Popularne dyscypliny
Dyscypliny
Pokaż wszystko

Bronisław Czech - trzykrotny olimpijczyk, wybitny narciarz, który zmarł w KL Auschwitz

Emil Riisberg

15/11/2020, 05:52 GMT+1

Wystarczyło jedno słowo. Jeden podpis. Dla Bronisława Czecha, trzykrotnego olimpijczyka, narciarza wszechstronnego i wybitnego, ugoda z nazistami nie wchodziła jednak w grę, za żadną cenę. Na tortury i śmierć posłał go człowiek, z którym przed wybuchem wojny współpracował.

Foto: Eurosport

"Z przykrością donoszę, że brat Pani, p. Bronisław Czech, nie żyje. Znałem go bardzo dobrze. Wielce mi go żal, bo to był młody, bardzo miły człowiek. Razem przebywaliśmy w szpitalu. Umarł nagle przy mnie na udar serca bez boleści. Stało się to 5 czerwca o godzinie 12.00 w południe. Wzruszający był moment jego zgonu. Siedzieliśmy w oknie, piękny słoneczny dzień, przed naszym barakiem na placu obozowym Cyganie grali różne wesołe utwory muzyczne. Dowiedziawszy się od nas o nagłym zgonie pana Bronisława przerwali granie. Za chwilę zagrali marsz żałobny Chopina".
Xawery Dunikowski, rzeźbiarz i malarz, w liście do siostry wybitnego narciarza, Stanisławy Czech-Walczakowej.

W drzwiach staje kanalia

14 maja 1940 roku. Zakopane.
Bronek maluje tatrzański pejzaż. To jego pasja, jedna z wielu. Przerywa mu łomotanie do drzwi. Otwiera. Staje twarzą w twarz z Seppem Roehrlem.
Znają się sprzed wojny. W latach 30-tych Austriak został zatrudniony jako trener w Szkole Narciarstwa Zjazdowego Polskiego Związku Narciarskiego. Tam Czech był jego współpracownikiem, Roehrl miał dzielić się z zawodnikami swoim doświadczeniem. Nie był lubiany. Na Polaków, w czasach szalejącego już nazizmu, patrzył z góry.
W roku 1939 po ulicach Zakopanego paradował w mundurze gestapowca. Doskonale orientował się w nastrojach tutejszej młodzieży, którą tak niedawno szkolił na stokach Kasprowego Wierchu. Wiedział, kto jest zagrożeniem. Język opanował na tyle dobrze, że bywał tłumaczem w czasie brutalnych przesłuchań.
Szuja. Kanalia.
Staje w drzwiach byłego współpracownika. Składa ultimatum. Czech ma ochotę wyrzucić go na zbity pysk.

"Kilkoma krokami dodaje pędu"

Rodzina nie pochodziła z tych stron. Dziadek Bronka, Łukasz Czechowski, walczył w Powstaniu Styczniowym, za co zesłany został na Syberię. Uciekł. W Krakowie, dla bezpieczeństwa, nazwisko zmienił na Czech. Jeden z jego synów, lata potem, kiedy poszedł już na swoje, zamieszkał w Zakopanem. Tam 25 lipca 1908 roku urodził się Bronisław. Jako chłopak lubił rower. Mały był i drobny, nie sięgał do siodełka, a i tak jeździł całymi dniami. Polacy zaczęli odkrywać Podhale, modne stawały się i piesze wyprawy w góry, i zimowe sporty.
Pierwszy na nartach zaczął jeździć Władek, starszy brat. Bronek dołączył do niego, kiedy skończył 12 lat. Najpierw startował na nartach pożyczonych, potem już własnych, które wygrał. Szybko okazało się, że talentem przerasta wszystkich, o zajadłości nie wspominając.
W roku 1927 zaczął występować w zawodach międzynarodowych w - uwaga - kombinacji norweskiej, skokach, biegach i zjazdach. Drugiego tak wszechstronnego zawodnika nie było. W sezonie 1928 trafił już na usta wszystkich, nie mogło być inaczej, skoro pobił rekord na zakopiańskiej Wielkiej Krokwi.
"Chwila ciszy, napięcia, wyczekiwania. Migot chorągiewki i Bronek kilkoma ślizgowemi, nonszalanckimi krokami dodaje sobie pędu, skurcza się i znów zrywa się, teraz rzucając się już w przepaść powietrza. Płynie w przestworzu śmiały i radosny, jakby niepodległy prawu ciążenia… Skończyły się wytyczone metry, a on jeszcze leci, leci… W końcu lekkie uderzenie nart o pochylnię skoczni (...) Czech skoczył 61 metrów! Brawa, okrzyki, radość, entuzjazm" - relacjonował "Przegląd Sportowy".

