Popularne sporty
Wszystkie sporty
Pokaż wszystko

Robert Lewandowski. Ze Znicza Pruszków do wielkiej kariery

Emil Riisberg

10/06/2020, 06:58 GMT+2

Wystarczył rzut oka prezesa i zdecydowano, że go biorą. Robert Lewandowski miał wtedy 17 lat, Legia go nie chciała, a przygarnął Znicz Pruszków. Zapłacił za niego śmieszne pieniądze, dał skromną pensję i czekał, co z niego wyrośnie. - Zobaczyłem go raz i był - wspomina w rozmowie z Eurosport.pl tamten moment ówczesny prezes Znicza Marek Śliwiński. Czym przekonał go młody Robert? Ile kosztował, ile

Robert Lewandowski w barwach Znicza Pruszków

Foto: Eurosport

Robert Lewandowski Piłkarzem Roku FIFA 2020.Przypominamy rozmowę z 6 czerwca 2020 roku.
Polska piłka takiego napastnika nie miała. Nie ma też takich pieniędzy na świecie, za które Bayern Monachium by go sprzedał. A kusiło go wielu. Real Madryt nawet parokrotnie.
Zanim trafił na piłkarskie salony, był Poznań, a jeszcze wcześniej Pruszków. Do Znicza sprowadził go Marek Śliwiński, wtedy prezes, a dziś członek zarządu podwarszawskiego klubu. To było lato roku 2006, chwilę wcześniej chłopaka, wtedy jeszcze niepełnoletniego, pogoniła ze swojej szatni Legia. Nie rokował, tak uznano.
TOMASZ WIŚNIOWSKI: Ma pan swojego ulubionego gola strzelonego przez Roberta? Jest w czym wybierać.
MAREK ŚLIWIŃSKI: Wiele takich goli było. Nawet ten ostatni, w końcówce meczu z Bayerem Leverkusen, gdy rywal i kolega z drużyny nie sięgnęli piłki, a Robert zdołał uderzyć ją głową. Takie typowe u Roberta. Dwóch skacze, jeden, który jest wyżej, nie sięga piłki, a on do niej doskakuje i piłka wpada do bramki. Znów go znalazła, już się przyzwyczaiłem.
Największy interes ubiliście właśnie na Lewandowskim?
Zawsze chcieliśmy zrobić dobry handel, żeby tanio kupić i drogo sprzedać. Potrafiliśmy wygrzebać na rynku, podhodować i puścić dalej. Parę takich sztuk mieliśmy, które zaistniały i gdzieś tam grają. Ale tak, Robert był największą. To taka złota rybka, która dała naszemu klubowi blask.
Chyba nie tylko blask. Ile na nim zarobiliście?
Zyskiem ze sprzedaży Roberta jest to, co dostaliśmy z Lecha Poznań plus kwota za transfer już z Poznania do Dortmundu. Za przenosiny do Bayernu nie dostaliśmy nic, bo takie są przepisy. Nie przewidują żadnego bonusu dla klubu, w którym grał przed wyjazdem za granicę, jeśli zmienia pracodawcę w obrębie tej samej federacji piłkarskiej. Co innego, gdyby poszedł do Barcelony, Realu czy Anglii. Ale nie żałujemy. Co tu żałować? Najważniejsze, że nazwisko będzie się kojarzyło. Tak jak Lubański kojarzy się z Górnikiem, tak Lewandowski zawsze będzie wiązany ze Zniczem.
To ile Znicz zarobił na sprzedaży Lewandowskiego? Padała kwota 1,5 miliona złotych. Prawdziwa?
Z Lecha dostaliśmy niecałe 1,5 miliona. Był to zastrzyk, który sporo dla nas znaczył. Można było więcej dostać, bo upominała się o niego Cracovia. Tak, oni dawali zdecydowanie więcej. Mówiło się nawet o 2,5 miliona złotych. Mówiło, bo do transakcji nie doszło, nikt tego do ręki nie dostał, nie dotknął. Z Borussii dostaliśmy coś około 40 tysięcy euro (wtedy ok. 165 tys. zł - red.).
