Popularne sporty
Wszystkie sporty
Pokaż wszystko

Robert Lewandowski i Borussia Dortmund. Jak doszło do transferu z Lecha Poznań w 2010 roku

Emil Riisberg

26/06/2020, 06:23 GMT+2

Zaczął regularnie strzelać w Lechu Poznań, więc chciał odejść jak najszybciej. Potem nie dostał obiecanej podwyżki, a na koniec zezłościł się na prezesa. Dekadę temu Robert Lewandowski postawił na Borussię Dortmund, choć lista chętnych klubów była długa. - Gdyby trafił do Szachtara, byłby dziś w Bayernie? Myślę, że nie - twierdzi Cezary Kucharski, były wieloletni menedżer piłkarza. Jak doszło do

Foto: Eurosport

Robert Lewandowski Piłkarzem Roku FIFA 2020.Przypominamy tekst z 26 czerwca 2020 roku.
Fenerbahce, Zenit, PSV, AS Roma, Genoa. Nazwy tych zespołów przewijały się w mediach, poznaniacy też nie zaprzeczali, choć złote góry Lechowi i samemu piłkarzowi oferował ponoć Szachtar Donieck, wykładając na stół osiem milionów euro.
Równie wysoko mogło licytować Blackburn, wtedy przedstawiciel angielskiej Premier League. Lewandowski miał nawet lecieć na rekonesans na Wyspy, ale przez wybuch islandzkiego wulkanu Eyjafjallajökull lot, podobnie jak do większości krajów kontynentu, okazał się niemożliwy.

Przekonany do Borussii

Ale Lewandowski i jego ówczesny menedżer Cezary Kucharski wiedzieli już, co robić. Zdążyli przyzwyczaić się, że każdy krok planują drobiazgowo. Jak choćby wtedy, gdy pół ligi chciało króla strzelców zaplecza ekstraklasy ze Znicza Pruszków. undefined
Przy wyjeździe pieniądze nie były najważniejsze.
- Oferta Szachtara? W karierze piłkarza najwięcej zarabia się w wieku 28 lat i więcej. Najważniejsze to podejmować decyzje, żeby tak się później stało. Gdyby trafił do Doniecka, byłby dziś w Bayernie? Myślę, że nie - mówi Kucharski.
I dodaje: - Propozycja z Blackburn była konkretna. Lech bardzo chciał, żeby Robert tam poleciał, bo Anglicy mogli zaoferować więcej niż Borussia. Ale on nie rozpaczał, że tam nie trafił. Był emocjonalnie przekonany do gry w Dortmundzie.
Borussia latem 2010 roku wyłożyła za Polaka 4,5 mln euro. Dla Niemców był to wówczas majątek. Kilka lat wcześniej, między innymi przez rozrzutność w polityce transferowej, klub omal nie zbankrutował. Po tym w Dortmundzie każde euro oglądano dwa razy.
Transfer Lewandowskiego z czasem zaczął się spłacać. Wspólnie z Kubą Błaszczykowskim i Łukaszem Piszczkiem świętowali mistrzostwo Niemiec (dwukrotnie), krajowy puchar, dotarli też do finału Ligi Mistrzów. Od roku 2014 "Lewy" kolejne tytuły kolekcjonuje w Bayernie - undefined, jest również bardzo blisko korony króla strzelców (piątej w karierze). Ma 33 bramki, co już jest rekordem, bo undefined
Piłkarz instytucja w Niemczech.

Wiedzieli wszystko

Lewandowski palił się do wyjazdu już po pierwszym sezonie spędzonym w Lechu.
- Ale pierwsza oferta BVB nie była jakaś rewelacyjna. Pokazywała średnią wiarę w zawodnika. Nie było widać determinacji i w Dortmundzie, i u nas, żeby odchodzić za wszelką cenę. Zresztą stanowisko Lecha było jasne - Robert ma ważny kontrakt - wspomina Kucharski.

