Popularne sporty
Wszystkie sporty
Pokaż wszystko

Igrzyska olimpijskie Tokio 2020: Wyjątkowe olimpijskie historie. Donovan Bailey i Linford Christie

Emil Riisberg

01/06/2021, 08:53 GMT+2

27 lipca 1996 roku w Atlancie kanadyjski sprinter Donovan Bailey stał się drugim człowiekiem w historii, który mógł się pochwalić dwoma najważniejszymi tytułami w biegu na 100 metrów. W tę niezwykłą noc mistrz świata został mistrzem olimpijskim i rekordzistą świata. Stał się legendą.

Wyjątkowe olimpijskie historie: Donovan Bailey i Linford Christie

Foto: Eurosport

Artykuł sponsorowany
Gdy w 1993 roku w Stuttgarcie Linford Christie do tytułów mistrza olimpijskiego, mistrza Wspólnoty Narodów i Europy dołożył złoto mistrzostw świata, Donovan Bailey był nikim. Wciąż czekał na swoje sportowe narodziny, bo w wieku 25 lat nie było o nim głośno. I choć w 1993 roku był obecny w Niemczech, to jednak tylko jako rezerwowy kanadyjskiej sztafety.
Nie poświęcał bieganiu wystarczająco dużo czasu. Było tylko czymś, co sprawiało mu radość i do czego miał wrodzony talent. Nie angażował się bez reszty, więc i wyniki były przeciętne. W 1983 roku w notesie z najlepszymi czasami widniało 10,65 sekundy, a dziesięć lat później jego "życiówka" wynosiła tylko 10,36. Na pustkę po Benie Johnsonie na kanadyjskim podwórku wystarczało, ale na światowej scenie nie znaczył nic.
Donovan był zaskoczony, że na mistrzostwach świata w 1993 roku nie został zauważony. Nie chcąc żałować do końca życia niewykorzystanych szans, po zawodach w Stuttgarcie postanowił udowodnić sobie, że ma wszystko, by zrealizować aspiracje. Poznał Dana Pfaffa, trenera z Uniwersytetu Stanu Luizjana. Szkoleniowiec zajmował się w tym czasie Glenroyem Gilbertem, którego Bailey znał ze szkoły średniej, a z którym w 1996 roku miał pobiec po olimpijskie złoto w sztafecie 4x100 metrów.
Bailey przeniósł się do Luizjany, gdzie szybko przekonał Pfaffa o swoim wyjątkowym talencie. Trener zmusił swojego nowego podopiecznego do wielogodzinnych ćwiczeń. Donovan pracował jak opętany, oddając się bez reszty swoim obowiązkom. W 1994 roku w Duisburgu pobiegł 100 metrów w czasie 10,03 sekundy, a nieco ponad 13 miesięcy później został mistrzem świata.

Brzydki dla oka, ale skuteczny

To nie był cud. Bailey zawsze miał talent, do którego w końcu dołączył kluczowy element w odnoszeniu sukcesu, czyli ciężką pracę. Prawdziwym cudem było to, że był w stanie biegać tak szybko, wyglądając tak źle.
Lata 80. były dekadą, w której kontrastowały style wdzięcznego Carla Lewisa i nadludzkiego Bena Johnsona. Donovan Bailey wprowadził trzeci. Nikt nie chciał go kopiować.
- Jestem najbrzydziej biegającym sprinterem. Lewis porusza się elastycznie, a ja tupię i uderzam pięścią w powietrze. To okropne – mówił w 1995 roku podczas mistrzostw świata w Goeteborgu.
Bailey faktycznie wyglądał dziwnie. Miał potężne, długie nogi, a powyżej ledwie 72-centymetrową talię. Górna część ciała nie wyglądała proporcjonalnie do dolnej połowy. Miał zaburzenia neurologiczne w lewym biodrze, które oznaczały, że prawą nogą kroczył dalej niż lewą. Ten brak równowagi sprawiał, że po wyjściu z bloków startowych wyginał nienaturalnie plecy. Dziennikarze "Sports Illustrated" pisali, że "wyglądał jak ktoś, kto rzucał się na ostatni helikopter z Sajgonu".
Styl, który przeczył prawom fizyki, okazywał się coraz skuteczniejszy. W kwietniu 1995 roku w Baton Rouge Bailey przekroczył granicę 10 sekund. 9,99 było nowym rekordem kraju. Później na mistrzostwach Kanady uzyskał wynik 9,91. Obok Bruny Surina był największą nadzieją kanadyjskiej lekkiej atletyki od czasów tego, którego imienia nie można było wymawiać.

