Popularne sporty
Wszystkie sporty
Pokaż wszystko

Paulo Sousa - kim jest nowy selekcjoner reprezentacji Polski? Sylwetka, kariera, sukcesy

Emil Riisberg

30/01/2021, 07:00 GMT+1

Trenerski obieżyświat, nie da sobie w kaszę dmuchać, piłkarzy potrafi oczarować. Czy to wystarczy, żeby Portugalczyk Paulo Sousa obudził reprezentację Polski? - Uznał to za atrakcyjne wyzwanie. W rzeczywistości miał inne propozycje, jedną z Kataru, gdzie oferowano mu osiem milionów euro pensji, ale odmówił - słychać głosy z ojczyzny nowego selekcjonera.

Foto: Eurosport

Sousa po zeszłotygodniowej nominacji już oficjalnie zabrał się do pracy. We wtorek spotkał się z Robertem Lewandowskim, następnego dnia pojawił się w siedzibie PZPN, gdzie rozmawiał z najważniejszymi ludźmi związku.
W czwartek wziął udział w konferencji prasowej. Na pytania ciekawskich dziennikarzy odpowiadał barwnie, ale lawirował. Żeby nic nie powiedzieć. Przypomniały się czasy Adama Nawałki, bo Sousa ma również wizerunek dżentelmena.
A zaczął nietypowo, od przypomnienia słów św. Jana Pawła II.
- Te słowa były dla mnie bardzo szczególne, ale są takie chyba też dla wszystkich w obecnych czasach: "Modlę się z wami, aby nigdy się nie poddawać, nigdy nie tracić nadziei i nie wątpić. Nie lękajcie się". To tyczy całego świata, ale wiem, że Polska to kraj pełen wiary. Kraj, w którym rodzina jest zawsze na pierwszym miejscu. Dlatego też starajmy się zbudować razem kadrę narodową właśnie z wiarą, nadzieją i przekonaniem, że zwyciężymy. Te słowa zaufania i wiary to pierwsze, co chcę wam przekazać. Stwórzmy ogromną, narodową rodzinę, która będzie wspierać reprezentację - zaapelował 50-letni Portugalczyk.

Odrzucił katarskie miliony

Reprezentacja pod wodzą Sousy ma "pójść do przodu", czego, zdaniem prezesa PZPN Zbigniewa Bońka, nie gwarantował Jerzy Brzęczek. Wymierne cele, z których Portugalczyk będzie rozliczany, są dwa - wyjście z grupy na Euro i dostanie się przynajmniej do baraży eliminacji mistrzostw świata 2022.
- Jego zatrudnienie odebrano w Portugalii z zaskoczeniem, bo do końca było utrzymywane w tajemnicy. Z moich informacji wynika, że Boniek bezpośrednio skontaktował się z Sousą, którego znał z Włoch. Rozmawiali przez tydzień i szybko doszli do porozumienia, ponieważ Sousa uznał pracę z polską kadrą za bardzo atrakcyjne wyzwanie. W rzeczywistości miał inne propozycje, jedną z Kataru, gdzie oferowano mu roczną pensję w wysokości ośmiu milionów euro, ale odmówił - mówi dziennikarz gazety "Record" David Novo.
I dodaje: - Sousa jest trenerem, który lubi wyzwania, co pokazuje jego dotychczasowa kariera i kraje, w których pracował: Anglia, Węgry, Izrael, Szwajcaria, Włochy, Chiny i Francja. Nie twierdzę, że to słaby punkt Sousy, bo w końcu nigdy nie wytrwał w jednym klubie dłużej niż dwa sezony. Jednak pracując w mocnych i trochę słabszych piłkarsko krajach, pokazał zdolność adaptacji i chęć zdobywania doświadczenia w różnych środowiskach. Pozytywnie oceniam jego dokonania.

Piłkarz "złotej generacji"

