotu wraz ze swoim partnerem Bartem Connerem, byłym członkiem drużyny gimnastycznej USA, tysiące Rumunów wymachiwało transparentami i rzucało kwiatami.
- Był tam nawet nowy premier. To było naprawdę coś niesamowitego. Nigdy wcześniej nie czułam się tak szczęśliwa i tak kochana przez tylu ludzi – opowiadała Comaneci.
Tego typu owacja nie była dla byłej gimnastyczki czymś nowym. Latem 1976 roku, podczas triumfalnego powrotu z Montrealu, „mała wróżka z Onesti” była witana jak królowa. Ale dopiero dojrzała kobieta, jaką stała się w latach 90., mogła empirycznie pojąć uwielbienie rodaków, które w latach 70. przerażało delikatną czternastolatkę.
- Pamiętam obawy, które wtedy miałam. Tłum skandował moje imię. Wszyscy krzyczeli. Nie rozumiałam, że mogę coś dla nich znaczyć. Jak dziecko może sobie to wyobrazić? – wspomina poolimpijskie spotkania.
Prawie dwie dekady dzieliły te dwa wydarzenia, których uczestnikiem była ta sama osoba, ale o innych wcieleniach i innej wrażliwości. Za drugim razem, bez ciężaru świata na swoich barkach i bez bycia politycznym pionkiem, mogła być po prostu Nadią Comaneci.

"Kto jest w stanie zrobić gwiazdę?"

Comaneci urodziła się 12 grudnia 1961 roku w Onesti, trzy dni po budowie muru berlińskiego. Ale jej życie zaczęło się sześć lat później, kiedy do jej klasy wszedł wielki mężczyzna z opadającymi wąsami. To był Bela Karolyi, 25-letni były piłkarz ręczny i miotacz dysków, który nagle stał się centralną postacią w jej życiu. Szukał młodych, gimnastycznych talentów w szkole.
- Kto może zrobić gwiazdę? – z takim pytaniem zwracał się do uczniów.
Tylko dwie dłonie wystrzeliły w górę, w tym Nadii. Jej los był już przesądzony.
Gimnastyka szybko stała się jej życiem. Trenowała codziennie po trzy godziny pod stałym nadzorem Beli i jego żony Marty, z którą pracował ramie w ramię.
Nadia szybko znalazła swój rytm. Oprócz wrodzonej zdolności i wszechstronności, dobrze radziła sobie także w tych rygorystycznych ramach, w których kluczowymi słowami były organizacja oraz dyscyplina.
- Moje dzieciństwo pokazało mi, że dyscyplina przynosi wyniki. Ćwicząc, jedząc, chodząc spać o godzinie 22, kolejnego dnia byłam wypoczęta i gotowa na trening – mówi Comaneci.

Była wojowniczką

Rumunka była bardziej utalentowana od pozostałych, ale i bardziej zawzięta. Kiedy Bela Karolyi kazał jej zrobić dziesięć pompek, Nadia robiła dwadzieścia.
- Ona była wojowniczką. Była na drodze do wielkiej kariery – mówił jej trener.
W Beli Nadia znalazła kogoś, kto był w stanie wyzwolić z niej to, co najlepsze. Czy osiągnęłaby ten sam poziom bez swojego mentora? Karolyi był postacią bardzo kontrowersyjną. Jego techniki pracy graniczyły z okrucieństwem, które dało się dostrzec na twarzach jego byłych podopiecznych.
– Nigdy nie rozumiałam tych wszystkich historii, które przez lata pojawiały się na jego temat. Wiem, że to dobry człowiek – dodawała.