Wygrywa najsilniejszy, nie najszybszy

W przeddzień igrzysk w Atlancie człowiekiem, który wyznaczał standardy w światowym sprincie był Namibijczyk Frankie Fredericks. Rzadko wygrywał, ale na bieżni zawsze błyszczał elegancją. 28-latek budował swoją pozycję i siłę, zbliżając się do rekordu świata Leroya Burrella (9,86 w Lozannie i 9,87 w Helsinkach). To Fredericks stał się nagle postrachem bieżni i rywalem, z którym trzeba się było liczyć.



Jego partnerem treningowym był Linford Christie, którego udział w igrzyskach w Atlancie stał pod dużym znakiem zapytania. Z kolei Bailey, oprócz tego, że ustanowił nowy rekord świata na 50 metrów w Reno Air Games i przebiegł "setkę" w czasie 9,93 w Lozannie, to jednak w wyścigach, których brał udział regularnie przegrywał.
- Są ludzie, którzy uważają, że Donovan miał ogromne szczęście w Goeteborgu – przyznał kompletnie niezaniepokojony takimi opiniami trener Pfaff.
- Nawet jeśli wygram z czasem 11,50, to będzie świetnie – mówił z kolei enigmatycznie Bailey.
Kanadyjczykowi chodziło jednak o to, że w jego opinii nie wygrywa najszybszy, ale najsilniejszy. A on za takiego przed swoimi pierwszymi igrzyskami się uważał. Przyznawał, że to on rozdaje karty i jeżeli zrobi wszystko dobrze, wygra.
Zanim 27 lipca 1996 roku nastąpiło istne trzęsienie ziemi, dzikie bestie sprintu pokazywały pazury. Rekord świata Leroya Burrella (9,85), który dwa lata wcześniej odebrał Carlowi Lewisowi, miał zmienić swojego właściciela.
- Jestem pierwszy, który to mówi, ale rekord przeżywa swoje ostatnie godziny. Finał odbędzie się w 9,8 sekundy, a może nawet 9,7 – mówił Ato Boldon, tworząc dodatkową presję na rywalach, ale i na sobie.
W drodze do najważniejszego biegu reprezentant Trynidadu demonstrował swoją szybkość na bieżni, kończąc półfinał w czasie 9,93. Z goła inaczej swoją obecność zaznaczał Donovan Bailey, który wygrał pierwszy wyścig, w ćwierćfinale był drugi za Christie, a w półfinale zameldował się na mecie za Fredericksem. Kanadyjczyk wolał pukać do drzwi niż je taranować.
Donovan Bailey w finale biegu na 100 m podczas igrzysk olimpijskich w Atlancie