Niezła przebitka. Bo ile piłek za niego zapłaciliście Legii, która oddała go bez żalu, gdy miał 17 lat?
To była anegdota, że przyszedł do nas za piłki. Legia nie chciała piłek, bo miała swoje. Ona mogła jeszcze nam parę dorzucić. Niska to była kwota. W żadnym wywiadzie nie rzucałem liczbami, nie chcę też teraz. Wtedy za graczy występujących w trzeciej lidze, a Robert grał w trzecioligowych rezerwach Legii, płaciło się kilka tysięcy złotych. Tyle zapłaciliśmy Legii za Roberta. Kilka tysięcy, nie kilkadziesiąt.
Jak wpadliście na trop przyszłego kapitana reprezentacji Polski?
Ludzie odpowiadający u nas za wyszukiwanie młodych talentów namówili mnie, żebym go zobaczył w akcji. Pamiętam, jak Sylwiusz Mucha-Orliński przyszedł do mnie na basen, bo długo pracowałem też jako trener pływania, i rzucił: "słuchaj, jest tak i taki gościu". Odpowiedziałem, że nie mogę, bo mam zajęcia. Nalegał, mówił, żebym pojechał. I w końcu pojechałem. Widziałem jakiś sparing. Nikt oczywiście wtedy nie przypuszczał, że to będzie czwarty czy piąty piłkarz świata.
Ile razy obserwował pan Roberta?
Raz. Wystarczyło. Musiałem pojechać, przekonać się, że to jest dobry egzemplarz. To było na Łazienkowskiej, na starym boisku od strony Myśliwieckiej. Grali jakiś sparing. Zobaczyłem go i był kupiony. Warunki finansowe, jakie postawiała nam Legia, były do przyjęcia. Został kupiony na pniu, bez targowania. Żądania z jego strony też nie były takie, żebyśmy się przewrócili.
To jaką pensję daliście przyszłemu reprezentantowi Polski i jednemu z najlepszych napastników świata?
Robert nie zarabiał dużych pieniędzy. Takie były czasy, w naszym klubie grali głównie studenci, większość z AWF Warszawa. Ludzie się bawili grą w piłkę. To były śmieszne kwoty. Lepiej nie podawać. Ci lepsi w naszym zespole zarabiali trzy-cztery razy więcej niż Robert. U niego to był jakiś tysiąc z małym kawałkiem miesięcznie. Pamiętajmy, że jak przychodził, to był nieznanym Robertem Lewandowskim. Nikt nie wiedział, że to będzie Robert przez duże "R" i duże "L".
Jeśli nie pieniędzmi, to czym Znicz skusił?
Mama Roberta chciała go w naszym klubie, bo wiedziała, że Znicz stawia na studentów. Sama była nauczycielką, tata Roberta również uczył w szkole. Po drugie, Leszno, gdzie mieszkali, i Pruszków to w starym rozdaniu ten sam powiat - pruszkowski. Od nas do Leszna są chyba 24 kilometry.
Co pan zobaczył w tym chłopaku, że od razu powiedział: tak, bierzemy go?
Niektórzy do dzisiaj opowiadają, że Robert to była bryła złota. Owszem, to był bardzo sympatyczny, młody gościu. Nieźle się poruszał. Ale u wielu młodych piłkarzy można znaleźć wyróżniające cechy. Mówimy wtedy o takich, że mają zadatki na piłkarza. Tylko ilu takich "zadatków" zrobiło w Polsce karierę?
A już później, w Pruszkowie, czym się wyróżniał?
Był inny niż reszta towarzystwa. Piłkarz od zawsze kojarzy się z frywolnością i luźnym stosunkiem do życia. Ktoś gra, a po meczu walnie sobie coś mocniejszego i odpoczywa dwa dni, a na trening trzeba go przywieźć. Ale nie Robert, on był pracowity. Ale nie twórzmy mitu, że w wolnym czasie też tylko trenował. Pracowity, czyli zaangażowany w trening. Na takich zajęciach wszyscy są pracowici, ale jeden jest lepiej. To tak jak w szkole. Wszyscy się uczą, ale prymus jest jeden. Każda przez niego wykonywana czynność była wypieszczona. Jeśli już coś robił, to tylko bardzo dokładnie.