Życie w rękach Karolyiego

Ich relacja opierała się na bezgranicznym zaufaniu. Nadia już w wieku 10 lat próbowała figur o bardzo dużej trudności. Bela nigdy nie mówił, że jest na to za młoda. Wspierał ją w każdej jej decyzji.
- Moje życie było w jego rękach. Dosłownie. Wielokrotnie uchronił mnie od złamania karku – wspomina Comaneci.
Jedyną osobą, która była bardziej wymagająca wobec Nadii, była ona sama. Upomnienia Beli czy Marty były niczym w porównaniu z tym, co sama sobie zadawała po najmniejszych błędach. Gniew aż niszczył ją od środka.
- Zawsze byłam twarda i surowa w tej kwestii – mówi.
Talent, praca, determinacja. We wszystkich tych obszarach Comaneci była poza konkurencją. Jej progres był stratosferyczny. W wieku 9 lat wygrała pierwsze międzynarodowe zawody. Było to podczas spotkania reprezentacji Rumunii i Jugosławii. Prawdziwy przełom nastąpił w 1975 roku. W wieku 13 lat Comaneci została mistrzynią Europy w wieloboju. Wygrała na punkty na wszystkich urządzeniach, z wyjątkiem planszy, gdzie okazała się druga. Rok przed igrzyskami olimpijskimi w Montrealu Rumunka kładła podwaliny pod wielki sukces.

Wystarczyło 19 sekund

W Kanadzie Comaneci miała zmierzyć się z awangardą radzieckich gwiazd tej dyscypliny, które przed pojawieniem się Rumunki zdominowały światową gimnastykę: Olga Korbut, czyli "Wróbel z Mińska", podwójna medalistka z Igrzysk w 1972 roku; Nelli Kim, cudowne dziecko rosyjskiej szkoły; Ludmiła Turiszczewa, mistrzyni olimpijska z Monachium w wieloboju oraz idolka Nadii.
Pomimo rumuńskiej dominacji na mistrzostwach Europy w Skien, gdzie Comaneci zdobyła aż cztery złote medale, to Sowieci, w opinii mediów, wciąż pozostawali punktem odniesienia. Rumunia, z jednym brązowym medalem w gimnastyce w całej olimpijskiej historii, nie istniała na światowej scenie. Jeszcze nie.
Nadia Comaneci była jednak tego nieświadoma. W Montrealu odkryła zachodni świat, który był dla niej zupełnie obcy.
- Byłam oszołomiona – wspomina w "Listach do młodej gimnastyczki". – Wioska olimpijska mnie zadziwiła nie tylko rozmiarami, ale także liczbą ochrony, trenerów i zawodników uprawiających więcej dyscyplin, niż kiedykolwiek słyszałam. Pamiętam jeszcze, że wszystko było za darmo – kontynuowała.
Karolyi musiał trzymać swoją młodą gwiazdę na ziemi. Na dzień przed startem Igrzysk zabronił jej wychodzić z pokoju. Nie mogła nawet oglądać telewizji.
W niedzielę 18 lipca, w legendarnej hali Forum, gdzie na co dzień swoje mecze w NHL rozgrywa drużyna Montreal Canadiens, rozpoczęły się zmagania gimnastyczne. Rywalizacja drużynowa. W zamkniętym światku tej dyscypliny o Nadii Comaneci słyszało się już sporo. Teraz jej osoba miała zostać przedstawiona szerszemu gronu. Zajęło jej tylko 19 sekund, aby zostawić w historii tego sportu wielki i wieczny ślad.

1.00

Jej pierwszy występ na poręczach asymetrycznych pozbawiony był najmniejszych błędów. Zakończony perfekcyjnym lądowaniem. Comaneci ukłoniła się sędziom, uśmiechnęła i czekała. Po około trzydziestu sekundach, gdy rozgrzewała się do kolejnej konkurencji na równoważni, obok jej nazwiska ukazał się wynik 1.00. Zrozumienie, co się stało, zajęło wszystkim chwilę. I właśnie ten moment zapisał się na stałe w historii Igrzysk.
- Tłum milczał. Dało się wyczuć konsternację – wspomina Nadia. – Nikt nie wiedział, co oznacza 1.00. Bela prosił sędziów o wyjaśniania. Był gotowy do kłótni. W międzyczasie szwedzki arbiter uniósł dziesięć palców. Powodem, dla którego mój wynik pokazano jako 1.00, było to, że elektroniczny system nie był gotowy do wyświetlenia "dziesiątki" – dodaje.
Pomimo tej pierwszej idealnej dziesiątki w historii Igrzysk, to ekipa ze Związku Radzieckiego, dzięki większej konsekwencji, zdobyła złoto w drużynie. Ale po dwóch dniach rywalizacji w klasyfikacji indywidualnej Nadia prowadziła z Turiszczewą oraz Kim.