Falstart za falstartem

W finale miejsce na drugim torze zajął Linford Christie. Po lewej stronie miał Mike'a Marsha, a po prawej Ato Boldona. Nie był już najszybszy, ale czy kiedykolwiek był? Liczył, że mądrością sięgnie raz jeszcze po olimpijską chwałę. Chciał spróbować innej taktyki. Liczył się z tym, że biorąc udział w największym skoku na bank jego pistolet na wodę nie przestraszy nikogo.
Ośmiu finalistów zajęło swoje pozycje. Atmosfera była tak gęsta, że można było ją kroić nożem. "On your marks… Get set…"
Jeszcze nie było słychać wystrzału pistoletu startera, a Christie już wypadł z bloków startowych. Ewidentny falstart. Z pokorą wobec sędziów zgodził się z werdyktem, ale z frustracją skierowaną w swoją stronę uniósł ręce ku niebu. Brytyjczyk popełnił błąd, chcąc idealnie wyczuć moment, w którym starter da sygnał do biegu.
Sprinterzy ustawili się po raz drugi. Christie był chłodny jak lód. Przykucnął, ale czuł wiszący nad głową miecz Damoklesa.
Tym razem ruszyli równo. Boldon wystrzelił jak z procy. Już rysowała się jego przewaga, kiedy dwie sekundy po starcie po stadionie rozszedł się drugi dźwięk wystrzału. Falstart. Davidson Ezinwa z Nigerii aż złapał się za głowę, bo po dobrym początku, to mógł być jego najlepszy bieg w Atlancie. Większą frustrację mógł jednak wykazać Boldon, bo to on otrzymał żółtą kartkę.
Trzecie podejście. Cichy szmer, który miał miejsce jeszcze kilka minut wcześniej przeobraził się w głośne dudnienie, odzwierciedlające napięcie na stadionie. Cała ósemka bohaterów od nowa rozpoczęła swój rytuał startu. Christie spojrzał gniewnie na rywali. Wszyscy udawali, jakby nic się nie wydarzyło, jakby dopiero mieli zaczynać swoją wojnę nerwów. A ona trwała w najlepsze.
Donovan Bailey i Linford Christie

Król nie żyje? Niech żyje król!

Huk startera! Ruszyli po raz trzeci. Po chwili kolejny strzał, którego echo mieszało się z reakcją niedowierzających kibiców.
Wykroczenie było minimalne. Ale on wiedział. Z rękami założonymi na biodrach zmierzał w kierunku linii startowej, by po raz kolejny, ceremonialnie przygotować się do biegu. Podobnie pięć lat wcześniej na mistrzostwach świata w Tokio zachowywał się Dennis Mitchell. Teraz to Christie chciał zrzucić z siebie ciężar przytłaczających myśli, które zaczęły zabierać go na dno olimpijskich pragnień. Kiedy sędzia żółtą kartką wskazał winnego, Brytyjczyk zdał sobie sprawę, że to koniec marzeń.
Czuł odpowiedzialność za swoje czyny, ale nie winę. Christie zdecydował, że bieg nie zacznie się bez niego. Król nie żyje? Niech żyje król! Odmówił opuszczenia bieżni. Stanął przed swoim blokiem startowym, zręcznie usuwając czerwoną kartkę.
Nie ma nic gorszego dla olimpijskiego mistrza niż niemożność bronienia swojego tytułu. W szaleńczym opętaniu frustracją nalegał na możliwość uczestniczenia w tym finale. Rywale kipieli ze złości, a sam bohater tragedii prosił jeszcze kibiców o wsparcie. Świat był świadkiem farsy.
Wkrótce sędzia John Chaplin pojawił się na scenie i jak cyrkowy mistrz ceremonii chciał przywrócić porządek. Pokazał Brytyjczykowi obciążające go czasy reakcji i uprzejmie poprosił o opuszczenie areny. Dwa falstarty to dyskwalifikacja.
Christie nie mógł się jednak pogodzić z okrutnym losem. Reakcja startowa mistrza olimpijskiego z Barcelony wynosiła 0,086 sekundy. Zaledwie 14 milisekund dzieliło Christiego od regulaminowego marginesu błędu. Wpadł we własne sidła, bo przecież pięć lat wcześniej po mistrzostwach świata w Tokio głośno apelował o zmiany w czasach reakcji. Stare regulacje zabrały mu brązowy medal, a nowe pozbawiły szans walki o jakikolwiek medal. Okrutna ironia.
Linford Christie protestujący po dyskwalifikacji

