Popularne dyscypliny
Dyscypliny
Pokaż wszystko

Małysz po burzy w polskich skokach: były osoby, które zmusiły mnie do wyjazdu

Emil Riisberg

18/04/2022, 05:20 GMT+2

Trochę czasu od wielkiego zamieszania, wręcz awantury w polskich skokach minęło, ale zadra pozostała. Adam Małysz był zaskoczony słowami liderów kadry, zwłaszcza wypowiedziami Kamila Stocha. - Szanując Kamila i jego osiągnięcia, ale jeśli chce się być partnerem, to trzeba się zachowywać jak partner. Można było to inaczej załatwić - przyznaje Małysz. Dyrektor sportowy Polskiego Związku

Foto: Eurosport

Od 5 kwietnia reprezentacja skoczków ma nowego trenera. Michala Doleżala, z którym Polski Związek Narciarski nie chciał przedłużyć współpracy po nieudanym sezonie, zastąpił 32-letni Thurnbichler. Dotychczasowy asystent Andreasa Widhoelzla w austriackiej kadrze to autorski pomysł Małysza. Panowie będą kontynuować dopiero co rozpoczętą współpracę, choć ponoć wcale nie było to pewne.
Kilka dni temu portal sport.pl napisał, że Małysz może odejść ze stanowiska dyrektora koordynatora do spraw skoków i kombinacji norweskiej w PZN i w ogóle odciąć się od środowiska. A gdyby pozostał, miałby podzielić się obowiązkami z Łukaszem Kruczkiem, dla którego szykowana jest funkcja menedżera ds. skoków narciarskich.
Chodziło o wydarzenia z Planicy, gdzie pomiędzy ostatnimi marcowymi konkursami sezonu liderzy kadry, na czele ze Stochem, nie szczędzili ostrych słów krytyki związkowi, przede wszystkim Małyszowi. Poszło o Doleżala, który nie zamierzał dłużej czekać na decyzję PZN i przed kamerą Eurosportu ogłosił odejście, choć najbardziej utytułowani zawodnicy chcieli dalej z nim pracować. Mieli pretensje, że nikt ich o zdanie nie zapytał.
Krzysztof Zaborowski: Gdy rozmawiamy, akurat wraca pan z siedziby PZN. Zostaje pan na stanowisku czy nie? W ostatnim czasie sporo było medialnych spekulacji na ten temat.
Adam Małysz: Czasem media potrafią wyciągać coś z kontekstu i zrobić aferę. W jakimś wywiadzie powiedziałem, że miałem doła po Planicy. Zastanawiałem się, czy to ma sens, ale teraz, gdy mamy nowego trenera, znów nabrałem ochoty do pracy. Thomas mocno liczy, że będę mu pomagał.
Podzieli się pan obowiązkami z Łukaszem Kruczkiem, który ma ponoć zostać menedżerem do spraw skoków?
Były rozmowy z Łukaszem na ten temat, ale bardziej dotyczyły tego, że potrzebujemy kogoś, kto będzie organizował nabory, w ogóle zachęcał do tego sportu. Przede wszystkim koordynował działania, bo choćby z kobietami wciąż mamy duży problem. Jest bardzo mało dziewczynek, nie mówiąc o starszych zawodniczkach, które mogłyby startować w międzynarodowych zawodach. Od strony organizacyjnej i biurowej Łukasz robi to bardzo dobrze. Wiem, że dyskutował o tym z sekretarzem generalnym związku Janem Winkielem, ale nic oficjalnie nie zostało jeszcze potwierdzone. Na pewno jednak zadania Łukasza nie będą wchodziły w moje kompetencje.
Od zakończenia sezonu w Planicy upłynęło sporo czasu. Emocje pewnie opadły, jakie ma pan przemyślenia? Już na chłodno, także po krótkim urlopie.