Salto Comaneci

Po historycznym wyczynie na poręczach, Nadia zdobyła dwie kolejne perfekcyjne noty podczas rywalizacji drużynowej – na równoważni oraz po drugim występie na poręczach. Ale to pierwsze przedstawienie się publiczności było prawdopodobnie największym i najważniejszym momentem tamtych Igrzysk.
Jej występ był niebywały i okraszony niespotykaną do tej pory figurą. Nikt nie odważył się wykonać takiego obrotu na poręczach. Od tamtej pory jeden z dwóch ruchów na tych przyrządach nosi nazwę "salto Comaneci".
- Aby wykonać ten skok zawodniczka musi trzymać się wyższej poręczy. Robi wymach i odpycha się, robiąc obrót w przód. Musi wykonać je okrakiem i zakończyć całą sekwencję ponownym uchwytem o górną cześć przyrządu – tłumaczy Nadia.
Eksperci byli przerażeni tym ruchem. Joseph Goehler, niemiecki historyk sportu i specjalista w dziedzinie gimnastyki głośno wyrażał swoje niedowierzanie.
- Z biomechanicznego punktu widzenia trudno to sobie wyobrazić – analizował.
Z kolei Max Bangerter, sekretarz generalny Międzynarodowej Federacji Gimnastycznej, prowadził nieudaną kampanię, mającą na celu zakazanie tego elementu w repertuarze, ponieważ mógł prowadzić do złamań miednicy.

Siedem perfekcyjnych 10, pięć medali, trzy tytuły

Środa, 21 lipca. Forum stało się epicentrum igrzysk podczas końcowych rozstrzygnięć w zawodach indywidualnych. Wszyscy fotoreporterzy zgromadzili się w tej słynnej hali, by bacznie obserwować nową królową lata 1976 roku. To był dzień koronacji księżniczki Comaneci. Cztery dziesiąte przewagi nad Nelli Kim i droga do złota w wieloboju stawała się coraz krótsza. Dwa kolejne, bezbłędne ćwiczenia na równoważni i poręczach nagrodzone zostały "dziesiątkami" i zapewniły jej tytuł olimpijski w najważniejszej kategorii. Na podium towarzyszyły jej Kim oraz Turiszczewa, ale i tak wszystkie oczy były skierowane na Comaneci.
Rumunka, w zawodach indywidualnych, do złotych medali w wieloboju oraz ćwiczeniach na poręczach i na równoważni dołożyła jeszcze brąz w ćwiczeniach wolnych na planszy. W ciągu niecałego tygodnia zrewolucjonizowała gimnastykę. Za występy na ulubionych przyrządach dostała łącznie aż siedem perfekcyjnych not.
Wstępy w Montrealu sprawiły, że 14-latka, ważąca 39 kilogramów i mierząca 150 centymetrów wzrostu stała się częścią historii gimnastyki i ruchu olimpijskiego.
- Nikt nie wie czy i kiedy dokona się rzeczy historycznej – mówiła o swojej pierwszej "dziesiątce". – Nie ma znaków ostrzegawczych, ani instrukcji jak poradzić sobie w chwili dokonania czegoś wielkiego. Mogę tylko powiedzieć, że w tamtej chwili, to była tylko część pracy, którą miałam do wykonania na poręczach – dodawała.
- To była moja praca. Osiągnęłam założone cele. Dlatego wygrana nie była niespodzianką. Po prostu miałam to zrobić – przyznała 27 lat później w swojej książce.

"Za kilka dni ją poznacie"

W dużej mierze to nie medale, ale "dziesiątki" pchnęły Nadię Comaneci w centrum uwagi. Powtarzalność tych perfekcyjnych not zmęczyła publiczność, która pod koniec igrzysk w Montrealu nie chciała już nieskazitelnych ruchów. Dziwny przypadek, który wyjątkowość sprowadził do czegoś powszechnego. Ale prawdą jest, że bez tych ocen, eksplozja i konsekwencje sukcesu Rumunki nie byłaby takie same. Co więcej, wpadka z tablicą wyników tylko umocnił jej mityczny status.
Było coś tajemniczego w tej młodej istocie, zaprogramowanej przez państwo Koralyich jak komputer, nastawionej na wygrywanie. Mimo wielkich sukcesów i wyjątkowych umiejętności, Comaneci wciąż była dzieckiem, a dzięki temu stała się skarbnicą anegdot.
Kiedy po raz pierwszy chciała wejść do wioski olimpijskiej w Montrealu, ochrona nie chciała jej wpuścić. MKOl nauczony wydarzeniami sprzed czterech lat z Igrzysk w Monachium, kiedy zamachowcy w łatwy sposób dostali się na teren kompleksu, zaostrzył środki bezpieczeństwa. Nadia nie miała na sobie dresu narodowego i została potraktowana jak ciekawska dziewczynka. Interweniowała szefowa rumuńskiej delegacji.
- Uwierzcie mi, że za kilka dni, gdy będzie chciała wejść do wioski, to ją poznacie – rzuciła na odchodne po rozwiązaniu problemu.

