Czas to powtórzyć. Tak Świątek kroczyła po tytuł w US Open

12 miesięcy temu wokół formy liderki rankingu WTA sporo było znaków zapytania. Turnieje przygotowujące do US Open nie były w jej wykonaniu udane - zarówno w Toronto, jak i Cincinnati odpadała w trzecich rundach, ulegając odpowiednio Beatriz Haddad Maii i Madison Keys.

Szczęśliwie nie miało to znaczenia, na Flushing Meadows była skuteczna jak nigdy wcześniej. Kroczyła od zwycięstwa do zwycięstwa, aż w końcu wzniosła trofeum. Była najlepsza, ale jej droga nie była usłana różami. Ze szczególnie trudnej sytuacji wyszła w półfinale przeciwko Arynie Sabalence, tej samej, która teraz tak mocno na Polkę naciska i z którą walczy o pozycję numer jeden na świecie.

Na początek raszyniance przyszło mierzyć się z Włoszką o polskich korzeniach. Tu litości nie było. Starcie nie miało większej historii i zakończyło się już po 67 minutach. Po stronie strat Świątek zanotowała tylko trzy gemy.

Na przestrzeni dwóch tygodni było to drugie starcie Polki z byłą mistrzynią US Open. O ile w Cincinnati mecz był zacięty, o tyle w Nowym Jorku dominacja pierwszej rakiety świata nie podlegała dyskusji. Świątek rządziła od pierwszych piłek każdego z setów i jej awans nie był zagrożony nawet przez chwilę.

Kiedy na drodze Polki stanęła kolejna z Amerykanek, tak łatwo już nie było. To nie był tak dobry mecz, do jakich Świątek przyzwyczajała przez cały sezon. Sporo było szarpanej, nerwowej gry, ale najważniejsze się zgadzało. Ponownie udało się zamknąć mecz w dwóch setach.

Choć Niemka notowana była daleko poza światową czołówką, to w Nowym Jorku grała jak z nut. Piekielnie mocne uderzenia robiły wrażenie na kolejnych rywalkach i początkowo zrobiły też na Świątek. Pierwszy set wyglądał tak, jakby to Niemeier była pretendentką do tytułu. Polka miała gigantyczne problemy i partia błyskawicznie jej uciekła. Szczęśliwie kapitalną grę rywalki udało się wreszcie złamać. To było pierwsze wielkie wyzwanie, z którym Świątek poradziła sobie znakomicie.

Tu historia była inna. Bo choć Pegula to zawodniczka, która ma ustabilizowaną pozycję na górze światowej listy, to w jej arsenale brakowało zagrań, na które Świątek nie byłaby gotowa. To ona kontrolowała przebieg całego meczu.

Mecz, który okazał się absolutnie kluczowy dla triumfu w całej imprezie. Świątek znów stanęła naprzeciw zawodniczki bardzo mocno uderzającej i znów miała problemy. Pierwszy set odbywał się pod pełne dyktando Białorusinki. Kiedy drugiego gładko wygrała Polka, wydawało się, że Sabalenka już do gry nie wróci. A jednak, wróciła. To ona dwukrotnie prowadziła z przełamaniami, ale od stanu 2:4 wszystkie kolejne gemy wygrała już Świątek.

Zaczęło się świetnie i tak było do samego końca. Polka co prawda straciła wysoką przewagę w drugim secie, ale drugą szansę na zamknięcie meczu dostała w tie-breaku i skorzystała z niej bezbłędnie. Pierwszy tytuł w Nowym Jorku stał się faktem.

Pierwszym krokiem w stronę obrony tytułu będzie dla Świątek poniedziałkowy mecz z Rebeccą Peterson.

(pqv/twis)