Popularne sporty
Wszystkie sporty
Pokaż wszystko

Justyna Kowalczyk o karierze, Marit Bjoergen, macierzyństwie, hejcie w internecie [WYWIAD]

Emil Riisberg

22/01/2022, 07:26 GMT+1

W szeroki świat Justyna Kowalczyk wyruszała z Kasiny Wielkiej, a precyzyjniej rzecz ujmując z Chabówki lub Rabki Zdrój, gdzie tata odwoził ją na stację kolejową. Po zakończeniu przebogatej w sukcesy kariery na swoje miejsce też wybrała góry. I pod Tatrami spokojnie sobie żyje, już jako mama. - Do pozowania na ściankach są ładniejsi. Ja w mediach bywałam tylko dlatego, że biegałam na nartach. I

Foto: Eurosport

Lista jej osiągnięć jest oszałamiająco długa. Imponująca.
Pięć olimpijskich medali, w tym dwa w złotym kolorze. Mistrzostwa świata - medali osiem, złote też dwa.
Cztery Kryształowe Kule, tyle samo końcowych triumfów w Tour de Ski. I to, co niepoliczalne - emocje i wzruszenia dostarczane każdym startem. Brakuje jej bardzo, bez Kowalczyk sportowa zima nie jest dla polskich fanów taka sama.
W czasie rozpoczynających się 4 lutego w Pekinie igrzysk olimpijskich wybitna biegaczka narciarska, teraz dyrektorka sportowa Polskiego Związku Biathlonu, będzie ekspertką Eurosportu.

Justyna Kowalczyk-Tekieli: w Kasinie machania chusteczką nie było

RAFAŁ KAZIMIERCZAK: Zapytam, choć trochę czasu już minęło. Mam nadzieję, że w sylwestra nie było u ciebie petard i fajerwerków?
JUSTYNA KOWALCZYK-TEKIELI: Nie, nie, no skąd. To dla mnie ważny temat. W domu mamy trzy kotki, rodzice mają pieska - każde z tych zwierząt boi się wystrzałów. Bardzo się boją. Te fajerwerki... Staram się to jakoś zrozumieć, że może ktoś robi to dla dzieci. Z drugiej strony - świętować na pewno można inaczej, nawet nadejście nowego roku. U nas strzelania nie było nigdy, dlatego w mediach społecznościowych, chociażby tam, zachęcam ludzi, by tego nie robili.
A czytałaś, że 2022 rok ucieszył kogoś tak bardzo, że fajerwerki odpalił na Giewoncie?
Tak, czytałam. I co tu zrobić, co takiemu komuś powiedzieć - że nie wolno, że źle zrobił? Że Tatrzański Park Narodowy to nie jest dobre miejsce na zabawę? Trzeba ścigać i karać. Tylko i aż tyle.
My sylwestra spędziliśmy w domu. Bez petard i fajerwerków.
Wróciłaś po karierze do rodzinnej Kasiny Wielkiej?
Nie. Mieszkamy pod Tatrami, tak to określę.
A ja o Kasinę chciałem spytać, o dworzec kolejowy, gdzie kręcono sceny na przykład do "Listy Schindlera" Stevena Spielberga. Biegałaś jako dziewczynka na plan, żeby choć z daleka zobaczyć, co tam się dzieje?
Nie biegałam, nigdy nie miałam takich zakusów. Nie fascynowali mnie znani ludzie, nie musiałam oglądać ich z bliska. Pamiętam tyle, że o tych ekipach filmowych coś tam w okolicy opowiadano, to tak. Stacja w Kasinie rzeczywiście położona jest dość malowniczo, w tej części Polski najwyżej nad poziomem morza. Bardzo fajnie wygląda. Do niedawna funkcjonowała linia, z Chabówki do Nowego Sącza chyba, którą zamknięto bodajże w tym roku. Taka starodawna, pociągi tylko w weekendy i na specjalne okazje. To wszystko podobało się reżyserom, bo kręcono tam kilka innych filmów, w tym "Katyń" Andrzeja Wajdy.
W Wielki świat wyruszyłaś z Kasiny. Z tej filmowej stacji?
Nie. Kiedy byłam w miarę dorosła, tą trasą kursowały tylko dwa, góra trzy pociągi na dobę. To miejsce powoli zamieniało się w skansen, więc wspomnień, że wyglądam przez okno, a ktoś tam macha mi z peronu chusteczką, nie mam.
Szkoda. Ładna scena.
To powiedzmy, że podobne były w Chabówce lub Rabce Zdroju, bo tato odwoził mnie na pociągi właśnie tam. W Kasinie machania chusteczką niestety nie było.