"Zły jestem, żem się nie wypompował"

Mistrzem Polski w narciarstwie zostawał 24 razy. Na arenie międzynarodowej jako jedyny rzucał rękawicę mocarzom ze Skandynawii. Medalu olimpijskiego niestety nie zdobył. Powód? Był zbyt wszechstronny, jak zgodnie twierdzili współcześni mu fachowcy. Na nartach potrafił zatańczyć nawet walca.
Na igrzyskach olimpijskich debiutował w roku 1928 w Saint Moritz. Po biegu do kombinacji zajmował piąte miejsce. - Wywróciłem się trzy razy (...) Najciężej szło mi na końcowym odcinku trasy, trochę nawet spuchłem. Zły jestem, żem się nie wypompował do ostatniej możliwości - opowiadał. W kończącym rywalizację konkursie skoków też się przewrócił na zlodowaconym śniegu. Ostatecznie był 10.
Cztery lata później w Lake Placid kombinację ukończył na pozycji 7. Problemy i tam go nie opuszczały. Kiedy szykował się do skoku, urwało mu się wiązanie. Pomoc w takich przypadkach należała do kierownika ekipy, a ten gdzieś się zawieruszył. Jak pech, to pech.
Ktoś z kolegów wyrwał z deski gwóźdź, wspólnymi siłami go zgięto i - korzystając jeszcze z podartej chustki do nosa - wiązanie prowizorycznie naprawiono.
Takie czasy.
W roku 1936 w Garmisch-Partenkirchen, wśród powiewających już wszędzie nazistowskich flag, w konkursie skoków był 7.

Lida i Marzena odpadły od ściany

Góry kochał miłością czystą. Malował je na szkle, pisał o nich wiersze. Należał do TOPR-u, brał udział w wyprawach ratujących życie. Sam wspinaczkę uwielbiał, w niej odnosił sukcesy, jak pokonanie niemal pionowej, południowej ściany Zamarłej Turni. To tam miał mrożący krew w żyłach wypadek, kiedy tuż przed górnym trawersem od skały odpadł hak. Czech przeleciał 15 metrów, uratowało go to, że wytrzymał dolny hak.
Jest i historia tragiczna, której był świadkiem, po której wspinaczkowe ambicje zaczął nieco poskramiać. 6 października roku 1929 ruszyli na Zamarłą Turnię z Jerzym Ustupskim, taternikiem i znakomitym wioślarzem oraz siostrami Skotnicównymi, Lidą i Marzeną.
Dziewczyny runęły w przepaść, zginęły na ich oczach.
Nazajutrz Czech poszedł w wyprawie po ciała Lidy i Marzeny. Pierwsza lat miała 16, druga - 18.
W Marzenie zakochany był Julian Przyboś, poświęcił jej wiersz "Z Tatr. Pamięci taterniczki, która zginęła na Zamarłej Turni".

"Działalność kurierska utrzymywana w wielkiej tajemnicy"

Adolf Hitler podpala Europę. Wybucha wojna.
Henryk Szatkowski przy wsparciu nazistów zaczyna propagować ideę, jakoby górale byli pochodzenia niemieckiego - Goralenvolk, lud góralski. 7 listopada 1939 roku Wacław Krzeptowski w asyście Karoliny Gąsienica-Rój, Marii Siuty-Szwab, Stefana Krzeptowskiego i Józefa Cukiera składa przybyłemu na Wawel gubernatorowi generalnemu Hansowi Frankowi wyrazy uznania oraz wręcza mu złotą ciupagę. Kilka dni później Frank udaje się z wizytą do Zakopanego, gdzie wita go Krzeptowski.
Goralenvolk zwalczany jest przez ruch oporu, w którym znaczącą rolę odgrywa założona przez poetę Augustyna Suskiego Konfederacja Tatrzańska. Zawiłe są losy Podhala w tym mrocznym czasie.
Krzeptowski pod koniec wojny z wyroku Polskiego Państwa Podziemnego zostanie powieszony przez partyzantów z AK. Losy Szatkowskiego nie są jasne. Miał przeżyć, w latach 60-tych podobno widziano go w Londynie.
Bronek Podhale zna jak mało kto, po wkroczeniu tam Niemców od razu zaczyna działać w konspiracji. Jest kurierem, pomaga żołnierzom przedostawać się do Węgier.
Portal dzieje.pl cytuje Jacka Kapłana-Czecha, siostrzeńca Bronka:
"Działalność kurierska była utrzymywana przez niego w wielkiej tajemnicy. Moja mama (Janina Czech-Kapłan ), jego młodsza siostra, opowiadała mi, jak w pierwszych miesiącach wojny często znikał z domu i gdy wracał po kilkunastu dniach bardzo zmęczony i głodny nie chciał powiedzieć, gdzie był i co robił. Dopiero po namowach rodziny opowiadał, że wyjeżdżał do Krakowa albo do Warszawy na spotkania z narzeczoną. Po wojnie okazało się, że w tym czasie Maria Łoza - pseudonim Mucha - nie spotykała się z nim ani razu".
Pani Janina dopiero po latach, w czasie pobytu w Chicago, upewniła się, że podejrzenia rodziny były słuszne. W jednym z polonijnych programów w telewizji poprosiła, by skontaktowały się z nią osoby, które mają jakąś wiedzę na temat konspiracyjnej działalności jej brata. Odpowiedział Kazimierz Czarkowski. Po raz pierwszy Bronisław Czech przeprowadził go na Węgry już w połowie października 1939 roku, a przez granicę przechodzili jeszcze dwa razy, na ubrania zawsze zakładając białe fartuchy lekarskie.

