Popularne sporty
Wszystkie sporty
Pokaż wszystko

Grzegorz Bociek o walce z rakiem: to był mój sprawdzian od Boga

Emil Riisberg

05/04/2015, 10:43 GMT+2

W październiku ub. roku z powodu choroby nowotworowej zawiesił karierę. 2 kwietnia ogłosił, że pokonał raka i wraca do siatkówki. Reprezentant kraju i atakujący ZAKSY Kędzierzyn-Koźle Grzegorz Bociek opowiedział o zmaganiach z chorobą i swoich planach.

Foto: Eurosport

Tuż przed Wielkanocą Bociek obwieścił na jednym z portali społecznościowych, że pokonał nowotwór. "Jestem zdrowy i za miesiąc będę w 100 proc. gotowy do treningów. Dziękuję wszystkim którzy byli ze mną i mnie wspierali! Dajcie mi jeszcze tylko trochę czasu na odbudowanie formy. Wesołych Świąt" - napisał.
- Najlepszy dzień w życiu? Na pewno. Jak się dowiedziałem, to najpierw się poryczałem, a potem obdzwoniłem wszystkich. Cieszyłem się bardzo. Ale zanim dostałem te dobre wieści było sporo stresu. Po pierwszym cyklu chemii, a miałem ich w sumie sześć, okazało się, że działa ona bardzo dobrze na ten rodzaj nowotworu. Kolejne wyniki, robione w Opolu, gdzie się leczyłem, też dawały nadzieję, że będzie dobrze. A mimo to, jak doszło do ostatecznych badań, to kołatało mi po głowie, że coś może wyjść nie tak i że na przykład trzeba będzie dołożyć jeszcze ze dwa cykle. Starałem się oczywiście myśleć pozytywnie, ale niepokój był. Kiedy okazało się, że się udało, byłem naprawdę szczęśliwy - podkreślił Bociek.

Błyskawiczne powołanie

Co ciekawe, choć siatkarz ZAKSY nie jest jeszcze zdrowy, to 2 kwietnia został powołany przez Stephane’a Antigę do szerokiej kadry na 2015 rok.
- Byłem cały czas w kontakcie z trenerem Antigą. Mocno mnie wspierał i zagrzewał do walki z chorobą. Mówił, że czeka na dobre wieści, że widzi mnie w swojej drużynie. To mi bardzo pomagało. Więc jak tylko dowiedziałem się, że wyniki są dobre, to zadzwoniłem również do niego. A chwilę później zobaczyłem w internecie, że dostałem powołanie. To było miłe zaskoczenie, bo mimo tych naszych rozmów myślałem, że może jednak postawić na innych zawodników. Bardzo cieszy, że trener wierzy we mnie. Myślę, że poznał mój waleczny charakter. Kiedyś już wracałem na parkiet po długiej kontuzji, gdy zerwałem wiązadła krzyżowe i byłem wyłączony z gry przez 8 miesięcy. Zresztą, gdy dowiedziałem się, że mam nowotwór, to też myślałem tylko o tym, żeby zwalczyć chorobę i grać. Byłem pewien, że gdy się uda wyzdrowieć, to wrócę do siatkówki. Wiedziałem i wiem nadal, że dam radę. Siatkówka to moje życie i wielka pasja. Jeśli będę z niej musiał kiedyś zrezygnować, to chyba tylko ze starości. Ale i wtedy trudno mnie będzie ściągnąć z boiska - stwierdził.
Jesienią zeszłego roku 23-letni atakujący ZAKSY Kędzierzyn-Koźle poinformował, że cierpi na chorobę nowotworową układu limfatycznego. Siatkarz poddał się chemioterapii. Był to jednak cios, po którym nie było mu łatwo się pozbierać.
- Na początku to do mnie nie docierało. Nie mogłem się z tym pogodzić. Ciągle zadawałem sobie pytania: dlaczego ja? Nie wiedziałem też, co to tak naprawdę znaczy. Mówiłem na przykład Sebastianowi Świderskiemu, że będę przyjmował chemię i grał, że dam radę. Ale chemia to coś naprawdę bardzo niszczącego organizm. Szybko się przekonałem, że jednak nie dam rady występować. Jak już to do mnie dotarło, to byłem bardzo wkurzony. Z czasem stwierdziłem, że może to jakiś sprawdzian. Uznałem, że Pan Bóg specjalnie mnie wybrał, by na przykład dać nadzieję innym, że taką chorobę jak nowotwór w tych czasach da się zwalczyć. Nie można się tylko poddawać, nie można wątpić i bać się, że się umrze. Trzeba walczyć. W końcu podszedłem do tego jak do testu albo nauczki, z której mam wyciągnąć wnioski. Jak do sprawdzianu od Pana Boga - zaznaczył.

Wsparcie klubu

W przypadku nowotworów jednym z najtrudniejszych momentów leczenia jest chemioterapia, która oprócz tego, że eliminuje komórki rakowe, strasznie wyniszcza organizm.
- Najgorsze na pewno były pierwsze noce po kolejnych cyklach chemii. Wtedy było strasznie. Wymiotowałem i gorączkowałem. Było mi na przemian koszmarnie zimno i wchodziłem pod gorący prysznic, żeby się rozgrzać; a za chwilę miałem tak gorące stopy, że polewałem je lodowatą wodą. Ale zdarzyły się też dwa czy trzy cykle, które zniosłem bardzo dobrze. Czułem się po nich na tyle dobrze, że zaraz po przyjęciu chemii jechałem na mecz ZAKSY - powiedział.

Boćkowi kończy się kontrakt w ZAKSIE, w której jest pan od 2013 roku. Świderski, już jako dyrektor sportowy tego klubu mówi, że chce zatrzymać wracającego do zdrowia siatkarza. - Chciałbym temu klubowi dać z siebie tyle, ile oni dali mi w tym mijającym sezonie. A byli naprawdę jak rodzina. Dzięki nim miałem absolutny spokój psychiczny. Jeśli wstaje się rano, mając świadomość że jest się chorym, a na koncie są pieniądze na zabezpieczenie bytu najbliższych, to daje to olbrzymi komfort - zauważył.

Sygnały od fanów

Siatkarski świat od początku choroby wspierał reprezentanta Polski, a wyrazy wsparcia spływały ze wszystkich stron - zarówno ludzi ze środowiska siatkarskiego, jak i fanów.
- Szczerze mówiąc, gdy tylko ogłosiliśmy, że mam nowotwór, to mnie to wszystko bardzo denerwowało. Telefony, esemesy, całe to głaskanie po głowie. Ale - jak mówiłem - wtedy w ogóle miałem w sobie dużo złości na tę sytuację. W pewnym momencie uświadomiłem sobie, że przecież ci wszyscy ludzie chcą dla mnie dobrze. A dostawałem w ostatnim roku mnóstwo listów – ciepłych, serdecznych, czasem bardzo wzruszających. Szczególnie chyba wzruszające i ważne były dla mnie sygnały, że masa ludzi – zupełnie nieznanych mi, obcych - modliła się za mnie. Pisali mi o tym w listach, na Facebooku, w mailach. Msze organizował też mój brat, który jest księdzem. To mi dawało moc. Te wszystkie głosy sprawiały, że i moja wiara w to, że wszystko dobrze się skończy, była coraz większa - powiedział.
- Jakie będą te święta? Chyba jedne z najlepszych. W pełni spokojne - zakończył.
Autor: kris / Źródło: PAP
Powiązane tematy
Udostępnij
Reklama
Reklama