"Nauki tańca przed milionami ludzi pobierać nie będę. Śpiewu - tym bardziej"

Twój synek Hugo urodził się we wrześniu. Przepraszam, jeżeli wkraczam w prywatność, ale ile dni po porodzie wytrzymałaś bez ćwiczeń, bez sportu?
Szybka i precyzyjna odpowiedź - osiem.
Słucham?
Osiem.
Aha. A według twoich kryteriów to dużo czy mało?
Zdecydowanie za dużo. Kiedy wyszłam z tego szpitala, wreszcie mogłam coś zrobić. Ileż można spacerować po schodach, góra-dół? Bo w szpitalu robiłam właśnie to, ale tego do ćwiczeń nie zaliczam.
Teraz, widziałem to na zdjęciach, ćwiczycie już razem, na poważnie.
Pewnie, na przykład mamy taki wózek, przystosowany do aktywności dla najmniejszych dzieci. Ja jadę na nartorolkach lub na nartach, a Hugo za mną w tym wózeczku. Chodzimy też z nosidełkiem po górach. No różnie, grunt, że staramy się spędzać czas na sportowo.
Ciągle te góry. Nie wyobrażasz sobie bez nich życia? Nie mogłabyś mieszkać w Warszawie? Albo w Gdańsku, skąd pochodzi twój mąż?
Razem postanowiliśmy, że nasze miejsce będzie pod Tatrami. Mąż jest alpinistą, trochę słabo by było, gdyby mieszkał z dala od gór. Musiałby dojeżdżać. Decydowały priorytety. Obydwoje chcemy żyć tu, gdzie żyjemy.
Przebijając się dzisiaj na spotkanie z tobą przez zakorkowaną Warszawę od razu pomyślałem, jak ty się czujesz w tym miejskim ścisku.
To powiem tak - była próba przeniesienia się do Krakowa. Próba nieudana. Mój mąż mieszkał tam przez 10 lat, ja do niego się wprowadziłam, ale to nie było to. Gasłam, zwyczajnie gasłam. Absolutnie nie chodziło o sam Kraków, który jest przepiękny. Chodziło tylko i wyłącznie o miasto. Nie potrafiłam się tam odnaleźć. I już w czasie pandemii postawiliśmy na góry. Na spokój.
A właśnie - spokój. Jesteś sławą, a w mediach jakoś cię mało. Nie bywasz na ściankach, nie bywasz w Dubaju, nie zamieszczasz takich zdjęć. Co się z tobą dzieje? Nie masz parcia na szkło, że tak otwarcie zapytam?
Jakoś nie, nie jest mi to potrzebne. Nie było i nie będzie. Staram się nie bywać, są ładniejsi do stawania na ściankach.
Chwila, wyszperałem, że kiedyś triumfowałaś w jednym z plebiscytów na najpiękniejszą Polkę.
Hmm... O czym to rozmawialiśmy? O sławie? Nauki tańca przed milionami ludzi pobierać nie będę. Śpiewu - tym bardziej. Nie mam zamiaru, to nie dla mnie.
Wolisz poczytać książkę? Albo z synkiem ruszyć w góry?
Dokładnie tak. Oczywiście bywają przyjemne chwile, czasami lubiłam wziąć udział w jakiejś sesji zdjęciowej, w fajnej gazecie, na co zgadzałam się mniej więcej raz na rok. A poza tym w mediach bywałam tylko dlatego, że biegałam na nartach. I lepiej, żeby tak zostało. Niech ludzie zapamiętają mnie w stroju sportowym.
W ważnych sprawach głos zabierasz w mediach społecznościowych, tak było po zaostrzeniu prawa antyaborcyjnego i po dramacie pani Izy z Pszczyny. A twój głos waży.
Potrafię podpisać się pod swoimi poglądami, czego dużo osób w internecie nie robi. Jak każda obywatelka tego kraju mam możliwość wypowiedzi.
Hejtu uniknąć nie sposób.
Trudno, zupełnie się nim nie przejmuję. Jeżeli ktoś ma czas i ochotę na to, by obrażać na przykład mnie, to proszę bardzo. Każdy ma swoje granice wytrzymałości, te moje są raczej daleko, więc naprawdę trudno mnie dotknąć.
Nie wytrzymywałaś, kiedy krytykowano cię za sportową aktywność w czasie ciąży. Doradzano, jak powinnaś się wtedy zachowywać.
I - co dziwne, jakoś tak wyszło - w tych radach przodowały starsze panie. Zdenerwowałam się, bo moja ciąża to moja sprawa. I mojego męża. A jeżeli zajdzie potrzeba - lekarza. Tak powinno być. Chyba że ktoś o radę poprosi. Ja nie prosiłam i nie proszę.
Dostawałam też wiele wiadomości od kobiet, które nie miały takiego komfortu, jak ja. Nie mogły sobie pozwolić na swoje zdanie - bo teściowa, bo rodzina, bo otoczenie i okoliczności. Irytuje mnie mówienie, że kobieta w ciąży czy kobieta z małym dzieckiem staje się dobrem narodowym. Absolutnie to nie dobro narodowe, tylko prywatna sprawa.
Hugo zjawił się w najbardziej odpowiednim momencie mojego życia, po karierze. Zawodowo czynna jestem jednak cały czas. Kiedy synek miał góra 2,5 tygodnia był ze mną w Dusznikach u biathlonistów. Macierzyństwo nie oznacza rezygnacji z pracy, to zawsze powinna być decyzja kobiety. My jakoś dajemy radę.