Sousa piłkarzem był solidnym, według rodaków nawet bardzo dobrym.
Na początku lat 90. osiągał sukcesy. Mistrzostwo Portugalii i krajowy puchar w Benfice, z której niespodziewanie odszedł do rywala zza miedzy - Sportingu. Kibice uznali go za zdrajcę. Później mieli używanie, bo Sporting między innymi z Sousą i Luisem Figo w składzie niczego nie zwojował.
- Sousa to jeden z najlepszych pomocników w historii kraju. Należał do tak zwanej "złotej generacji" obok Figo, Rui Costy, Fernando Couto i wielu innych - mówi Rui Miguel Melo z dziennika "A Bola". W Portugalii "złotą generacją" określa się piłkarzy, którzy sięgnęli po mistrzostwo świata do lat 20 w 1989 i 1991 roku.
- W swoich czasach był nowoczesną "szóstką" (defensywnym pomocnikiem - red.). Imponował nie tylko twardością i nieustępliwością, ale też doskonałą techniką - charakteryzuje Sousę-piłkarza Diogo Pombo z gazety "Tribuna Expresso".
Nuno Travassos zalicza Sousę do grona najlepszych pomocników na świecie lat 90. - Na boisku bardzo elegancki. Jako jeden z pierwszych portugalskich zawodników odniósł niekwestionowany sukces zagranicą - tłumaczy dziennikarz "Maisfutebol".
Wizytówką Sousy są dwa puchary Ligi Mistrzów wywalczone rok po roku z Juventusem i Borussią Dortmund. Z turyńczykami zresztą sięgnął po wszystkie możliwe trofea we Włoszech. Później występował między innymi w Interze i Panathinaikosie.
Nie był okazem zdrowia. Trapiły go kontuzje, dlatego przestał profesjonalnie grać w wieku 32 lat, niedługo po blamażu Portugalii na mundialu 2002. W drużynie narodowej rozegrał łącznie 53 spotkania, zdobył sześć goli. Pochwalić się może brązowym medalem Euro 2000.
Paulo Sousa wygrał Ligę Mistrzów z Borussią Dortmund

"Chroni swoich piłkarzy, dba o relacje z nimi"

Jakim jest trenerem?
- Chcę, by moja drużyna cały czas występowała w głównej roli, ale będąc przede wszystkim przy piłce - opowiadał w wywiadzie udzielonym "Tribuna Expresso" w 2019 roku. - By pokazywała coś, co spowoduje, że kibice będą niecierpliwie wyczekiwali kolejnego meczu, że poczują wtedy te same emocje - wykładał swoje credo.
Pombo: - Sousa jest trenerem sprawiedliwym. Chroni swoich piłkarzy, dba o relacje z nimi.
Boniek, tłumacząc powody zatrudnienia Sousy, wymienił między innymi jego charakter i właśnie "stosunki, które utrzymuje z piłkarzami". To był jeden z zarzutów do Brzęczka, który nie potrafił ułożyć sobie relacji z kadrowiczami, zwłaszcza z Lewandowskim. A z reprezentacji zrobił oblężoną twierdzę. Były selekcjoner ogłosił nawet, że padł ofiarą niespotykanego dotąd hejtu.
Selekcjonerski fach ledwo zdążył poznać, bo trenerską przygodę rozpoczął od pracy z portugalską kadrą U-16. Następnie przez kilka miesięcy asystował selekcjonerowi pierwszej reprezentacji Carlosowi Queirozowi.
Sousa głównie pracował w klubach. Był rok 2008, kiedy samodzielne ruszył na podbój Anglii. W listopadzie został menedżerem drugoligowego Queens Park Rangers. Londyńskim klubem rządził między innymi ekscentryczny Flavio Briatore, były dyrektor mistrzowskich ekip Formuły 1, później persona non grata królowej motorsportu.
QPR pod wodzą Portugalczyka częściej remisowało niż wygrywało. Na stanowisku wytrwał kilka miesięcy, a z oświadczenia dowiedział się, że powodem zwolnienia było "ujawnienie poufnych i wrażliwych informacji". Bo Sousa na jednej z konferencji przyznał, że klub bez jego zgody wypożyczył czołowego napastnika.
W Swansea, w kolejnym sezonie, było bardziej stabilnie. Drużyna Sousy finiszowała na siódmym miejscu, zabrakło jej punktu do walki w barażach o Premier League. Pracę Portugalczyka surowo zrecenzował Garry Monk, ówczesny kapitan, który oznajmił, że był to zmarnowany czas, że wyniki bardziej zależały od samych piłkarzy niż od pomysłów taktycznych Sousy.
Sousa odszedł do Leicester City, wtedy drugoligowego, ale czas pokazał, że nie powinien się nigdzie ruszać. Menedżerem Lisów był przez 86 dni. Zdążył wygrać pięć z 12 meczów, z czego tylko raz w rozgrywkach ligowych.

