Popularne sporty
Wszystkie sporty
Pokaż wszystko

Natalia Maliszewska. Kim jest mistrzyni Europy w short tracku

Emil Riisberg

02/02/2019, 08:44 GMT+1

Niespostrzeżenie, gdzieś w cieniu skoczków narciarskich, wyrosła nam nowa gwiazda sportów zimowych. Talent ma niebywały. Jej pech polega na tym, że uprawia dyscyplinę w Polsce mało popularną, choć widowiskową. Natalia Maliszewska, świeżo upieczona zwyciężczyni Pucharu Świata na 500 metrów, cierpliwie wdzierała się do światowej czołówki short tracku. Gdy w końcu się tam znalazła, sukces goni sukces

Foto: Eurosport

PRZYPOMINAMY ARTYKUŁ Z 2 LUTEGO
23-letnia Maliszewska w styczniu została mistrzynią Europy na 500 m. Na mecie uciszyła lodową arenę w holenderskim Dordrecht. W porywającym finale wyprzedziła dwie reprezentantki gospodarzy i włoską zawodniczkę. Podołała niewdzięcznej roli faworytki, w końcu startowała jako aktualna wicemistrzyni globu i liderka Pucharu Świata na tym dystansie.

Osiągnięcia - bezprecedensowe w polskim short tracku - nie zawróciły jej w głowie. Po decydującym wyścigu rzuciła, że nie czas na świętowanie, bo to dopiero półmetek sezonu. Na horyzoncie czekają kolejne wyzwania. Do nich podchodzi z równie chłodną głową.

- Wciąż będę trzymała się zasady, że w sporcie nic nie muszę, tylko mogę. Najważniejsze zawody czekają mnie na igrzyskach olimpijskich w Pekinie. Tam mam być w najwyższej formie. Do tego dążę - mówi w rozmowie z eurosport.pl Maliszewska.

Wyrzucona z kadry

Napisać, że w short tracku kto pierwszy, ten lepszy to banał. Przy prędkości dochodzącej do 50 km/h trzeba precyzyjnie lawirować między rywalami, odpierać ich ataki, a czasem w ułamku sekundy spróbować ich wyprzedzić. Bez nienagannej techniki ani rusz. Ale bez sprytu, umiejętności szybkiego reagowania - tym bardziej.

Natalia od małego chciała się ścigać. Właśnie na takich zasadach.

Dorastała ze starszą o siedem lat siostrą Patrycją, olimpijką i sześciokrotną medalistką mistrzostw Starego Kontynentu w short tracku. Obie urodziły się w Białymstoku, polskiej stolicy tej dyscypliny. To tu - w klubie Juvenia - była kuźnia talentów, to tu jeździł trzon reprezentacji. Na Podlasiu zaczynał choćby Zbigniew Bródka, który potem przerzucił się na długi tor, gdzie zrobił karierę.

Natalia na poważnie zaczęła trenować, gdy miała 12 lat. Nie mogła pamiętać, że kiedyś na lodowisku przy ulicy 11 Listopada hulał wiatr. To dla niej legendy. Sama mówi, że trafiła na lepsze warunki. Od razu mogła ćwiczyć w zadaszonej hali. W zasadzie niczego jej nie brakowało.
Parła więc do wielkiego świata. Był rok 2015, gdy uznała, że na zgrupowaniach kadry pod okiem bułgarskiej trenerki Anny Lukanovej-Jakubowskiej nie zrobi postępu. Do sezonu przygotowywała się więc na własną rękę w dalekiej Kanadzie.
Na obozie w Calgary była już Patrycja, ale ona dostała zgodę na wyjazd od Polskiego Związku Łyżwiarstwa i nie martwiła się o pieniądze. Natalii musieli pomóc rodzice. Poświęcili oszczędności, byleby młodsza córka mogła się rozwijać. Dostrzegli jej potencjał.

Wsparcie okazało się nieocenione. - Zostałam wyrzucona z reprezentacji, związek odebrał mi stypendium, za które miałam opłacać treningi. Po takim ciosie było słabo. W Calgary przeżyłam trzy trudne miesiące. Codziennie dostawałam masę maili z oficjalnymi pismami przypominającymi o tej sytuacji - wspomina.

Jeszcze nie wiedziała, że było warto.

Rodzinny dramat

W Kanadzie ćwiczyła pod okiem najlepszych specjalistów, konkurencja na zajęciach także była mocna. Jej wyjazd był czymś w rodzaju pobytu w renomowanej akademii tenisowej: jeśli masz talent, obiecujące rezultaty i jeszcze cię stać, możesz u nas zostać sportowcem z prawdziwego zdarzenia. A przynajmniej spróbować.

W short tracku do wyboru jest również Holandia, gdzie można potrenować nawet z kadrą narodową. Rzecz jasna, nie za darmo. Taki urok tej dyscypliny.

Natalia jesienią wróciła do Kanady. Na zawodach Pucharu Świata w Montrealu zajęła drugie miejsce. Szybko przywrócono ją do reprezentacji, choć słyszała głosy, że podium to zwykły przypadek, każdemu mogło się trafić.