Justyna Kowalczyk-Tekieli: miałam wstać i trenować, najłatwiejsza rzecz pod słońcem

Pamiętam twój dzień treningowy, na lodowcu. Przed szóstą bieganie, to bez nart, na rozgrzewkę, potem - w sypiącym śniegu, w zadymce właściwie - bieganie już na nartach, a na koniec mordercze podjazdy na rowerze. W sumie ponad sześć godzin ogromnego wysiłku. Jak to wytrzymać?
Ale to nie było nic szczególnego, normalny dzień w pracy. Tak to wyglądało. Te sześć godzin to nic, bywało więcej. Właśnie na tym polega sport wyczynowy. Jedni nie wytrzymują, padają, wymiotują, a inni zdobywają olimpijskie medale. Taka jest brutalna prawda.
A jako początkująca zawodniczka, jako dziewczynka zdawałaś sobie sprawę, że sport będzie aż taką harówką?
Ja od zawsze byłam przyzwyczajona do ciężkiej pracy, co pewnie trochę mi pomogło. Widziałam wstającego o czwartej tatę, palącego w piecu i jadącego do schroniska, w którym pracował. Wracał w okolicach 17 i szedł na rolę, a nie zapominajmy, że wtedy wszystko odbywało się tam ręcznie, nie przy pomocy maszyn. My, dzieci, też zasuwaliśmy, bo na gospodarce przydają się każde rączki. Jak dziecko jest za małe, to przynajmniej patrzy i się przyucza. Mama też pracowała i zawodowo, i w gospodarstwie. I wychowywała czwórkę dzieci.
Sport naprawdę nie jest taki zły. Poza tym po treningu jechałam do hotelu, gdzie pokój był wysprzątany, a jedzenie podane. Ja miałam tylko iść spać, a rano wstać i trenować. Najłatwiejsza rzecz pod słońcem.
Pierwszy start w Pucharze Świata 9 grudnia 2001 roku w Cogne, miejsce 64. Pierwszy raz na podium - 7 stycznia 2006 w Otepaa.
Te dwie daty dzielą ponad cztery lata, w sporcie szmat czasu. Co było pomiędzy - lekcja pokory?
W tym Cogne byłam dziewczynką, osiemnastu lat chyba jeszcze nie skończyłam. Nie miałam żadnych szans na dobre wyniki. Sytuacja wyglądała tak, że w Polskim Związku Narciarskim nie istniały grupy juniorskie, nie było też pieniędzy, by juniorkę wysyłać na zawody w jej kategorii wiekowej. Startowałam więc z seniorkami.
I cierpliwie czekałaś, aż dobiegniesz do ich poziomu?
Proszę, nie dokładajmy do tego żadnej ideologii. Nie wiedziałam, że w Polsce ktoś może osiągać w biegach narciarskich takie wyniki, jakie ja potem osiągałam. Robiłam swoje, dzień po dniu. Do głowy mi nie przyszło, że stanę kiedyś na olimpijskim podium. Nawet o tym nie marzyłam - naprawdę, naprawdę, naprawdę. Niby jak, na jakiej podstawie miałabym te marzenia opierać? I wiesz co, to jest chyba klucz do moich sukcesów - myślami nigdy nie wybiegałam do przodu. Trenowałam, najlepiej jak potrafiłam, a reszta działa się sama.