Uderzył dziennikarza, potem przeprosił

Nie miał wyjścia, zrobił krok albo i dwa w tył. Przystał na ofertę węgierskiego Videotonu. Tytułu nie udało mu się obronić, a wicemistrzostwo z rekordową liczbą punktów było marnym pocieszeniem. Jednak w drugim sezonie Sousy Videoton z niezłej strony pokazał się w pucharach. Najpierw przebrnął przez sito eliminacji, by w fazie grupowej Ligi Europy ograć między innymi Sporting i FC Basel.
Mimo to węgierski zespół odpadł, zajmując w grupie G trzecie miejsce, za FC Basel i KRC Genk.
- To była wspaniała jesień, bo zwycięstwa węgierskich klubów nad uznanymi firmami były rzadkością. Sousa cieszył się ogromnym szacunkiem wśród kibiców Videotonu, choć nie wszystkim miejscowym trenerom, między innymi ówczesnemu selekcjonerowi Sandorowi Egervariemu, podobały się jego osiągnięcia. Było z ich strony trochę zawodowej zazdrości - mówi Sergo Z. Andras z węgierskiego Eurosportu.
- W europejskich pucharach Sousa ustawiał zespół bardziej defensywnie, ale w lidze węgierskiej przechodził do ofensywy. Videoton zawsze grał taktyką 1-4-2-3-1, z dwoma defensywnymi pomocnikami, którzy gwarantowali dużą stabilność w środku pola - dodaje.
To na Węgrzech Sousa odkrył w sobie mentalność zwycięzcy, jak później wyznał dziennikowi "The Guardian", ale z Videotonu odszedł na początku 2013, pół roku przed wygaśnięciem kontraktu. - Chciał spróbować czegoś innego - tłumaczy Andras.
W międzyczasie sądził się z jednym z miejscowych dziennikarzy, który oskarżył go o celowe uderzenie głową podczas charytatywnego meczu. Borbola Bence, z którym Sousie nie było po drodze, wylądował w szpitalu, potrzebne były trzy szwy. W sądzie Portugalczyk przeprosił, panowie uścisnęli sobie dłonie, ale niesmak pozostał.
Od lata był już szkoleniowcem Maccabi Tel Awiw. Z zespołem wręcz pędził po mistrzostwo Izraela, w międzyczasie znów posmakował międzynarodowej rywalizacji.
W grupie Ligi Europy Maccabi niestraszne było Bordeaux, APOEL i Eintracht Frankfurt.
- Był znakomitym trenerem, który wydobył absolutne maksimum z piłkarzy. Pod jego wodzą gwiazdą pierwszej wielkości zaczął stawać się napastnik Eran Zahavi - mówi izraelski dziennikarz Joshua Halickman.
- Dużą wagę przywiązywał do taktyki, ale potrafił ją zmieniać w trakcie gry, jeśli pierwszy plan nie wypalił. Preferował ofensywny futbol, przez większość sezonu korzystał z ustawienia 1-4-3-3, ale nie zapominał też o obronie. Piłkarze uwielbiali dla niego grać. Miał z nimi dobry kontakt, ponieważ sam był kiedyś zawodnikiem - podkreśla.
Sousa po sezonie wyjechał z Tel Awiwu, skuszony propozycją FC Basel. Szwajcarzy zwrócili uwagę na warsztat Portugalczyka, gdy jego Maccabi trafiło w 1/16 finału Ligi Europy na ekipę z Bazylei (0:3 w dwumeczu).

"Zawsze chce podążać swoją drogą"