- Bardzo dobrze zaprezentował się w pierwszym sezonie. Wychodziliśmy z założenia, że jeśli go powtórzy albo będzie lepszy, pojawi się więcej możliwości, także tych finansowych - tłumaczy.
Lech, żeby udobruchać Lewandowskiego, obiecał podwyżkę. Piłkarz jej ostatecznie nie dostał. Długo to w nim siedziało. Kucharski tłumaczył mu, że obrażanie się na szefów, zwłaszcza na właściciela Lecha Jacka Rutkowskiego, nie ma sensu. Najważniejsze jest boisko.

- Nigdy nie było z nim żadnych problemów. Zdawaliśmy sobie sprawę z tego, może nie od początku naszej współpracy, ale od zimy, że Robert dogra drugi sezon w Lechu i wyjedzie - opowiada Jacek Zieliński, który przejął poznański zespół przed rozgrywkami 2009/2010 po Franciszku Smudzie.
- Wiosnę miał rewelacyjną. Wywalczyliśmy mistrzostwo Polski, on dołożył do tego koronę króla strzelców. Jego zresztą nie trzeba było dodatkowo mobilizować. Zdawał sobie sprawę z kroku, który zamierza zrobić. I się do tego przygotowywał. Zostawał dłużej po treningach, zawsze jakiś element szlifował. Poza boiskiem uczył się języka niemieckiego, dbał o dietę, pracował z psychologiem. U niego to była norma, żadna tam potrzeba chwili - dodaje.
Borussia również dokładnie planowała ten transfer. I o Robercie wiedziała wszystko. Pierwsze informacje o nim pojawiły się w niemieckim klubie, gdy wyróżniał się w Zniczu, w drugiej lidze. - Już wtedy bodajże raz go obserwowali. W Lechu był już non stop pod lupą skautów, przecież trener Juergen Klopp także przyjeżdżał do Polski - podkreśla Artur Płatek, były trener klubów ekstraklasy, obecnie skaut BVB.
Na temat Lewandowskiego powstało ponad 40 raportów, każdy od kilku do kilkunastu stron. W ten sposób Borussia próbowała zminimalizować ryzyko. Dziesiątki meczów, wielu analityków rozkładających mecze polskiego napastnika na czynniki pierwsze. Jakie ma parametry fizyczne, techniczne, jak atakuje, a jak zachowuje się w defensywie. Każdy detal był istotny.
- Równie ważne były też informacje, jakim Robert jest człowiekiem, co chce osiągać i jak dąży do tych celów - dodaje Płatek.

Trzasnął i wyszedł

Kluby z Poznania i Dortmundu twardo ze sobą negocjowały. Lewandowski też nie zamierzał odpuszczać. Doszło nawet do spięcia. Poszło o prowizję dla niego i menedżera, zapisaną w jego kontrakcie - po dziewięć procent dla obu panów od kwoty transferu. Prowizję od kwoty transferu miał im zapłacić Lech.
Wszystko było praktycznie ustalone, odbyły się nawet testy medyczne, gdy zawodnik został zaproszony na spotkanie przez szefów Kolejorza.
- Opcje były dwie, o czym mówiłem Robertowi: wręczą ci złoty zegarek, więc podziękuj i powiedz, że może kiedyś wrócisz do Poznania albo będą chcieli, żebyś zrezygnował z tej prowizji, a wtedy wyjdź z gabinetu. Ostatecznie miał miejsce ten drugi scenariusz - opowiada Kucharski.
Lewandowski nie tyle wyszedł, co ponoć trzasnął drzwiami. Wcześniej w gabinecie prezesa Andrzeja Kadzińskiego podarł swój kontrakt. Nie chciał ustąpić, więc musiał uczynić to Lech.

- Podobało mi się to. Ma chłopak charakter, poradzi sobie w Niemczech - skomentował później Rutkowski, cytowany przez "Wyborczą".

Nie mylił się.
Autor: Krzysztof Zaborowski / Źródło: eurosport.pl
Powiązane tematy
Udostępnij
Reklama
Reklama