Nie była to przyjemna sytuacja. Wielokrotnie mówiłem, że poświęciłem się tej kadrze, robiłem wszystko dla chłopaków i sztabu trenerskiego. W Planicy czułem się niekomfortowo, a kolejne rzeczy, które później pojawiały się w mediach, dobijały jeszcze bardziej. Z tego powodu Thomas, prawie już z nami dogadany, był o krok od tego, żeby przerwać rozmowy. Wycofać się. W końcu udało się go przekonać, choć nie było łatwo, bo dostał od Austriaków bardzo dobrą ofertę. Oni nie chcieli go puścić, ale obiecałem Thomasowi, że mu pomogę. Dalej będę wkładał serce w to, co robię, a nie rzucam słów na wiatr. Jeśli się z kimś umawiam, dotrzymuję słowa.
Słowa Kamila Stocha i pozostałych liderów kadry, bardzo konfrontacyjne, z których nie są kojarzeni, zaskoczyły pana?
Myślę, że ich reakcja zaskoczyła nie tylko mnie. Dzień przed zawodami rozmawiałem z zawodnikami. Wydawało się, że wszystko jest OK, a następnego dnia coś takiego.
To jak to było z przekazaniem informacji, że Michal Doleżal odejdzie po wygaśnięciu kontraktu?
Michal dowiedział się w czwartek wieczorem, dzień przed pierwszym konkursem w Planicy. Powiedział, że sam chce przekazać tę informację zawodnikom i sztabowi, ale dopiero po zawodach.
Przede wszystkim związek zamierzał po sezonie zaprosić Michala do Polski, żeby wyjaśnił, skąd wziął się taki spadek formy. Później miała zostać podjęta decyzja, co dalej, ale Michal wymógł na nas, że mamy mu ją ogłosić w Planicy, bo ma propozycje z innych federacji. Z wiceprezesem PZN Wojciechem Gumnym poinformowaliśmy więc o nieprzedłużeniu umowy. Pożegnaliśmy się w przyjaznej atmosferze. Michal był wdzięczny, że mógł tyle przeżyć w Polsce, że w ogóle dano mu szansę. Docenił również to, że jesteśmy z nim szczerzy, bo wie na czym stoi i nie musi odkładać negocjacji z potencjalnymi pracodawcami.
Mimo to związek i ja zostaliśmy przedstawieni w świetle, jakby to była nasza wina, że z nikim nie rozmawialiśmy, niczego nie uzgodniliśmy. Dla mnie to był naprawdę duży szok, że nikt tego nie prostował. Zwłaszcza zawodnicy czy trenerzy, choć doskonale wiedzieli, jak było naprawdę.
Ma pan sobie coś do zarzucenia?
Oczywiście, że wiele rzeczy można było inaczej rozegrać, ale czasu nie cofnę. Może zabrakło mi więcej stanowczości. Może powinienem z zawodnikami usiąść i porozmawiać, ale przecież sam nim byłem. Wiem, jak to wygląda. Oni prosili, że na dyskusje o trenerze przyjdzie czas po sezonie, a nie w jego trakcie. To mnie blokowało.
Słowa Stocha brzmiały wręcz jak ultimatum, ale wspomniał też o innej kwestii. "Dano nam do zrozumienia, że sponsorzy chcą się wycofać. Że mogą się wycofać, jeśli nie zostaną podjęte pewne zmiany". Co pan na to?
Właśnie zastanawiam się, kiedy dano im coś takiego do zrozumienia. Na wspomnianym spotkaniu w Planicy poruszyliśmy tylko kwestię lekkiego spadku oglądalności ze względu na brak wyników, do których przyzwyczailiśmy kibiców. Ale było też zapewnienie, że niczego nie może zabraknąć, że skoki narciarskie muszą rozwijać się w tym kraju. Nigdy nie było mowy o cięciach. Nie wiem, skąd Kamil to wytrzasnął. Wiceprezes Gumny, który był wtedy ze mną, zadzwonił potem do mnie i sam był zdziwiony. Zresztą rozmawiałem na ten temat z Piotrkiem Żyłą i zapytałem go, gdzie coś takiego usłyszał, bo na pewno nie od nas. Nie był w stanie odpowiedzieć.
