Jan Mazoch, były czeski skoczek, wspomina przerażający wypadek w Zakopanem w 2007 roku

Emil Riisberg

25/01/2020, 08:21 GMT+1

Dramat rozegrał się w kilka sekund. Zjazd, odbicie z progu i nagły spadek z dobrych kilku metrów na twardy jak skała zeskok. Nic dziwnego, że od razu stracił przytomność. Jan Mazoch w Zakopanem przeżył koszmar, przez który jego kariera legła w gruzach. Próbował wrócić, ale nie był już sobą na skoczni. - Niczego nie żałuję, stało się i tyle. Nadal odczuwam skutki upadku – przyznaje po latach Czech

Foto: Eurosport

20 STYCZNIA 2021 ROKU MIJA 14 LAT OD WYPADKU JANA MAZOCHA W ZAKOPANEM. PRZYPOMINAMY TEKST OPUBLIKOWANY 25 STYCZNIA 2020 ROKU.

20 stycznia 2007, pierwszy indywidualny konkurs Pucharu Świata w Zakopanem. 22-letni wtedy Mazoch po pierwszej serii zajmował 15. miejsce. Przed godziną 19 odepchnął się z belki po raz drugi. W skokach wszystko dzieje się błyskawicznie, rządzi automatyzm. A tymczasem Czechowi nienaturalnie opadły narty, runął na ziemię, tocząc się bezwładnie po śniegu.
Rozśpiewane trybuny zamilkły. O dalszej zabawie nie mogło być mowy, choć po przerażającym wypadku skoczyło jeszcze czterech zawodników. Dopiero po nich druga seria zawodów z powodu silnego wiatru została odwołana.

"Skakaliśmy na siłę. Ze względu na Małysza"

Mazoch był już w karetce, która zabrała go do szpitala w Zakopanem. Na Wielkiej Krokwi emocje nie opadły. Mało kogo obchodziło, że przedziwny konkurs wygrał nikomu nieznany Słoweniec Rok Urbanc.
- Dlaczego do tego dopuszczono, dlaczego nie przerwano konkursu? Jankowi dmuchało ze wszystkich stron. Nie miał żadnych szans. Gdyby były normalne okoliczności, te zawody nie byłyby kontynuowane. Skakaliśmy na siłę. Ze względu na Małysza, na tysiące kibiców. Wyniki okazały się ważniejsze od wszystkiego. Od zdrowia również. Zdrowy rozsądek przegrał – pieklił się austriacki trener Czechów Richard Schalert, cytowany przez "Gazetę Wyborczą".

Tak dramat rywala widział Adam Małysz: - Po wyjściu z progu, kiedy Janek zaczął rozkładać narty w "V", strasznie wykręciło mu lewą nartę. Ona "złapała" powietrze, a Mazoch jej nie utrzymał, nie podciągnął. Narta poszła w dół, on się nie bronił. Jakby nie widział, że popełnił błąd, brnął w to dalej. Za bardzo położył się na nartach. Nie miał szans wyciągnąć ich do góry. Każdy w takiej sytuacji miałby problem, żeby nie upaść. Gdyby zareagował szybciej, może upadek nie byłby aż tak dramatyczny.
Stan Mazocha od początku był krytyczny. Później skoczek został przetransportowany do uniwersyteckiej kliniki w Krakowie. Lekarze ze względu na obrzęk mózgu utrzymywali go w stanie śpiączki farmakologicznej. Po kilku dniach najgorsze minęło, Czech został wybudzony. 31 stycznia opuścił szpital. Zdziwiło go, że czekał na niego tłum reporterów. Nie zdawał sobie sprawy, że jego dramatem żyła cała Polska.

Strach po powrocie

Co zostało w jego pamięci po dokładnie trzynastu latach? - Sam upadek był najtrudniejszym przeżyciem dla mojej rodziny i przyjaciół. Ja przecież nie byłem świadomy tego, co się stało. Dzisiaj się uśmiecham, ale nie chciałbym być wtedy w skórze bliskich – opowiada w rozmowie z eurosport.pl.
Po żmudnej, trwającej miesiącami rehabilitacji wrócił do skakania. Zmobilizowały go słowa otuchy płynące od fanów. Wydawało się, że wszystko przed nim. Owszem, nie osiągał oszałamiających wyników (największym sukcesem pozostawał brązowy medal mistrzostw świata juniorów w roku 2003), ale kontynuował rodzinne tradycje. Jego dziadek, legendarny Jiri Raska, był m.in. mistrzem olimpijskim z Grenoble w 1968 roku.
Ale w głowie Mazocha wiele się zmieniło.
- Nic nie było tak samo, jak przed kontuzją. Kiedy na skoczni pogarszały się warunki, skupiałem się tylko na tym, jak silny wieje wiatr. I to wpływało na odległość. Czułem strach, zwątpienie i w pewnym momencie zdałem sobie sprawę, że nie mogę uprawiać tego pięknego sportu. We wrześniu 2008 ogłosiłem zakończenie kariery – opowiada Mazoch.

- Po tym wszystkim zrozumiałem, że w życiu człowieka pewne rzeczy czasem nie dzieją się bez powodu. Niczego nie żałuję, stało się i tyle. Nadal odczuwam skutki upadku: boli mnie głowa, mam gorszą koordynację ruchową, szybciej dopada mnie zmęczenie, ale da się z tym żyć. Regularnie przechodzę badania rezonansem magnetycznym. Jestem pod dobrą opieką lekarzy – dodaje.

Pracuje z niepełnosprawnymi. Z potrzeby serca

Ułożył sobie życie. W zeszłym roku po raz drugi wziął ślub. Na co dzień pracuje w jednej z placówek edukacyjnych w Pradze. Opiekuje się młodymi osobami niepełnosprawnymi.
- Zająłem się tym być może ze względu na swoją przeszłość. Staram się załatwiać fundusze dla podopiecznych, żeby mogli żyć aktywnie. W końcu sam po wypadku potrzebowałem pomocy opiekuna, więc moja praca wynika z potrzeby serca – wyjaśnia Mazoch.

- Do dziś oglądam skoki narciarskie, ale nie tęsknię za nimi. Szkoda, że w czołowej dziesiątce Pucharu Świata nie ma żadnego czeskiego zawodnika – kończy 35-latek.
Autor: Krzysztof Zaborowski / Źródło: eurosport.pl
Powiązane tematy
Udostępnij
Reklama
Reklama