"Byłam zakapiorem. Nie chciałam być ładną siatkarką, chciałam być dobrą"
Katarzyna Skowrońska w akcji
Video: PAP/EPA / Getty Images / Newspix Katarzyna Skowrońska w akcji Skowrońskazobacz więcej wideo »Katarzyna Skowrońska-Dolata zakończyła karierę
Video: Newspix Katarzyna Skowrońska-Dolata zakończyła karierę22.08 | Katarzyna Skowrońska-Dolata ogłosiła zakończenie kariery. Jedna z najlepszych polskich siatkarek w historii poinformowała o swojej decyzji rozmowie z "Przeglądem Sportowym".zobacz więcej wideo »
Siatkarką Katarzyna Skowrońska była znakomitą. Sporo widziała, dlatego w tym sporcie niewiele ją dziwi. - Były zawodniczki, które grały do czwartego miesiąca w ciąży, ukrywając ją, bo bały się rozwiązania umowy - opowiada w rozmowie z eurosport.pl. Mówi również o pierwszych zarobionych pieniądzach (w karty), konfliktach (z trenerami) i rozbieranej sesji (której nie było).
Katarzyna Skowrońska to jedna z najwybitniejszych polskich siatkarek. Była w ekipie "Złotek" Andrzeja Niemczyka, która w roku 2003 i 2005 wywalczyła mistrzostwo Europy. Po tym drugim sukcesie wyruszyła z kraju w wielki świat. Najpierw kilka sezonów spędziła we Włoszech, gdzie dwukrotnie zdobyła mistrzostwo. Zresztą gdzie się nie pojawiła, tam święciła triumfy. Była mistrzynią Turcji, Chin i Azerbejdżanu. Nie udało się tylko w Brazylii. To tam, dwa lata temu, zakończyła karierę.
Nigdy nie triumfowała w Lidze Mistrzyń. Sama przyznaje, że porażek było więcej, bo nie udało się jej zostać mistrzynią olimpijską i świata. Ale niczego nie żałuje, bo karierę miała barwną. Sporo przeżyła i wiele widziała. Była wyrzucana z kadry, nigdy nie gryzła się w język, nawet przy trenerach.
W marcu Skowrońska, wspólnie z mistrzynią olimpijską w wioślarstwie Magdaleną Fularczyk-Kozłowską i dziennikarzem telewizyjnym Hubertem Malinowskim, założyła Fundację Aktywnego Rozwoju. Ma ona popularyzować sport wśród dzieci i młodzieży oraz edukować ekologicznie.
KRZYSZTOF ZABOROWSKI: To prawda, że na początku kariery grała pani w karty na pieniądze?
KATARZYNA SKOWROŃSKA: Często powtarzam, że sportowiec też człowiek. Nie każdy od razu jest na szczycie, z superkontraktem w garści. Mój klub z Poznania w ogóle mi nie płacił. Byłam w klasie maturalnej, bez oszczędności, ale na tyle dumna, że nie chciałam prosić o pomoc rodziców. Jednak, żeby usiąść do stołu, musiałam mieć jakieś pieniądze. Pożyczałam je od zaufanej osoby. Grałam w blackjacka i pokera. Nie miałam szczęścia w miłości, to chociaż w karty. Opłacałam w ten sposób niektóre rachunki. Nie ma się czym chwalić, na szczęście trwało to krótko, ale w życiu trzeba umieć sobie radzić.
Tamten okres zresztą wspominam znakomicie. Zespół był fenomenalny. Trudności bardzo nas do siebie zbliżyły, pomagałyśmy sobie nawzajem. W połowie sezonu mogłyśmy powiedzieć przecież pas, nie gramy dalej, a my, mimo przeciwności losu, do końca walczyłyśmy o mistrzostwo Polski. Przegrałyśmy w finale, ale to ten srebrny medal wzbudza u mnie olbrzymi sentyment.
Po tamtym doświadczeniu zaczęłam doceniać pieniądze, które pojawiły się później. Nauczyłam się szacunku do nich, bo najpierw ich po prostu nie miałam. Lekcja na całe życie.
Żadnej pensji, nic? Jak to było możliwe?
Z tak skonstruowanymi kontraktami i regulaminami widocznie było możliwe. Na początku wpadło może pół pensji. Potem totalnie nic. Żeby narobić sobie zaległości w spółdzielni, mieć odcięty prąd w mieszkaniu, musisz kilku rachunków nie zapłacić. To duża sztuka, a mi się udała.
To był rok 2003. Po sezonie, z duszą na ramieniu, pojechała pani na pierwsze zgrupowanie reprezentacji?