W następnym sezonie na imprezach tej samej rangi w Szanghaju i Gangneung finiszowała na trzecich pozycjach. Dalej na jej wyniki patrzono z przymrużeniem oka.
Cały 2016 rok był niełatwy. Zanim pojawiły się kolejne sukcesy, przeżyła ogromny dramat. Wiosną, po długiej walce z chorobą, odeszła jej mama.

- Pierwszych tygodni po pogrzebie nie pamiętam w ogóle. Non stop spałam, leżałam na kanapie i gapiłam się w sufit. Przestałam chodzić na rehabilitację, nie chciałam zajmować się sobą, bo było mi wszystko jedno. Doprowadziłam się do takiego stanu, że było ze mną bardzo źle. Mama zmarła w kwietniu, a ja do normalnego życia wróciłam jesienią. Teraz rozumiem ludzi, którzy popadają w takich sytuacjach w nałogi czy depresję, bo i ja byłam tego bardzo blisko. Na szczęście miałam wokół siebie ludzi, którzy dali mi wsparcie i byli głosem rozsądku, a ja nauczyłam się prosić o pomoc, jeśli jej potrzebuję – wspominała Patrycja w szczerej rozmowie z "Przeglądem Sportowym".

Natalia: - Siostra odbierała to wszystko inaczej. Ona była kontuzjowana, ja mogłam pójść na trening i się wyżyć. Choć na chwilę zapomnieć o tym, co się wydarzyło. Wiedziałam, że muszę ćwiczyć za nas dwie.

Najszybsza na świecie

Trzeba było żyć dalej. Przełomowy okazał się rok 2018. Na igrzyskach w Pjongczangu była jedenasta, ale na marcowych mistrzostwach świata w Montrealu wywalczyła srebro.

Później, w listopadzie, odniosła pierwsze zwycięstwo w PŚ w Calgary, następnie dołożyła triumf w Salt Lake City, a w grudniu była trzecia w Ałmatach. Kariera nabrała niebywałego rozpędu. I to dosłownie. W Calgary przejechała najszybsze pojedyncze okrążenie w historii kobiecego short tracku - 8,36 s.

- Mam siłę, jestem najszybszą babą na świecie. Niesamowite uczucie. Jeszcze dwa lata temu byłam szarą myszką, nikt mnie nie znał, gdzieś tam przedzierałam się przez te biegi, a dziś jestem liderką na zawodach - mówi.
Królową polskiej zimy - po Justynie Kowalczyk, która zakończyła występy w Pucharze Świata - nie czuje się.

Regularność wyników na wielkich imprezach przyszła wraz z objęciem reprezentacji przez Urszulę Kamińską. Z Natalią znały się od lat, od tego sezonu - wspólnie z pozostałymi kadrowiczami - budują team z prawdziwego zdarzenia.

Kamińskiej pomaga Francuz Gregory Durand, z którym pracowała w Rosji. On też ma swoje zasługi w medalach.

- Natalia w ostatnich sezonach maksymalizowała swój potencjał. Zaczął się czteroletni okres do igrzysk, w którym możemy coś zbudować. W przygotowaniach przesunęliśmy akcenty na elementy wytrzymałości szybkościowej. Jeśli chodzi o powtarzalność, naszym założeniem było wejście do czołowej ósemki na świecie, żeby regularnie ścigać się z najlepszymi. Natalia zawsze chce bić się o medale. Mam nadzieję, że uda się na igrzyskach w Pekinie. Pod względem presji da sobie radę. Im większy stres, tym bardziej się mobilizuje - tłumaczy Kamińska.

Medal igrzysk? "Na 99 procent"

W trwającym wyścigu technologicznym Polacy próbują dotrzymywać kroku światowej czołówce.

- Mamy dobre warunki, solidny sprzęt, choć przydałaby się jeszcze współpraca z instytutem badawczym, który pozwoliłby poprawić niektóre osiągi. W przyszłym sezonie planujemy powiększyć sztab z 12 do 16 osób. Od stycznia jest z nami fizjoterapeuta, a od dawna współpracujemy z psychologiem. Związek rozumie nasze potrzeby i próbuje zwiększyć nam komfort pracy - zaznacza trenerka kadry.

Dlaczego Natalii miałoby się udać w Pekinie 2022?

- W jej przypadku mówimy o najwyższej skali talentu. Zrobiła już duży progres w każdym aspekcie. Przy kontynuowaniu ciężkiej i mądrej pracy może dojść do mistrzostwa olimpijskiego. Na 99 procent jestem o tym przekonany. Ten jeden pozostały to szczęście, które w short tracku również jest potrzebne - przekonuje były łyżwiarz szybki Paweł Zygmunt, medalista mistrzostw Europy i świata oraz czterokrotny uczestnik Igrzysk Olimpijskich.
Przed Maliszewską ostatnie starty w Pucharze Świata w Dreźnie i w Turynie. Sezon zakończy marcowymi mistrzostwami świata w Sofii.
Autor: Krzysztof Zaborowski / Źródło: eurosport.pl
Powiązane tematy
Udostępnij
Reklama
Reklama