Popularne sporty
Wszystkie sporty
Pokaż wszystko

Papy Faty nie żyje. Reprezentant Burundi miał 28 lat

Emil Riisberg

26/04/2019, 11:26 GMT+2

Problemy zdrowotne trapiły go od lat. Na tyle poważne, że grać w piłkę zakazało mu trzech lekarzy. Faty Papy każde ostrzeżenie ignorował. Wsparcia szukał u szamana, wszystko po to, by pomóc swojej reprezentacji. W czwartek zmarł w trakcie meczu. Miał 28 lat.

Foto: Eurosport

Ostatnie spotkanie w życiu Papy rozegrał w barwach klubu Malanti Chiefs. To liga w Eswatini (dawniej kraj nazywał się Suazi), peryferia, nawet jeśli chodzi o futbol w afrykańskim wydaniu. Kwadrans po pierwszym gwizdku stracił przytomność. Kilkadziesiąt minut później stwierdzono zgon.
Tej tragedii można było uniknąć.

Zakaz gry w piłkę

Jako młokos Papy próbował swoich sił w tureckim Trabzonsporze i holenderskim MVV. Kariery tam nie zrobił. Nie poradził sobie pod względem sportowym. Był dopiero nastolatkiem, zdrowie nie miało na to żadnego wpływu. Zresztą klubowi lekarze nie zauważyli, żeby działo się z nim coś niepokojącego.
Problemy zaczęły się cztery lata temu. Papy był już na Czarnym Lądzie. Pierwszy raz zemdlał jako zawodnik Bidvest West, czołowej drużny z RPA. Właśnie wtedy lekarz po raz pierwszy stwierdził, że jego prawa komora serca nie funkcjonuje prawidłowo. Zabronił mu grać, trenować, zlecił przeprowadzenie szczegółowych badań.
Kolejne wizyty w szpitalach potwierdziły powagę sytuacji. Piłkarz nie chciał tego zaakceptować, zaczerpnął porady u kolejnych dwóch specjalistów. Diagnoza była taka sama. O kopaniu piłki kazano mu zapomnieć, a dodatkowo doradzono, że powinien poddać się operacji wszczepienia w serce defibrylatora.

Zwolnił klub z odpowiedzialności

Papy ignorował kolejne ostrzeżenia, chciał grać za wszelką cenę. Doszło do tego, że na biurko szefów dostarczył sygnowany przez notariusza dokument, zwalniający klub z odpowiedzialności w przypadku, gdyby na treningu bądź meczu stało mu się coś poważnego.
Nic tym nie wskórał, dlatego postanowił zmienić otoczenie. Został w RPA, tam przygarnął go drugoligowy Real Kings. Znów trenował na pełnych obrotach. Ale minęło kilka tygodni i historia się powtórzyła. Kiedy zemdlał w trakcie meczu, postanowiono rozwiązać z nim kontrakt.
Mimo przewlekłych problemów, zawodnik cały czas występował w kadrze Burundi - w marcu wziął udział w zremisowanym meczu z Gabonem, wywalczając z reprezentacją pierwszy w historii awans do Pucharu Narodów Afryki.

Szaman nie pomógł

Przez ostatnie miesiące walczył, by być w formie. Właśnie z myślą o największym turnieju w swoim życiu przeniósł się do Eswatin. Chciał usłyszeć, że ze zdrowiem wszystko jest w porządku.
- Lekarze mówili mi, że mogę umrzeć. Urządzenie, które włożyliby mi do serca, pomogłoby w przypadku zawału. Odmówiłem. Może to źle, ale są ludzie, którzy używają do leczenia tradycyjnych ziół. Konsultowałem się z szamanem, choć jestem muzułmaninem. Mam nadzieję, że mój bóg mi wybaczy - zapewniał Papy w rozmowie z południowoafrykańską gazetą "Soccer Laduma".
- Teraz wszystko jest już w porządku. Wszelkie problemy za mną - dodał.
Wywiad z piłkarzem ukazał się 24 kwietnia, dzień przed jego śmiercią.
Autor: TG / Źródło: eurosport.pl, gazzetta.it
Powiązane tematy
Udostępnij
Reklama
Reklama