"Powiedział, że będę wisiał pięć minut"

Jest rok 1940. 14 maja. W drzwiach stoi Roehrl. Składa ultimatum. Albo Czech zajmie się trenowaniem niemieckich juniorów, albo czeka go wywózka do obozu.
Bronek stanowczo odmawia. Wydaje na siebie wyrok. Uciekać, do czego nakłaniany jest przez przyjaciół, nie ma zamiaru.
Aresztowany zostaje po kilku dniach. Najpierw trafia do Palace, hotelu przy ulicy Chałubińskiego w Zakopanem. W czasie wojny to komisariat Gestapo, nazywany Katownią Podhala. Zatrzymani poddawani są tam przez zwyrodnialców torturom.
Relacja Wincentego Galicy, osadzonego w Palace w sierpniu 1940 roku.
"Najpierw otrzymałem kilka silnych uderzeń pięścią od Benewitza… Nastąpiło potem kilka uderzeń gumą w pośladki… Związano mi ręce z tyłu i kazano wejść na krzesło stojące obok drzwi, drugi koniec sznura gestapowiec przerzucił przez drzwi i przywiązał do klamki. Wyrwano krzesło spod nóg, zawisłem na przegubach rąk. Szarpnięcie było bardzo bolesne. Na biurku ustawiono budzik, abym mógł obserwować posuwające się wskazówki. Blaude powiedział, że będę wisiał pięć minut".
Na ścianie celi numer trzy przetrwa wyryty napis Heleny Błażusiak, który będzie inspiracją do skomponowania III Symfonii op. 36 "Symfonia pieśni żałosnych" Henryka Góreckiego. "Mamo, nie płacz, nie. Niebios Przeczysta Królowo, Ty zawsze wspieraj mnie. Zdrowaś Mario".
Czech przechodzi w Palace brutalne śledztwo. Stamtąd przewieziony zostaje do więzienia w Tarnowie, a miesiąc po aresztowaniu do KL Auschwitz.
Do piekła.

"Wolę zginąć jako Polak, niż żyć jako zdrajca"

Dostaje numer 349. Ma ukończoną Szkołę Przemysłu Drzewnego w Zakopanem, pracuje więc w stolarni. I w obozowym muzeum, bo gestapowcy - po zorientowaniu się, że więzień ma talent plastyczny - zamawiają u niego rzeźby i tatrzańskie krajobrazy, malowane z pamięci na szkle.
Dla Bronka rzeźbienie i malowanie to ucieczka od piekła, powrót w strony, które bardzo kocha. Za którymi tęskni.
Działa w obozowym ruchu oporu rotmistrza Witolda Pileckiego.
Kilka razy przyjeżdżają do niego Niemcy, znający jego narciarską przeszłość. Znowu dostaje propozycję trenowania ich zawodników, a według innych informacji i strzelców alpejskich. Wolność ma na wyciągnięcie ręki, wystarczy jedno słowo, jeden podpis i ten koszmar się skończy.
Znowu odmawia. - Wolę zginąć jako Polak, niż żyć jako zdrajca - przytacza jego słowa, wypowiadane po tych odwiedzinach, współwięzień Tadeusz Baudyn.
Bronek umiera w obozie 4 czerwca 1944 roku. Na wieść o tym cygańska orkiestra zaczyna grać "Marsz Żałobny". Izydor Gąsienica-Łuszczek, inny współwięzień i kolega z narciarskich tras, wspomni potem, że kiedy ciało zmarłego ułożono na wozie skierowanym do krematorium, ktoś położył na nim polne kwiatki.
Symboliczny grób Bronisława Czecha znajduje się na Cmentarzu Zasłużonych na Pęksowym Brzyzku w Zakopanem.
Autor: Rafał Kazimierczak / Źródło: eurosport.pl
Powiązane tematy
Udostępnij
Reklama
Reklama