Popularne sporty
Wszystkie sporty
Pokaż wszystko

Skoki narciarskie. Błoga nieświadomość Jewgienija Klimowa

Emil Riisberg

17/11/2018, 05:36 GMT+1

Jeżeli ktoś miał zasłużyć na wygraną w kwalifikacjach w Wiśle za piątkowy całokształt, to właśnie ten dżentelmen. Jewgienij Klimow skakał na obiekcie imienia Adama Małysza najrówniej, najdalej, z największym błyskiem. Zwycięzca Letniej Grand Prix w nowy sezon wszedł lekko, z marszu. Jakby o tym, że wakacyjna zabawa się skończyła i zaczęło poważne skakanie, nie wiedział. Transmisje zawodów PŚ w

Foto: Eurosport

Gdy już po konkursie pozował do zdjęć i rozdawał autografy kibicom w strefie mieszanej, nie sprawiał wrażenia zagubionego. Bardziej uczącego się i coraz lepiej przystającego do nowej rzeczywistości. W końcu rzeczywistość taka, w której trafia się na świecznik, jest dla większości sportowców jedną z przyczyn kierujących nimi przy wyborze takiej, a nie innej profesji. Zawodowiec, który nie marzy o znalezieniu się w centrum uwagi, to zdecydowana rzadkość.

Nic lepszego nie widziano

Klimowowi obecnie, gdy kontynuuje bardzo dobrą formę letnią, wszystko przychodzi łatwiej. Także akceptacja zainteresowania narciarskiego światka. Początkowo do kamer uśmiechał się nerwowo, później już emanował pewnością siebie. Poza skocznią zachowywał się więc identycznie jak na niej. Bardzo dobrze wyglądał już na treningach. Pierwszy wygrał, w drugim zajął miejsce trzecie. Jego kwalifikacyjny skok - bomba na 137. metr - był najlepszym, co tego dnia ujrzeli kibice w Wiśle. Donośne i nader wymowne westchnięcie podziwu rozległo się po obiekcie tuż po tym, jak Rosjanin wylądował, z czasem przeplatane jeszcze głośniejszymi oklaskami.
Tak wyraźnego zachwytu nad którymkolwiek z lotów już nie wyrażono, zresztą słusznie, nawet jeśli drugi w piątek Dawid Kubacki ruszał z niższej belki, to nie mogło być mowy o tym, aby jego 127-metrowy skok kogokolwiek poniósł w przestworza. Ot, kolejna bardzo solidna i praktycznie pozbawiona zauważalnych błędów próba solidniejszego z sezonu na sezon nowotarżanina.

Może lato jeszcze się nie skończyło?

Kubacki idealnie oddawał różnicę, jaka dzieliła resztę stawki od Klimowa. Oni latali poprawnie, on spektakularnie. Reprezentant Polski sam był kiedyś w podobnej sytuacji. Rok temu też wszedł w sezon zimowy nabuzowany wygraną Letnią Grand Prix, choć w tym, co spotkało jego i Rosjanina, nie dostrzega żadnej reguły. - Najważniejsza jest praca, a nie gładkie przejście między latem a zimą. Oczywiście łatwiej się pracuje, gdy ta baza z wakacji pozostaje, ale za stałą zasadę tego zawodu bym tego nie brał. Jewgienij po prostu dobrze obecnie skacze - entuzjastom i osobom zbyt lubujących się w symbolice wybijał z głowy wszelkie niepotrzebne analogie.
Temu z podopiecznych Stefana Horngachera piątkowy start udał się bez dwóch zdań, lecz nie miało to przełożenia na nastrój, gdy przyszło mu mówić o Klimowie. Kubacki tłumaczył niespodziewany fenomen w taki sposób, aby ten stał się trochę bardziej spodziewany. Natomiast Kamil Stoch, który sensacyjnie spaprał swój skok, lądując dopiero na 111. metrze i aż 48. pozycji, znajdował się w kompletnej opozycji do kolegi. I nie poszczędził dziennikarzom całkiem dobrego żartu. - Może Jewgienij myśli, że lato się jeszcze nie skończyło. Wszędzie dookoła trawa, zielono, niezbyt zimno. Gdy już spadnie śnieg, to pewnie obniży loty - obrońcy Kryształowej Kuli nie opuszczał nastrój nawet w kryzysowym momencie.

Ten pierwszy raz. Z presją

"Rakiecie z Zębu" nikt nie ma prawa się dziwić, a tym bardziej go za dowcipkowanie krytykować. Już setki razy w karierze udowadniał, że maska zakładana w kontaktach z mediami to jedno, a to, co dzieje się pod nią, to drugie. Można mieć całkowitą pewność, że Stoch do niedzielnego konkursu indywidualnego, w którym znalazł się przecież z dużą dozą szczęścia, podejdzie jak na wzór profesjonalisty przystało. O to, że z kryzysu się wydźwignie, w końcu robił to już dziesiątki razy w karierze, trochę mniejszą, a i tak większą niż o niedzielny występ Klimowa. Ten nigdy wcześniej kwalifikacji nie wygrał, na pucharowym podium znalazł się tylko raz w karierze, w loteryjnych zawodach w Innsbrucku w 2017 roku. Nigdy też do konkursu Pucharu Świata nie podchodził w roli faworyta. Ba, nigdy nie był nawet w szerokim gronie zawodników typowanych do zwycięstwa. Z podobną presją oczekiwań jeszcze sobie nie radził. I nawet błoga nieświadomość nie świadczy o tym, że sobie poradzi.
Oswajać się z myślą o tym, że lato się już skończyło, Klimow i reszta Pucharu Świata będzie także w sobotę, w konkursie drużynowym. Początek o godzinie 16. Transmisja w Eurosporcie 1.
Autor: Z Wisły Michał Błażewicz / Źródło: eurosport.pl
Powiązane tematy
Udostępnij
Reklama
Reklama