Tak, do tego z niedowagą. Bardzo szczupła byłam, za to wysoko skakałam. Na zgrupowaniu miałam trzy posiłki dziennie, więc byłam wniebowzięta, choć przede wszystkim mogłam grać z najlepszymi siatkarkami w Polsce. Czego chcieć więcej.
To był mój pierwszy turniej kwalifikacyjny do mistrzostw Europy. Nie wykłócałam się o numer na koszulce, a proszę wierzyć, że kobiety potrafią, bo mają czasem sentyment do konkretnego. Poprosiłam o pierwszy z brzegu, o który nikt nie pyta. Dostałam "jedynkę", bo też koszulka była najmniejszego rozmiaru, strasznie ciasna. W drużynie, choć byłam jedną z najmłodszych zawodniczek, nie traktowano mnie jak "kota", nie musiałam przejść chrztu bojowego. Magda Śliwa, Dorota Świeniewicz czy Gosia Niemczyk, dużo bardziej doświadczone reprezentantki, służyły radą. Sama później tak postępowałam z debiutantkami. W zespole musi być równość.
Obawiała się pani trenera Andrzeja Niemczyka?
Nie. Poznałam go w Poznaniu, gdzie był naszym koordynatorem. Wiedziałam, jakim był człowiekiem.
Właśnie. Jakim był człowiekiem i trenerem?
Trenerem fenomenalnym. Potrafił wiele rzeczy zrozumieć. Podczas zgrupowań reprezentacji jesteś daleko od domu, bliskich. Ciągle na walizkach, mecze i obozy ciągną się w nieskończoność, a przecież tęsknisz. Andrzej nie robił problemów z wizytami rodzin na przykład w wolny weekend. Wiedział, że dzięki nim jesteśmy spokojniejsze.
Był też przebojowym, charyzmatycznym, ale i trudnym człowiekiem. Miał sporo wad, ale nigdy nie przesłoniły mi jego zalet. Wiele mnie nauczył, dlatego zawsze będę go bronić, choć wiem, że Andrzeja albo się uwielbiało albo nienawidziło
Pani uwielbiała?
Tak, choć przeżyliśmy różne sytuacje, które mnie hartowały jako siatkarkę.
Ma pani na myśli ten moment, kiedy podniósł na panią rękę?
Nie chcę o nim mówić źle, choć taka sytuacja rzeczywiście miała miejsce podczas turnieju Grand Prix, jednym z wielu. Na treningu wymyślił ćwiczenie, które w pewnej formie było nie do zrobienia. No i wkurzył się na mnie, że nie wykonuję jego poleceń. Ja je wykonywałam tylko nie w sposób perfekcyjny, jak sobie tego życzył.
Trener miał chyba słabszy dzień, bo podszedł do mnie i złapał za bark. Nie godziłam się na takie nadużycie kontaktu fizycznego. Spojrzałam na niego i powiedziałam, że sobie tego nie życzę, żeby mnie puścił. Chyba nie spodziewał się takiej reakcji, bo podniósł rękę i chciał się zamachnąć. Ze spokojem oświadczyłam: "Uderz mnie, a zabiorę paszport i wracam do domu". Oczywiście nie oddałabym mu, ale na kadrze więcej by mnie nie było.
Bez Niemczyka nie byłoby "Złotek"?
Sam tych medali nie wygrał, ale stworzył kolektyw i zmienił mentalność.
Skoczyłby za was w ogień?
Myślę, że niejednej z nas w życiu bardzo pomógł. My też wspierałyśmy go, dlatego tak dobrze to funkcjonowało. Byliśmy jak rodzina.
Pomógł pani, gdy po sukcesie przyszło dramatyczne załamanie formy.
W klubie czy w reprezentacji nie możesz mieć kilku szczytów formy. Nie jesteśmy cyborgami. Trzeba ustalić priorytety. Oczywiście były nimi mistrzostwa Europy w 2003 roku. Po wywalczeniu tytułu zanotowałam ogromny spadek formy. Czułam się fatalnie. Po powrocie do klubu wszyscy oczekiwali, że "Złotko" będzie fruwało, a "Złotko" nie miało sił skakać. Zwróciłam się o pomoc do Andrzeja. Wiem, że nie było to do końca w porządku w stosunku do mojego ówczesnego trenera klubowego, ale wspólna praca nie przynosiła rezultatów.
