Grande Ronaldo, grande Real. Atletico znów przegrało w finale

Mediolan utonął w bieli. Piłkarze Realu po raz 11. w historii wygrali to, co jest najważniejsze w klubowej piłce. W finale Ligi Mistrzów, po rzutach karnych, pokonali Atletico. Gola na wagę złota strzelił ten, który przez cały mecz był niewidoczny.
To był rewanż za Lizbonę. Dwa lata temu Real wykończył Atletico w dogrywce. W tym roku na rozstrzygnięcie trzeba było czekać dłużej.
Najpierw w Mediolanie wystąpiła jednak Alicia Keys. Był nowy image, szalona fryzura i ani śladu makijażu. Później krótki popis wokalny dał Andrea Bocelli i piłkarscy gladiatorzy mogli wyjść na arenę.
Z jednej strony ludzie Zinedine'a Zidane'a, głodni satysfakcji po przegranym sezonie w Hiszpanii. Z drugiej - zawsze żądna krwi banda Diego Simeone. Kiedyś panowie grali przeciwko sobie na boisku, na którym jeden był geniuszem, a drugi rzemieślnikiem harującym za dwóch. W sobotę miało się liczyć to, czego nawkładali do głów swoim piłkarzom.
W filozofii trenerów na remis, bo o wszystkim zadecydowała loteria. Ale po kolei.
Real z bronią Atletico
Kto spektakl na San Siro oglądał, ten przecierał oczy ze zdumienia. Real pierwsze 20 minut korzystał z broni Atletico, a więc agresji po stracie piłki i szybkiego przemieszczania się pod przeciwległe pole karne. Najczęściej akcje kasował Casemiro, który starał się uruchamiać a to Cristiano Ronaldo, a to Garetha Bale'a.
Ale pierwszy gol padł ze stałego fragmentu gry. Rzut wolny, wrzutka Bale'a i zimna krew Sergio Ramosa. Hiszpański obrońca, jak dwa lata temu w Lizbonie, najsprytniej odnalazł się pod bramką i oszalał ze szczęścia.
Wszystko pięknie, ale gol uznany być nie powinien. Sędzia Mark Clattenburg nie dostrzegł pozycji spalonej.
Pudło z karnego
Real miał to, co chciał, mógł spuścić z tonu. Atletico odpowiedziało, ale jakoś tak niemrawo. Głównie za sprawą Antoine'a Griezmanna, który nie wziął do Italii amunicji.
Strzelał ślepakami także na początku drugiej połowy, gdy wziął się za wykonanie rzutu karnego za bezmyślny faul Pepe na Fernando Torresie. I co zrobił Francuz? Huknął w poprzeczkę. Atletico mogło dopaść Real i mieć niemal całą drugą połowę na wyprowadzenie nokautującego ciosu.
Czerwono-biali i tak rzucili się Królewskim do gardła. Dla nich czas płynął szybciej. Próbowali, ale bez skutku. Obejść się smakiem musieli Stefan Savić i Saul Niguez. Obu zabrakło precyzji.
Real, bez wsparcia niewidocznego Ronaldo, skoncentrował się na uszczelnieniu dostępu do swojej bramki. Prowadził ryzykowną grę, na utrzymanie wyniku. To się zemściło.
Odrodzili się
Atletico dopięło swego za sprawą wprowadzonego po przerwie Yannicka Carrasco. Belg doskoczył do piłki podanej przez wszędobylskiego Juanfrana i mecz zaczął się od nowa. Trzeba oddać sprawiedliwość - długo pachniało wyrównującym golem. Była 79. minuta spotkania.
Kto wie, może pędzący Carrasco dobiłby Real parę chwil później, ale Ramos wyciął go z dala od swojej bramki. Skończyło się na żółtej kartce, choć wielu widziało czerwoną. Potrzebna była dogrywka, a później karne.
W nich więcej zimnej krwi zachowali Królewscy. Po czterech bezbłędnych seriach najpierw Juanfran ostrzelał słupek, a puchar Realowi dał Ronaldo.
REAL - ATLETICO 1:1 (karne - 5:3)
bramki: Ramos (15) - Carrasco (78)
RZUTY KARNE
Lucas (Real) - gol
Griezmann (Atletico) - gol
Marcelo (R) - gol
Gabi (A) - gol
Bale (R) - gol
Saul (A) - gol
Ramos (R) - gol
Juanfran (A) - słupek
Ronaldo (R) - gol.