A na boisku?
Jako napadzior, to osa albo główne żądło, miał coś takiego. Piłka leciała, on był w odpowiednim miejscu i za chwilę wpadała do bramki. My byśmy mogli tam stanąć i piłka by nas minęła, poleciała ze dwa metry od nas. Jego nie mijała. Jeden z tym się urodzi, drugi musi to nabyć. Był też skromny, nie miał parcia na granie. Na początku wchodził jako rezerwowy, gwiazdą wtedy był Bartosz Wiśniewski, którego dzisiaj w piłce już nie ma.
To czego nie miał Wiśniewski, a co miał Lewandowski?
Powiem tak: sukces w sporcie to pracowitość i szczęście. Robert miał jedno i drugie, Bartek tylko szczęście.
A charakter? Na co pan zwrócił uwagę w zachowaniu Roberta?
Niesamowicie oddany mamie, zupełnie jak nie piłkarz. Piłkarze nie są tacy grzeczni i wrażliwi. Nie znam takiego. Ale ten człowiek zadziwiał mnie od początku, jak tylko go bliżej zobaczyłem. Jeździł na kadrę młodzieżową i nigdy z nim nie było problemu, nikt mi nic takiego nie zgłaszał. A w tej kadrze paru gierojów było, tylko że oni gdzieś poginęli. Robert wyniósł z domu wszystko to, co powinno się wynieść. Niektórzy uczą się całe życie i dalej nie potrafią się zachować czy się wypowiedzieć. To jego zachowanie było takie jakieś niepiłkarskie. Grzeczny to był chłopak, do tego bardzo skromny.
Lewandowski dojrzewał z każdym miesiącem, rozstrzelał się u was na dobre. W dwa sezony uzbierał 38 goli, aż zaczęły bić się o niego kluby ekstraklasy. Tymczasem Legia znów go zignorowała. Wolała Hiszpana, który szybko przepadł. Ktoś jeszcze nie poznał się na młodym napastniku?
Początkowo Franciszek Smuda, wtedy trener Lecha. Dziś opowiada, że to on go odkrył. A jak pamiętam, to przyjechał kiedyś do nas, był na jakimś meczu, i opowiadał, że Lewandowski to daleka przyszłość. Że to nie taki piłkarz na teraz. A teraz słyszę, że się na nim poznał. Siedzieliśmy sobie i rozmawialiśmy, a z tego, co mówił, to nie wyglądał na kogoś, kto był do niego przekonany. Myślę, że gdyby Czarek Kucharski, który został menedżerem Roberta, nie przekonał Smudy, to Lech by go nie wziął.
W końcu Robert Lewandowski wylądował w Lechu. Ktoś jeszcze wtedy polował na obiecującego snajpera?
Mieliśmy w sumie trzy oferty. Była Cracovia, próbowała go podkupić także Wisła Kraków. Kucharski nakręcił go, żeby wsiadł do lokomotywy (symbol poznańskiego klubu – red.). Ten strzał w lokomotywę był niezły. Historia Roberta jest niebywała. Dobry scenariusz na film. Zaczynał jako ktoś, kto zarabiał niewiele, nie grał, ale się nie rzucał z tego powodu. U nas się odbił, w Lechu trampolina była jeszcze mocniejsza, ale największą odskocznią okazała się Borussia. To w Dortmundzie dostał niebywałego kopa. No i kariera prowadzona z głową. Cały czas tak jest. Inni się bawili, on miał w głowie tylko piłkę. To on odwoził, a nie go odwozili.
Autor: rozmawiał Tomasz Wiśniowski / Źródło: eurosport.pl
Powiązane tematy
Udostępnij
Reklama
Reklama