Popularne sporty
Wszystkie sporty
Pokaż wszystko

Mistrzostwa Europy siatkarzy 2019. Ugotowani w rozgrzanej hali, gospodarze rozwiali nadzieje Biało-Czerwonych

Emil Riisberg

27/09/2019, 10:02 GMT+2

Reprezentacje Polski siatkarzy i siatkarek odpadły z mistrzostw Europy na poziomie półfinału. Biało-Czerwoni rozbijali się o mur postawiony przez gospodarzy imprezy.

Foto: Eurosport

Jako pierwsze o medale europejskich mistrzostw, na przełomie sierpnia i września, rywalizowały Biało-Czerwone. Tutaj - w przeciwieństwie do męskiej kadry - nie było wygórowanych oczekiwań, a same zawodniczki tonowały nastroje. Ostatnim wielkim sukcesem żeńskiej kadry był brązowy medal w mistrzostwach Starego Kontynentu w 2009 roku.
10 lat później, również w Łodzi, Polki sprawiły kibicom miłą niespodziankę, także docierając aż do półfinału. Wszystkie mecze do tego etapu drużyna Jacka Nawrockiego rozgrywała w Atlas Arenie, co było jej dużym atutem. Wsparcie polskich kibiców niosło siatkarki, co przyznawały w wywiadach. O finał przyszło im jednak grać w Ankarze z Turcją, która była jednym z czterech, obok Polski, Słowacji i Węgier, współgospodarzy imprezy.
Podopieczne Nawrockiego nie poradziły sobie w rozgrzanej do czerwoności przez tureckich kibiców hali i przegrały 1:3.

Wołosz: nie słychać myśli

- Ta publiczność im pomogła, ktoś powiedział, że w Łodzi by z nami nie wygrały. My byśmy sobie mentalnie z tą publiką poradzili, gdybyśmy utrzymali przyjęcie zagrywki, ale tego dzisiaj nie było - mówił szkoleniowiec Polek.
- Dziewczyny z Turcji zagrały dziś fenomenalnie, a do tego miały wsparcie tego tłumu kibiców. Nie słychać było czasami własnych myśli - przyznawała rozgrywająca Joanna Wołosz.
W turnieju mężczyzn zaszły pewne podobieństwa, ale były też i znaczące różnice. Drużyna Vitala Heynena startowała w imprezie z myślą o złotym medalu. Do półfinału mistrzowie świata przeszli jak burza, demolująca kolejnych rywali. Ponadto polscy siatkarze, w przeciwieństwie do siatkarek, grali w czterech miastach i dwóch krajach. Ich rywalizacja w półfinale ze Słoweńcami, w Lublanie, od samego początku naznaczona była problemami.

Kovacić: pokazaliśmy, kto tu rządzi

Ze względu na strajk słoweńskich linii lotniczych opóźniła się podróż do stolicy Słowenii. Kadra wyleciała, korzystając z rządowego samolotu. Przed meczem odegrano tylko jedną zwrotkę polskiego hymnu. Byli tacy, którzy uznali to za element gry psychologicznej gospodarzy.
W trakcie samego spotkania atmosfera w hali kipiała od emocji. Udzielało się to sędziom, którzy podejmowali czasami niezrozumiałe decyzje. Symptomatyczna była sytuacja, kiedy nie zauważyli w pierwszym secie czterech odbić u słoweńskich zawodników. Inna sprawa, że Biało-Czerwoni nie byli sobą tym meczu. Koniec końców przegrali w takich samych rozmiarach jak Polki - 1:3. W ich przypadku jednak trzeba mówić o rozczarowaniu.
- Przy takiej publiczności gra się znacznie łatwiej. Szkoda, że finał nie jest w Lublanie - mówił po zwycięstwie nad Polską libero reprezentacji Słowenii Jani Kovacić. - Cieszę się, że pokonaliśmy Polaków, którzy byli trochę aroganccy. Od kilku lat są przekonani, że są lepsi od nas, ale myślę, że w końcu pokazaliśmy, kto tu rządzi - dodał.

Muzaj: doping uskrzydlił rywali

W trzecich mistrzostwach Europy z rzędu Biało-Czerwonych wyeliminował ten sam rywal. Tak było w 2015 i 2017 roku. Ale w pomeczowych wypowiedziach polskich siatkarzy nie było żadnych sugestii, że mecze ze Słoweńcami szczególnie ich paraliżują. Zgodnie przyznawali, że gdyby zagrali na swoim najlepszym poziomie, to oni wystąpiliby w finale.
- Daliśmy z siebie 100 procent, ale dziś to nie wystarczyło. Bez wątpienia pomogło im wsparcie licznie zgromadzonych kibiców. Nam głośny doping miejscowej publiczności nie przeszkadzał, ale rywali uskrzydlił - ocenił atakujący Maciej Muzaj.
W sobotę mecz o brązowy medal. Polski zespół ponownie musi się przemieścić - spotkanie odbędzie się w Paryżu o 18.00. Rywalem Biało-Czerwonych zostanie przegrany z pary Serbia - Francja.
Autor: pep / Źródło: PAP, Eurosport
Powiązane tematy
Udostępnij
Reklama
Reklama