"Człowiek tak chory nie ma sił na walkę"

Ewa Urtnowska, była reprezentantka Polski w piłce ręcznej, kilka miesięcy temu opowiedziała w wywiadzie dla tvn24.pl o swojej walce z depresją, o tym, że sukcesem było poruszenie ręką lub nogą, a miała wtedy malutkie dziecko. Przyznała, że jej problemy zaczęły się w czasie kariery, kiedy nikt nie zwracał na nie uwagi. Zmieniło się coś w polskim w sporcie w podejściu do tej strasznej choroby od 2014 roku, kiedy o tym bólu, który dopadł ciebie, mówiłaś na łamach "Gazety Wyborczej"?
Mój przypadek ze sportem nie miał nic wspólnego. Odwrotnie - to sport pomógł mi z tej choroby wyjść. A dzisiaj, tak mi się wydaje, na szczęście idziemy w dobrym kierunku. W Polskim Związku Biathlonu każda osoba z kadry może się zwrócić do prezesa lub do mnie z wiadomością, że potrzebuje takiej opieki. Nie na etaty, ale zatrudniamy kilku terapeutów. A jeszcze niedawno psychologia rzeczywiście nie była najmocniejszą stroną polskiego sportu, to na pewno.
Urtnowska stwierdziła, że nie rozumie, dlaczego sportowiec problemy może mieć z kolanem lub barkiem, a z głową już nie, bo głowa w sporcie wciąż nie jest uważana za część ciała.
Najważniejsza jest edukacja, wychodzenie na prostą drobnymi kroczkami. Dobrą robotę wykonuje tu pani psycholog Igi Świątek, Daria Abramowicz. Ludzie widzą czarno na białym, że to ma sens. Edukacja i jeszcze raz edukacja. Trzeba ludzi uświadamiać, a wtedy będą troszkę inaczej patrzeć na tych mistrzów, na ich słabości.
Ty byłaś supermenką, tą dziewczyną z żelaza, sama trzymałaś na barkach kobiecy sport zimowy w Polsce, te wszystkie nadzieje i oczekiwania. Nie miałaś problemów, żeby publicznie opowiedzieć o chorobie?
Kiedy się na to zdecydowałam, byłam już w takim stanie, że nie, żadnych. Człowiek tak chory nie ma sił na walkę. Na nic nie ma sił.