Ważniejsza niż sama Rumunia

Były też inne zdarzenia, już nie tak wesołe i zdecydowanie trudniejsze dla 14-latki. Stała się kimś sławnym, z kim każdy chciał porozmawiać. Jej słowo zaczęło być ważne, stąd musiała stawiać czoła pytaniom na licznych konferencjach prasowych. Największy szok przeżyła, kiedy wylądowała na lotnisku w stolicy Rumunii.
- To było przerażające. Przez te wszystkie lata nikogo nie obchodziłam, a teraz nagle wszyscy pchali się, by mnie zobaczyć i próbowali mnie dotknąć – pisała w swojej książce.
W Bukareszcie rząd postanowił zorganizować oficjalną ceremonię powitalną. Z rąk Nicolae Ceausescu otrzymała order Bohatera Pracy, najbardziej prestiżowe wyróżnienie w ówczesnym socjalistycznym kraju. Takie sceny radości i momenty wyróżnień wywoływały wrażenie, że stała się ważniejsza od samej Rumunii. Jej sukces stał się jej przekleństwem.

Chwała i niepowodzenia

Po Igrzyskach nastąpił gorący okres. Stała się pionkiem politycznych manewrów, ale także, jako dojrzewająca kobieta, zaczęła być coraz bardziej kapryśna. To sprawiło, że w 1977 roku relacje trenera z gimnastyczką były bardzo napięte. Bela Karolyi, który stał się jeszcze bardziej wymagający, miał do czynienia z hardą nastolatką.
- Próbowałam rozwinąć skrzydła i dorosnąć. Jak każda nastolatka miałam ochotę i potrzebę być sama. Widziałam moje rówieśniczki umawiające się z chłopakami, chodzące do kina, jeżdżące samochodami. Chciałam być taka jak one. Nagle pojawiały się inne atrakcje i zdając sobie sprawę, że moja kariera nie będzie trwała długo, moje zaangażowanie spadało. Zaczęłam spóźniać się na treningi. Bela nie był przyzwyczajony do takich zachowań – przyznaje Comaneci.
Rok po Igrzyskach w Montrealu, podczas mistrzostw Europy w Pradze, zdobyła złoty medal w wieloboju oraz w ćwiczeniach na poręczach. Doszło także do zaskakujących wydarzeń, kiedy rumuńska delegacja, na rozkaz rządu, przerwała zawody na przyrządach i wykłócała się z sędziami o ocenę skoku Nadii przez stół gimnastyczny. Członkowie delegacji złożyli nawet protest do federacji, nie zgadzając się na noty, które ostatecznie dały Comaneci srebrny medal w tej konkurencji. Tak wygląda jej kariera. Balansowanie między chwałą a niepowodzeniem. Igrzyska w Moskwie w 1980 roku dobitnie to pokazały.
Impreza w Montrealu stała się tylko plamą atramentu w pamiętniku. Nadia miała już 18 lat. Urosła 15 centymetrów. Przybrała na wadze 9 kilogramów. Przeżyła także dwa koszmarne lata po tym, jak rząd nie zgodził się na jej współpracę z małżeństwem Karolyich. Według Ceausescu, Bela, przez swoje rzekome węgierskie korzenie, nie mógł pracować z kimś takim jak Comaneci, którą przymusowo włączono w nowe gimnastyczne struktury. To wszystko było tak przytłaczające, że dopadła ją depresja. Krążyły pogłoski o próbie samobójczej, którym jednak zawsze zaprzeczała.
Mimo zdobycia drużynowego mistrzostwa Europy i mistrzostwa świata w 1979 roku, a także licznych medali indywidualnych, Rumunia przestała być nietykalna na gimnastycznej płaszczyźnie. Zbliżające się igrzyska w Moskwie otworzyły oczy despotycznemu prezydentowi i przywrócił do pracy Belę Karolyiego. Miał znów przywrócić Nadii pełny blask.