A jak wygląda sytuacja ze sponsorami? Naprawdę chcą uciec?
W tym momencie renegocjowane są umowy. Doskonale jednak wiemy, że skoki narciarskie to wiodąca dyscyplina w PZN i na szkolenie nie może zabraknąć pieniędzy. Kwitując całe zamieszanie, powiem tylko, że obecnie skoczkowie mają naprawdę wszystko. Może aż za dużo.
Zawodnicy, nawet ci najbardziej doświadczeni i utytułowani, powinni decydować o wyborze trenera?
Myślę, że nie. Decyduje związek, który przecież chce jak najlepiej dla zawodników i całej dyscypliny. Decydować może ktoś, kto sam się finansuje, ale tu mamy do czynienia z grupą, gdzie są także młodzi skoczkowie. Cały czas zarzuca się nam, że nie robią postępów, że koncentrujemy się tylko na tych starszych. O młodych również musimy dbać.
Stoch oświadczył, że sam się może finansować.
Skoro tak, to dlaczego mamy dawać mu trenera? Kamilowi już parę lat temu proponowaliśmy, że może stworzyć własny team, ale on nie chciał. Gdyby teraz przyszedł, przedstawił argumenty, myślę, że związek pochyliłby się nad tym.
Pan w trakcie kariery stworzył własny team z Hannu Lepistoe, odłączając się od kadry Łukasza Kruczka.
Ze mną sytuacja była inna. Widziałem, że Łukasz jest bardziej moim kolegą niż trenerem. Sam mu o tym zresztą powiedziałem. Pojechałem do związku i przedstawiłem sytuację, ale to była prośba o wsparcie, a nie że ktoś staje przed kamerą i wręcz grozi. Bądźmy szczerzy, nie tak to ma wyglądać.
Szanując Kamila i jego osiągnięcia, które przyniosły korzyści także PZN, ale jeśli chce się być partnerem, to trzeba się zachowywać jak partner. Można było to inaczej załatwić. Przedstawiono związek i mnie w naprawdę złym świetle. Jak tu mówić o rozmowach w takich okolicznościach?
Jak można określić pana relacje z liderami kadry?
Trudno powiedzieć. Do tamtego momentu w Planicy twierdziłem, że mamy bardzo dobre relacje. Nie dochodziło do spięć. Współpracowaliśmy, dążyliśmy do określonych celów, bo przecież każdemu z nas zależy na sukcesach. Mam nadzieję, że tak pozostanie.
Skokom oddałem serce nie tylko jako zawodnik, ale też jako dyrektor. Nie wstydziłem się nosić butów, być trochę takim rzecznikiem prasowym, który jak trzeba, to zostaje dłużej na konferencjach. W Planicy nie było tak, że cała grupa zachowała się jednakowo. Były osoby, które wciąż są przyjaźnie nastawione i cenią moją pracę. Ale były też takie, które nie powiem, jak się zachowywały, ale zmusiły mnie do wyjazdu ze Słowenii.
W sprawie Thomasa Thurnbichlera prezes PZN Apoloniusz Tajner powiedział wprost: zaakceptowaliśmy kandydaturę Adama. Czym Austriak pana przekonał?
Kandydatura Thomasa to jeden z elementów układanki Alexandera Pointnera, który złożył swoją ofertę pod kątem rozwoju skoków w Polsce. Nie było tak, że nie stać nas było na Pointnera jako głównego trenera. Nie byłoby nas stać na zrealizowanie jego projektu, który był bardzo obszerny i kosztowny. Mimo że nie dogadaliśmy się z nim, to, choć różne opinie krążą na jego temat, zachował się wobec nas przyjaźnie. Proponował swoich ewentualnych współpracowników, sam także namawiał ich, żeby podjęli rękawice w Polsce. Wśród nich był Thomas.