"Miałam w życiu dużo lepszych biegów od tego w Vancouver"

Igrzyska w Vancouver, bieg na 30 km stylem klasycznym, Ty i Marit Bjoergen, o złoto walczycie tylko we dwie. Stadion, ona tuż za tobą. Finisz, walka na całego, do upadłego. Wygrywasz o 0,3 s. Szaleństwo w czystej postaci. Wtedy oglądałem to w kawiarni Centralnego Ośrodka Sportu w Spale, z zawodnikami i trenerami różnych dyscyplin. Nie masz pojęcia, co tam się działo.
Oj, chyba mam, bo mnie ten finisz też zdarzało się potem oglądać.
Justyno, nie masz.
Większość ludzi pamięta z mojej kariery końcówkę właśnie tamtego biegu. A myśmy się ścigały ze sobą każdej zimy po 20 czy 30 razy. Raz wygrywałam ja, raz ona, normalne. Tak, wiem, igrzyska, spektakularność, też mi się to podobało w telewizji. Ale ja naprawdę miałam w życiu dużo lepszych biegów.
Cztery lata później olimpijskie złoto w Soczi, tym razem na 10 km, też klasykiem. Z wielowarstwowym złamaniem - przepraszam, zerknę w notatki - piątej kości śródstopia. Jak to możliwe?
Byłam doskonale przygotowana do tamtych igrzysk, mimo wszystko. A złamanie na szczęście nastąpiło na miesiąc przed ich rozpoczęciem, więc ta główna robota była już za mną.
Ja to doskonale rozumiem, ale piąta kość śródstopia wciąż była złamana.
No tak. Tamtego dnia dostałam przed biegiem blokadę, taki specjalny zastrzyk, który powoduje, że nie czuje się kontuzjowanego miejsca. A mnie bolało tak, że już lepiej by było, gdybym zastrzyku nie miała. Najtrudniejszy i tak był czas przed igrzyskami, bo trenować musiałam.
Trudno, zapytam, najwyżej na mnie nakrzyczysz. Koleżankujecie się z Bjoergen, że użyję uroczego słowa, które usłyszałem kiedyś od jednej z tenisistek polskiego pochodzenia?
Nie, nasze relacje można chyba nazwać obojętnością. "Cześć", "Co słychać?", skinienie głowy - tylko tyle. Po raz ostatni widziałyśmy się chyba rok temu w Oberstdorfie na mistrzostwach świata.
Nigdy wam się nie przytrafiła lampka wina?
Lampka wina? My nie piłyśmy alkoholu.
Już po zakończeniu karier, w tym Oberstdorfie na przykład. Albo kawa?
Nie, z Marit Bjoergen nie. Koleżankowałam się, że też użyje tego słowa, z innymi zawodniczkami. Niesamowita była Petra Majdić, nieprawdopodobne rzeczy robiła dla swojego kraju. Dobrze być Norweżką, która wygrywa w biegach narciarskich, ale bądź Słowenką, która tego dokonuje, to dopiero coś.
picture

Foto: Eurosport

Igrzyska w Pekinie ruszą już 4 lutego. Widzisz jakieś powody do optymizmu, jakieś polskie sukcesy na horyzoncie?
Na dziś w najlepszej sytuacji są łyżwy, te szybkie. Zbysio Bródka wrócił do sportu i stanął na podium w zawodach Pucharu Świata, chyba tylko on mógł zrobić coś takiego. Doskonała jest Natalia Maliszewska. Tak, łyżwiarze są teraz najbliżej sukcesów.
Czasu jeszcze trochę zostało. W biegach narciarskich to niewiele, ale w skokach - dużo, nawet bardzo. Tam wszystko może się jeszcze zmienić na lepsze.
Igrzyska w Pekinie odbędą się w dniach 4-20 lutego 2022 roku. Imprezę w całości będzie można oglądać na antenach Eurosportu oraz w Playerze.
Autor: rozmawiał Rafał Kazimierczak / Źródło: eurosport.pl
Powiązane tematy
Udostępnij
Reklama
Reklama