W jaskini lwa

Dwa tygodnie przed moskiewską imprezą świat sportu obiegła smutna informacja o tragedii Jeleny Muchiny. Nowa rywalka Nadii upadła przy wykonywaniu ćwiczeń na planszy. Rosyjska mistrzyni świata z 1978 roku, wykonując "salto Thomasa" złamała kręgosłup. W rezultacie tytuł rozstrzygnął się pomiędzy Comaneci a Jeleną Dawidową. Rumunka do zwycięstwa w wieloboju potrzebowała niemal perfekcyjnego występu na równoważni, ocenionego przez sędziów na minimum 9,95 punktu.
Nawet mimo lekkiego zachwiania się przy zeskoku wydawało się, że nie będzie miała problemu ze skompletowaniem wymaganej noty. Sędziom zajęło 28 minut, by podać ostateczny werdykt. Sędziowie ze Związku Radzieckiego oraz Polski przyznali 9,8 punktu, co w ostatecznym rozrachunku dało ocenę 9,85. W tej konkurencji sięgnęła po złoto, ale w wieloboju musiała zaakceptować drugie miejsce. Z taką decyzją nie chciał pogodzić się Karolyi.
- Usiadłam i patrzyłam jak Bela biegał po hali i robił sceny, podważając uczciwość sędziów. Słyszałam, że po powrocie do kraju miał z tego powodu problemy. Musiał składać zeznania i tłumaczyć się przed Komitetem Centralnym, dlaczego obraził naszych sowieckich przyjaciół – wspomina Comaneci.

Ucieczka Beli

Moskwa była ostatnim spektaklem mistrzyni. W 1981 roku, mając prawie 20 lat, Comaneci spuściła kurtynę. W tym samym roku, Bela Karolyi uciekł z Rumunii. Z powodu rosnących napięć w kraju postanowił z żoną zostać w Stanach Zjednoczonych, wykorzystując do tego galę w Nowym Jorku na cześć rumuńskiej atletki.
Metody treningowe Karolyiego sprawdzały się także po drugiej stronie Atlantyku. Na igrzyskach w 1984 roku w Los Angeles, na których nie pojawili się sportowcy z krajów socjalistycznej Europy, prowadzona przez Belę Mary Lou Retton zdobyła złoty medal w wieloboju. Amerykanka przyznawała wielokrotnie, że do uprawiania gimnastyki zainspirowała ją Nadia Comaneci.
Rumunka na igrzyskach w Kalifornii pojawiła się tylko jako obserwatorka. Do tego czasu Karolyi zapuścili już korzenie w nowym miejscu i namawiali Nadię, by do nich dołączyła. Postanowiła jednak wrócić do Rumunii. Jej poświęcenie i patriotyzm zostały "nagrodzone" najbardziej kłopotliwym okresem w jej życiu.
- Moje życie zmieniło się drastycznie po ucieczce Kraolyiego. Nie mogłam już podróżować poza granice kraju, ponieważ rząd obawiał się, że zrobię to samo. Nie miałam nikogo, z kim mogłam porozmawiać o tym, jak się czuję. W tamtym okresie w Rumunii dwie na trzy osoby były informatorami państwa. Nie można było ufać nikomu. Zaczęłam czuć się jak więzień. Żadnych wyjazdów, żadnych intymnych relacji i comiesięczna walka o to, żeby mieć co jeść. Pewnego dnia zdałam sobie sprawę, że znalazłam się w ślepym zaułku – mówi Comaneci.
W jej głowie zrodził się plan ucieczki. Niebezpieczeństwo i logistyczne trudności z nim związane potęgowały strach przed opuszczeniem domu rodzinnego. I pojawiające się pytania: co dalej z rodzicami i bratem Adrianem? Ale w 1989 roku zdecydowała się zrobić krok w kierunku definitywnego opuszczenia kraju.

Ucieczka przed czym?