W Szwajcarii Sousie w końcu udało się pokazać na salonach. Krajowy tytuł nikogo na kolana nie rzucił, co innego porywające występy w Lidze Mistrzów, gdzie Basel awansowało do 1/8 finału kosztem Liverpoolu.
- To był bardzo udany okres dla klubu. Zespół pod wodzą Sousy prezentował atrakcyjny styl gry, był wszechstronny, potrafił dostosować taktykę pod przeciwnika. A jego podopieczni najczęściej mówili, że uczynił ich lepszymi piłkarzami - mówi dziennikarz gazety "Basler Zeitung" Tilman Pauls.
Pauls zwraca uwagę, że Sousa układał klub po swojemu. Oprócz wprowadzenia kamizelek GPS (kontrolują między innymi poziom zmęczenia), które później stały się czymś normalnym, zamknął treningi. W Szwajcarii takie rzeczy wcześniej się nie działy. Sousa nie chciał także, żeby piłkarze tracili czas na wywiady z dziennikarzami. Tak wyglądał "proces", najczęściej powtarzane słowo przez Portugalczyka.
"Proces" trwał raptem sezon. Znowu.
- To, co w pewnym stopniu zdefiniowało jego pobyt w Bazylei, to pożegnanie. Jako trener nigdy nie wstydził się mówić o swoich celach. Chciał wygrać Ligę Mistrzów. Było jasne, że nie zostanie tu przez kolejne lata, choć jego odejście było bardzo nagłe. Basel czekało jeszcze na finał Pucharu Szwajcarii. Sousa pojawił się na nim w dresie treningowym, czego prawie nigdy wcześniej nie robił. Wyglądało to tak, jakby myślami był już we Włoszech - podkreśla Pauls.
Basel przegrało z FC Sion 0:3.
- Było jasne, że chciał mieć większy wpływ na drużynę i transfery. Pytanie, jak poradzi sobie z tym polska federacja? Jak duży wpływ da Sousie? Bo on zawsze chce podążać swoją drogą - dodaje szwajcarski dziennikarz.
Fiorentina to jedyny klub, w którym Sousa spędził dwa pełne sezony. Pierwszy zaczął z przytupem. Ucierał nosa wielkim, między innymi Interowi i Milanowi. W pewnym momencie klub z Florencji patrzył na wszystkich z góry tabeli, oferując przy tym atrakcyjny, ofensywny styl gry. Ale po zadyszce w drugiej części skończyło się na piątym miejscu.
W kolejnym sezonie apetyty były spore, ale Fiorentina zajęła ósmą lokatę, nie awansując do europejskich pucharów. Wcześniej pod wodzą Sousy dwukrotnie wychodziła z grupy Ligi Europy, eliminując między innymi Lecha Poznań.
- W pierwszym sezonie wykonał bardzo dobrą robotę. W następnym, pomimo mocnej drużyny, nie był w stanie awansować do Ligi Europy. Opuścił Florencję, wypełniając kontrakt, ale między nim a klubem nie było harmonii. W międzyczasie zmienił się dyrektor sportowy, który zredukował wynagrodzenia i ograniczył transfery - tłumaczy Andrea Giannattasio z gazety "La Nazione Firenze".
Portugalczyk potrafił również rozwijać talenty. Na pracy z nim skorzystali między innymi Federico Chiesa czy Federico Bernardeschi, obecnie gracze Juventusu.
- To ludzie sformatowani na wykonywanie rozkazów. Nie mają chęci uczenia się, robienia czegoś dla siebie. Wiąże się to z kulturą - stwierdził w "Tribuna Expresso".

Afera o procent z zysku

Sousie nie wyszedł powrót do Europy. W marcu 2019 objął Bordeaux. Sezon dokończył na 14. miejscu, przegrywając aż sześć z dziesięciu pozostałych meczów. W kolejnych rozgrywkach było niewiele lepiej - 12. pozycja - choć władze ligi nie pozwoliły dokończyć rywalizacji z powodu pandemii COVID-19.
Za przeciętnymi rezultatami szedł w parze toporny styl, choć piłkarze cenili Sousę. - Oni nie chcieli, żeby odszedł. Sousa padł zresztą ofiarą katastrofalnego zarządzania klubem. Opuścił Bordeaux z powodu głębokiego konfliktu z właścicielami. Nie mógł znieść, że klub próbuje sprzedać swoich najlepszych graczy bez jego wiedzy - mówi Julien Pereira z francuskiego Eurosportu.
- Sousa jest trenerem, który, podobnie jak wielu innych portugalskich szkoleniowców, ma jedną wadę: chce pełnić rolę wykraczającą poza ramy, zwłaszcza jeśli chodzi o transfery - dodaje.
Tu dochodzimy do afery, którą nagłośnił dziennik "L'Equipe". Dziennikarze największej sportowej gazety we Francji ujawnili, że w umowie Sousy zawarto klauzulę gwarantującą mu bonus od sprzedaży piłkarzy, ponoć chodziło o jeden procent zysku. Na taki zapis nie mogły zgodzić się władze ligi, które zablokowały kontrakt w takim kształcie prawnym. Sousa i klub musieli go renegocjować.
W sierpniu zeszłego roku obu stronom raczej ulżyło, gdy współpraca dobiegła końca.
Wychodzi więc na to, że Sousa znów będzie musiał coś udowadniać, ale tę sztukę chyba zdążył opanować. Jako selekcjoner reprezentacji Polski zadebiutuje 25 marca w wyjazdowym meczu eliminacji MŚ 2022 z Węgrami.
Paulo Sousa
Autor: Krzysztof Zaborowski / Źródło: eurosport.pl
Powiązane tematy
Udostępnij
Reklama
Reklama