Pamiętam, że przed rozmową Andrzej postawił dwie szklaneczki z alkoholem. Powiedział, że jak wypiję, zejdzie ze mnie stres. Powtarzał, żebym niczym się nie martwiła, że wszystko będzie dobrze. Szczera rozmowa bardzo mi wtedy pomogła, bo wciąż byłam młodą, niedoświadczoną zawodniczką, ale głodną kolejnych sukcesów tu i teraz. A należało uzbroić się w cierpliwość. Trener rozpisał również trening fizyczny, po którym wróciłam do formy. Każdy może mieć słabszy czas. Nie ma ludzi idealnych.
Zatem trenerów też.
Tak, dlatego powiedziałam, że Andrzej miał mnóstwo zalet, ale i wad. Jako siatkarka również nie byłam perfekcyjna.
Kolejni trenerzy reprezentacji Marco Bonitta i Jerzy Matlak wyrzucali panią z reprezentacji.
Na jedno ze zgrupowań u Bonitty przyjechałam prosto z pogrzebu Agaty Mróz, choć miałam je rozpocząć następnego dnia. Byłam potwornie zmęczona, do tego zestresowana i zapłakana, dlatego w ośrodku od razu poszłam spać. W nocy, chyba przed godziną pierwszą, zadzwonił do mnie menedżer kadry i zakomunikował, że ze skutkiem natychmiastowym zostałam dyscyplinarnie wyrzucona.
Gdybym faktycznie coś przeskrobała, nie kwestionowałabym decyzji. Ubrałam się w dres i poszłam do trenera, w międzyczasie zabierając kapitana i innych świadków, bo nie wiedziałam, czego się spodziewać. Bonitta stwierdził, że w tak ważnym dniu nie czułam potrzeby, żeby pójść z zespołem na kolację. Dla niego było to bardzo ważne, choć w ośrodku każdy stawiał się na wieczorny posiłek, gdy miał ochotę. Jadł kanapkę, popijał herbatą i wychodził. Tamtego dnia, po pogrzebie, naprawdę nie miałam chęci na nic. Nie wiem, czy z mężem zjadłabym kolację. A Bonitta mnie za to wyrzucił.
Z Matlakiem było gorzej. On uważał, że zrezygnował z moich usług, a ja powiedziałabym, że było odwrotnie.
"Kobiety też mają ego, niektóre większe niż faceci, nie mamy tylko tak wysokiego poziomu testosteronu". To pani słowa. Powiedziałaby pani tak o sobie?
Skłamałabym, gdybym powiedziała, że nie miałam ego w trakcie kariery. Ale uważam, że jest we mnie też dużo empatii. Tak w życiu mam, że martwię się o wszystkich, a o siebie na szarym końcu. Ostatnio usłyszałam: "Kasiu, zajmij się w końcu sobą", ale wolę pomagać.
Uważam, że niektórzy siatkarze albo siatkarki powinni grać w tenisa, bo mają tak przerośnięte ego i niełatwo się z nimi pracuje, patrząc z perspektywy życia w zespole.
Myślę, że moje ego raczej nikomu nie przeszkadzało. I nadal jest na miejscu.
Obieżyświat był z pani. Włochy, Turcja, Chiny, Azerbejdżan i Brazylia. Gdzie żyło się najlepiej?
Trudno powiedzieć. Występy w lidze włoskiej były najfajniejsze. Dzisiaj lubię wracać do tego kraju. Z powodu języka, kultury, ludzi i siatkówki na wysokim poziomie.
Każdy wyjazd był wyzwaniem, ale się nie bałam. Może po wylądowaniu w Chinach zastanawiałam się, co ja tutaj robię. Żadna Polka w tamtejszej lidze przecież nigdy nie grała, ale wątpliwości szybko rozwiałam. Nie żałuję ani jednego sezonu zagranicą.
Jestem przekonana, że gdybym wciąż grała, wyjechałabym do USA czy Japonii. Wymyślałabym kolejne ligi, żeby nauczyć się czegoś nowego.
Najbardziej żal, że nie udało się wygrać Ligi Mistrzyń?
Dużo meczów w życiu przegrałam. Nie zdobyłam mistrzostwa świata, nigdy już nie zostanę mistrzynią olimpijską czy nawet Brazylii. Tam, wbrew pozorom, nie pojechałam na wakacje. Naprawdę ciężko pracowałam.
Ciąża to temat tabu w kobiecej siatkówce?
Oczywiście łatwiej jest funkcjonować w sporcie mężczyznom. Nie muszą robić sobie rocznej albo dłuższej przerwy. A kobieta po ciąży nie ma gwarancji, że wróci do formy. To zarówno piękno, ale i ryzyko.