Gdy zacząłem o niego pytać, nie usłyszałam ani jednej negatywnej opinii. Thomas przedstawił nam konkretne plany i zadeklarował chęć współpracy z innymi trenerami, bo nie może być tak, że kadra A jest totalnie zamknięta. Do tego urzekło nas jego zaangażowanie i ambicja, żeby Polacy wrócili do światowej czołówki. Tam, gdzie być powinni. Kolejna sprawa: on sam zaproponował, że przeprowadzi się do Polski, co nam się niezmiernie spodobało
O wartości Thomasa wiele mówi też to, że Austriacy do ostatniej chwili walczyli o niego, żeby został.
Andreas Goldberger opowiadał mi, że Thurnbichler, mimo młodego wieku, jest fachowcem. Ma wszechstronną wiedzę, zna się na biomechanice i sprzęcie, bo austriacka szkoła trenerów zapewnia solidne wykształcenie.
To prawda. Thomas, choć zwraca się uwagę na jego wiek, jest już dosyć dużym praktykiem. Austriaccy juniorzy, którzy stali na podium tegorocznych mistrzostw świata w Polsce, są prawie jego wychowankami. Długo szkolił talenty, potem został asystentem w pierwszej reprezentacji. Dlatego nasuwa mi się skojarzenie ze Stefanem Horngacherem. Jak próbowaliśmy go pozyskać, to też miałem przeczucie, że choć był asystentem, trochę w cieniu, to odgrywał najważniejszą rolę w sztabie, wykonując czarną robotę. I tak jest teraz z Thomasem.
Thurnbichler dotrze do Stocha i reszty doświadczonych skoczków, którzy zmian nie chcieli?
Wydaje mi się, że tak. Oni potrzebowali czasu, żeby pewne kwestie przemyśleć. Wiek Thomasa, choć jest młodszy od Kamila czy Piotrka, nie gra roli. Chodzi o fachowość, przekazywanie uwag na treningu, zaangażowanie. Myślę, że to spowoduje, iż nie będzie nieporozumień.
A ma, jak choćby wspomniany Horngacher, twardą rękę?
Myślę, że ma. Nawet jak się z nim rozmawia, to czuć respekt, nie tylko przez niski głos. Odniosłem wrażenie, że wie, kiedy ma być twardy, a kiedy powinien odpuścić. Tej twardej ręki zabrakło chyba trochę Michalowi, bo nigdy nie mówiłem, że jest złym fachowcem. Przecież wiele u nas dokonał.
Czego oczekuje pan od Thurnbichlera?
Postępu. Nie wymagam, żeby w następnym sezonie nasi wszystko wygrywali. Przede wszystkim zawodnicy pokroju Kamila, Dawida i Piotrka mają wrócić do swojego dobrego skakania, a młodzi podciągnąć się. Deptać starszym po piętach.
Jestem przekonany, że będzie lepiej. Czasem sama zmiana trenera i cyklu przygotowań pomaga w tym. Jak popatrzymy, że nasi skoczkowie od czasów Horngachera nie mieli w zasadzie odpoczynku po sezonie, bo zaczynali kolejne przygotowania, to organizmy mogą być przemęczone.
Sam Thomas mówił nam, że zawodnicy mają być wypoczęci, żeby pełną parą wejść w cykl przygotowań. Pierwsze zgrupowanie planowane jest na początku maja. W kwietniu dojdzie jeszcze dwu-trzydniowe zgrupowanie z samymi trenerami, żeby przekazać im, jak ma funkcjonować współpraca. Odbyło się już spotkanie Thomasa z Maćkiem Maciusiakiem (trener kadry B - red.) i Danielem Kwiatkowskim (trener kadry juniorów - red.). Oni byli bardzo zadowoleni, bo usłyszeli konkrety, a przy okazji dostali duży kredyt zaufania od Austriaka. Thomas nie chce niczego narzucać, chce przede wszystkim pomóc.
Autor: Krzysztof Zaborowski / Źródło: eurosport.pl
Powiązane tematy
Udostępnij
Reklama
Reklama