Jej exodus, który nastąpił w listopadzie 1989 roku jest wart osobnej opowieści. Organizował go Constantin Panait, który podkochiwał się w Nadii. Znany rumuński oszust, miał otrzymać pieniądze dopiero wtedy, kiedy misja zakończyłaby się sukcesem. Ostatecznie sam opuścił kraj i został naturalizowanym Amerykaninem. 28-letnia wówczas mistrzyni pozostawiła swoich krewnych, ale również medale, które jej brat zamurował, by chronić je przed złodziejskim reżimem.
Comaneci, Panait i pięciu innych uczestników ucieczki szli nocą przez ponad sześć godzin, by dotrzeć do węgierskiej granicy. Teren był oblodzony i w pewnym momencie dotarli do zamarzniętego jeziora.
- Gdy tylko wszyscy weszliśmy na taflę, warstwa lodu nie wytrzymała naszego ciężaru i wpadliśmy po kolana do wody. Było okropnie zimno. Prosiłam Boga, by pomógł mi przejść na drugą stronę bez całkowitego zanurzenia się – relacjonuje Rumunka.
Udało się. Po kolejnych sześciu godzinach jazdy samochodem dotarli do Austrii. W Wiedniu weszła do amerykańskiej ambasady prosząc o azyl. 1 grudnia była już w Nowym Jorku, gdzie na lotnisku Johna F. Kennedy’ego zorganizowano konferencję prasową. Mogła wreszcie zacząć nowe życie. Do Rumunii wróciła kilka lat później. W 1996 roku poślubiła Barta Connera, a ceremonia miała miejsce w Bukareszcie, w byłym pałacu prezydenckim i była transmitowana na cały kraj.
30 lat po tej zimnej, ale szczęśliwej eskapadzie pojawiły się pytania przed czym dokładnie uciekała rumuńska mistrzyni. Czy zbiegła przed reżimem lub ewentualnymi represjami ze strony przeciwników Ceausescu? Dlaczego tak późno zdecydowała się na ucieczkę?
- Zawsze będzie się dyskutowało na temat tej słynnej ucieczki i przede wszystkim momentu, w którym Comaneci zdecydowała się na opuszczenie kraju. Wydaje się, że tylko ona o czymś wiedziała, tylko ona mogła się czegoś spodziewać – mówiła rumuńska dziennikarka sportowa Luminita Paul w filmie dokumentalnym "Gimnastyczka i dyktator".

Kompleks Ceausescu

Według niektórych, Nadia Comaneci miała wiele przywilejów z racji jej bliskich relacji z prezydentem Ceausescu. Krążyły nawet plotki o jej romansie z synem dyktatora, Nicusorem. Nadia zawsze dementowała te pogłoski, mówiąc, że stara się utrzymać za sto dolarów miesięcznie, co nie wystarczało nawet na opłacanie rachunków.
Jeśli wciąż pozostają jakieś wątpliwości, to dlatego, że tak chce Nadia. Nigdy nie chciała otwarcie mówić o tamtym okresie swojego życia. Nie z obawy przed kimś, ale raczej kierowana dumą i honorem wolała milczeć. Czuła, że szukanie usprawiedliwień może być poniżające.
- Myślę, że do dzisiaj wielu Rumunów ma mylne poglądy i wyobrażenie tego, co wówczas zostawiłam za plecami. Zakładali, że zostawiłam ogromny dom, samochody, biżuterię i luksus. Czuję się niekomfortowo wyprowadzając ich z błędu o moim domniemanym bogactwie. Do tej pory wspomnienie tamtych lat jest upokarzające – wspomina w swojej książce.
Nadia Comaneci chroni swoje sekrety z przeszłości. W biografii napisała: "Wiesz co mówią o opowiadaniach? Zawsze istnieją trzy wersje – twoja, moja i prawda. Ja przedstawiam moją". Jedno jest pewne, od Onesti po Stany Zjednoczone, od dziecięcej supergwiazdy po spełnioną kobietę, od Beli Karolyiego po Barta Connera, Nadia Comaneci i opowieść jej życia jest niepodobna do żadnej innej.
Autor: Maxime Dupuis; tłumaczenie: Michał Błażewicz / Źródło: Bridgestone
Powiązane tematy
Udostępnij
Reklama
Reklama