Owszem, zdarzały się w kontraktach klauzule, które zabraniały zachodzić w ciążę. Z drugiej strony nie można powiedzieć, że to nie fair, skoro klub cię zatrudnia i potrzebuje na boisku. Były zawodniczki, które grały do czwartego miesiąca w ciąży, ukrywając ją, bo bały się rozwiązania umowy.
A związki homoseksualne w szatni? W 2018 roku znakomita włoska siatkarka Paola Egonu ujawniła, że jest lesbijką. Jej partnerką była Katarzyna Skorupa. Ich pocałunek wylądował na okładce "La Gazzetta dello Sport".
Każdy ma prawo do własnego życia. Nie ingeruję w to. Jestem tolerancyjna. Mniejszość seksualna to tacy sami ludzie jak my.
We Włoszech były związki między siatkarkami, w Polsce tak samo. Tylko mało kto ma odwagę, żeby publicznie o tym powiedzieć.
A romanse damsko-męskie? Nie tak dawno w naszej reprezentacji wybuchła afera. Siatkarki domagały się zwolnienia trenera Jacka Nawrockiego, a jednym z ich zarzutów było to, że miał przymykać oko na "zażyłą" relację jednej z zawodniczek z asystentem szkoleniowca.
Ciąże, związki tej samej płci czy romanse były, są i będą. Jesteśmy ludźmi. Nie ma znaczenia, czy to świat sportu, czy na przykład mediów. Niektóre romanse ujrzą światło dzienne, niektóre będą ukrywane. Nieraz życie pokazywało, że zawodniczka związała się z trenerem i urodziła mu dziecko. Andrzej Niemczyk miał chyba trzy żony, a dwie z nich były siatkarkami. Przykładów jest mnóstwo.
Obecnie są siatkarki, których mężem jest ich trener i wspólnie mają dzieci. Są również związki, o których otwarcie dziewczyny nie mówią, bo nie chcą, żeby zmieniło się ich postrzeganie w drużynie.
Niektórzy kibice przychodzą na mecze kobiet tylko po to, by je pooglądać?
Trzeba byłoby ich zapytać.
A odnosiła pani takie wrażenie?
Pamiętam odległe czasy, kiedy jeszcze występowałam w Pile. Grałyśmy wtedy w siatkarskich majtkach. Kuse były, więc część pośladków odsłaniały. One nie były wygodne. Grało się trochę na ryzyku, żeby broń Boże czegoś więcej nie odkryć. Odetchnęłyśmy, kiedy pojawiły się spodenki. Ale dowiedziałam się od naszego świętej pamięci prezesa Radosława Ciemięgi, że połowa karnetów została zwrócona.
Wydaje mi się, że każda kobieta, obserwując mecz koszykówki albo innej dyscypliny, jak znajdzie atrakcyjnego mężczyznę, to uprzyjemnia jej oglądanie. Działa to też w drugą stronę.
To ponoć wartość dodana, tak słyszałam, choć w moim otoczeniu mało kto wybiera się na mecze, żeby na kogoś konkretnego popatrzeć. Raczej interesuje ich sama dyscyplina.
Uroda przeszkadza czy nie?
Byłabym hipokrytką, gdybym powiedziała, że przeszkodziła mi w karierze. Z perspektywy czasu wiem, że ładną buzią można dużo ugrać. Wiem też, jak wykorzystują to moje koleżanki w sporcie i w życiu. Ale nie chciałam być uznawana za ładną siatkarkę, chciałam być dobrą.
Często w wywiadach z panią pada pytanie, dlaczego nie wzięła pani udziału w sesji dla "Playboya", co chyba panią irytuje. Z jakich propozycji, wykraczających poza świat sportu, nie chciała pani skorzystać?
Nigdy nie zgodziłam się rozebrać, choć uważam, że ciało i nagość to nic złego. Nie chciałam po prostu tego robić w takim magazynie. Co innego kobieca, subtelna sesja w innym piśmie. Każdy ma wybór.
Z wielu innych propozycji nie skorzystałam. Przepadały udziały w jakimś programie albo sesje reklamowe. Po prostu oferty nie współgrały z karierą sportową, bo rzadko bywałam w Polsce. Skupiłam się wyłącznie na rozwoju zawodowym, choć wydaje mi się, że teraz, gdybym nadal grała, pewne rzeczy można zrobić inaczej, dograć terminy. Z drugiej strony nie żałuję, bo nigdy nie miałam ogromnego parcia na szkło. Latami nieustannie występowałam w klubie i reprezentacji. Nie wiedziałam, czym są wakacje.