"Najbardziej nieprofesjonalny wyścig"

W momencie dyskwalifikacji i długiego protestu pozostałym finalistom spadał optymalny poziom skupienia. Szczególnie wściekły był Ato Boldon, gdyż oprócz koncentracji stracił jeszcze rywala z sąsiedniego toru, a to zawsze negatywnie wpływa na wydajność. 23-letni reprezentant z Trynidadu był kompletnie rozbity.
- Nigdy w życiu nie byłem tak przygotowany do biegu. Falstarty i opóźnienia zrujnowały wszystko. To był najbardziej nieprofesjonalny wyścig w jakim brałem udział – mówił ze łzami w oczach dziennikarzom stacji NBC.
Gdzie w tym wszystkim był Donovan Bailey? Zachował spokój. Odciął się. Przez dwadzieścia minut wszyscy krążyli w kółko, dusili się własnymi myślami, szukali ucieczki od tego, co działo się obok. Ale nie Bailey. Napięcie, które towarzyszyło temu wszystkiemu kompletnie umknęło uwadze Kanadyjczyka.
Podczas, gdy inni rywale byli przytłoczeni, patrzyli na Brytyjczyka z nienawiścią i niesmakiem, Bailey przez cały czas pozostawał zrelaksowany. W końcu dyskwalifikacja Christiego oznaczała, że w drodze po złoto było o jednego mniej.
Kluczem był spokój. To słowo w najdoskonalszy sposób opisywało Baileya. Kiedy sprinterzy ruszyli po raz czwarty i ostatni, Kanadyjczyk był tak spokojny, że zaczął po swojemu, czyli od bardzo wolnych pierwszych metrów. To był jego znak rozpoznawczy. W dodatku wyprostował się za wcześnie. Reakcja startowa była katastrofą, 0,174 sekundy było najgorszym czasem tego wieczoru. A jednak mimo tych wszystkich nieszczęsnych części składowych, był w stanie doprowadzić swój silnik do wysokich obrotów.
Donovan Bailey najszybszy w finale biegu na 100 m w Atlancie

"Najpierw musiałem przyspieszyć, później utrzymać tempo"

Po trzydziestu metrach Kanadyjczyk był daleko w tyle. Podobnie jak Fredericks. Boldon, mimo zmartwień, które przysporzyły mu wydarzenia sprzed chwili, latał po swoim torze. Ale niewiarygodne cylindry w postaci długich nóg Baileya zaczęły pracować z taką intensywnością, że kilka sekund później człowiek w biało-czarnym stroju stał się wielkim zagrożeniem.
- Najpierw musiałem przyspieszyć, później utrzymać tempo po medal – streścił swój bieg w ośmiu słowach.
Osiągnął maksymalną prędkość około sześćdziesiątego metra i faktycznie nie zwolnił do końca. Zdołał ją wykorzystać i w stylu rozklejonej marionetki dopadł, a później strącił z pierwszych pozycji Boldona i Fredericksa.
Bailey, przekraczając metę, poleciał w kierunku nieśmiertelności. Dwa lata wcześniej był nikim. Teraz stał się najszybszym człowiekiem na ziemi, ustanawiając nowy rekord świata na poziomie 9,84 sekundy. To była wisienka na torcie w tym pełnym niesamowitych i niewiarygodnych zdarzeń scenariuszu. Nawet on sam tego nie brał pod uwagę.
- Za każdym razem, gdy myślałem o pobiciu rekordu, coś nie wychodziło. Dlatego tym razem w ogóle nie zaprzątałem sobie tym głowy – mówił.
Autor: Maxime Dupuis; tłumaczenie: Michał Błażewicz / Źródło: Bridgestone
Powiązane tematy
Udostępnij
Reklama
Reklama