W jakim stanie jest pani ciało? Marcin Gortat w jednym z wywiadów wyznał, że po harówce w NBA może i ma 35 lat, ale ciało 50-latka.
Chyba przez półtora roku moja stopa nie stanęła na siłowni, pomimo że wiedziałam, iż powinnam się poruszać. Ale nie chciałam widzieć sztang, odważników i ciężarów. Tyle żelastwa przerzuciłam w życiu, że chciałam dać sobie na luz. Odpocząć.
Obecnie jestem aktywna. Biegam, jeżdżę na rowerze, ze znajomymi potrafiłam wybrać się na typowo siatkarski trening.
Przeszłam sporo operacji. Tu mam bliznę, tam drugą. Jak po wojnie, ale one dodają mi charakteru. Po karierze mogło być gorzej. Czasami pytają mnie, dlaczego przestałam grać. Może zatrzymałam się w odpowiednim momencie? A może to efekt fizjologii, bo nigdy nie narzekałam na swój organizm? Jest OK, czuję się dobrze.
Jak się zmieniło życie Katarzyny Skowrońskiej po zakończeniu kariery?
Zawsze byłam aktywna, dużo podróżowałam i wszędzie mnie było pełno. Od dwóch lat nie gram w siatkówkę, ale cały czas jestem w ruchu. Po założeniu fundacji mam wiele zaplanowanych wyjazdów i spotkań. Właśnie wróciłam z Bydgoszczy, gdzie na co dzień pracują Magda Fularczyk-Kozłowska i Hubert Malinowski, z którymi założyłam Fundację Aktywnego Rozwoju.
A pracy jest dużo. Musieliśmy na przykład znaleźć odpowiedni ośrodek na letnią akademię. Trzeba je zobaczyć, sprawdzić, dlatego jeździłam po całej Polsce.
Działamy, choć łatwo nie jest. Koronawirus wciąż jest w powietrzu. Jesteśmy świadomi, że to ryzykowny projekt, bo nie wiemy, jak sytuacja będzie wyglądała na początku lipca, ale nie poddajemy się. Wtedy chcemy ruszyć.
Skąd pomysł na fundację?
Hubert był pomysłodawcą. Znamy się od lat, to on przedstawił mnie Magdzie. Zastanawiałyśmy się, co chcemy robić po sportowej karierze. I tak padło na fundację. Każdy z nas jest z innej bajki, różnią nas charaktery i doświadczenia. Uznaliśmy, że jeśli połączymy siły, będziemy się pięknie uzupełniać.
Przez ostatni rok mnóstwo czasu poświęciłam fundacji. Nigdy nie chciałam być trenerem ligowego zespołu. Za to lubię dzieci. Uważam, że to najbardziej wdzięczna grupa ludzi, która nie słucha nas, a naśladuje. Warto pokazać im dobrą ścieżkę, jak poprzez sport można też zadbać o to, co się dzieje wokół nas. Przygotowaliśmy programy ekoaktywne, które są dla nas istotne. Stwierdziliśmy, że nie tylko nasze zdrowie, ale też miejsce, w którym żyjemy, jest ważne.
Nie zależy mi na zarabianiu pieniędzy. Swoje pieniądze w życiu zarobiłam.
To jaka była pani recepta na sukcesy w sporcie?
Nie wiem, jaki był klucz. Chyba wszystkiego po trochu: geny, talent, determinacja i pracowitość. Byłam zakapiorem, który mnóstwo czasu spędzał na treningach. Przychodziłam pierwsza, wychodziłam ostatnia. Nawet w pożegnalnym sezonie w Brazylii, choć byłam najstarsza w zespole.
Uczymy się całe życie. Nie tylko w sporcie, w różnych przecież zawodach. Jeśli ktoś uwierzy, że jest najlepszy na świecie i opanował już wszystko, zatrzymuje się. Nie idzie naprzód. Takie myślenie przyświecało mi od zawsze.
Zawsze byłam uparta. Dążyłam do celu, choć nigdy po trupach. Zależało mi na świadomości, gdy patrzyłam w lustro, że jestem dobrym człowiekiem, nikogo nie skrzywdziłam. Jestem z siebie, i może zabrzmi to nieskromnie, naprawdę dumna, bo wiem, że dużo rzeczy musiałam udźwignąć na swoich barkach. Nikt mi nie pomagał. Do wszystkiego doszłam ciężką pracą.
Co pani dała siatkówka?
Szczęście. Jestem szczęśliwą kobietą. Kompletną. I wciąż chcę się rozwijać.