Popularne sporty
Wszystkie sporty
Pokaż wszystko

Finał Ligi Mistrzów. Real - Liverpool 3:1. Dwa gole Bale'a

Emil Riisberg

26/05/2018, 20:39 GMT+2

Real znów najlepszy, wygrał finał Ligi Mistrzów trzeci raz z rzędu! W Kijowie pokonał Liverpool 3:1. Bohaterem Gareth Bale, antybohaterem - bramkarz Liverpoolu. Dla madrytczyków to 13. Puchar Europy.

Foto: Eurosport

Najpierw najcenniejsze w klubowej piłce trofeum wniósł Andrij Szewczenko, legenda ukraińskiego futbolu. Znów miał puchar w swoich rękach, jak w 2003 roku, gdy grał dla Milanu. Później w tunelu Cristiano Ronaldo groźnie spojrzał na Mohameda Salaha, jak rewolwerowiec na rewolwerowca, i wymianę ognia można było zaczynać.



Szaleńcze tempo

Z jednej strony wielki Real, najbardziej utytułowany klub w historii piłki, z chęcią na trzeci taki wygrany finał z rzędu. Z drugiej Liverpool, zespół młodszy, z młodzieńczą fantazją i piekielną siłą w ofensywie, głodny zaistnienia w Europie. Przecież The Reds ostatni raz rządzili w Lidze Mistrzów dawno temu, konkretnie w 2005 roku, gdy z Jerzym Dudkiem w bramce wygrali pamiętny finał w Stambule.

Doświadczenia i nazwiska były po stronie madrytczyków, ale banda Juergena Kloppa nie przyjechała do Kijowa tylko przyjmować lekcję piłki. Gracze Liverpoolu byli agresywni w odbiorze piłki, nierzadko we dwóch doskakując do rywala. Po kilku minutach zamknęli obrońców tytułu na ich połowie, próbując wykorzystać najmocniejsze ogniwo swojej maszyny, czyli ofensywne trio Salah - Roberto Firmino - Sadio Mane, które do soboty nastrzelało w Lidze Mistrzów 29 goli!

Liverpoolczycy postraszyli, ale to Real oddał pierwszy strzał dnia. Cristiano Ronaldo pognał prawą stroną i huknął. Pomylił się nieznacznie. Portugalczyk jakby chciał powiedzieć rywalom: nie zapominajcie, że ja tutaj też jestem.

Obie strony podkręcały tempo, w końcu to finał sezonu. Piłkarze polskiej Ekstraklasy, oglądając ten spektakl, mogli czuć się jak na pędzącej karuzeli, pewnie niejeden miał zawroty głowy. W odpowiedzi bramkę Keylora Navasa ostrzelali Firmino i Trent Alexander-Arnold. Real się wybronił dzięki ofiarności Sergio Ramosa i swojego golkipera.

Łzy i dla nich to koniec

Strzałów było jak na lekarstwo, ale starć wręcz całe mnóstwo. Przekonali się o tym Salah z jednej strony i Dani Carvajal z drugiej. Egipcjanin ledwie po pół godzinie gry ze łzami w oczach musiał opuścić boisko. To efekt starcia o piłkę z Ramosem, który upadł na napastnika The Reds, chwytając go za ramię. Płakał piłkarz, płakali także kibice zespołu z miasta Beatlesów. Real właśnie unicestwił najgroźniejszego snajpera rywali, króla strzelców ligi angielskiej, zdobywcy 44 bramek dla swojego zespołu w kończącym się sezonie.

Za chwilę nie krył łez obrońca madrytczyków. On ucierpiał po starciu z Andrew Robertsonem i również musiał przedwcześnie opuścić plac gry. Dramat gonił dramat.

Real naciskał

Nikt nie zamierzał odstawiać nóg, ale w końcu przypomniano sobie, że to nie boks i że tutaj nie punktuje się liczby ciosów. W końcu, przed sama przerwą, padł gol. Strzelił głową Cristiano Ronaldo, jakimś cudem obronił Loris Karius, ale dobił Karim Benzema. Przez sekundę Real prowadził. Tak krótko, bo sędzia dostrzegł, że Ronaldo był na spalonym. Miał rację, gola nie uznał.
Liverpool był osłabiony, musiał radzić sobie bez największej gwiazdy, wyraźnie miał podcięte skrzydła. Real tymczasem korzystał. Zaraz po przerwie z pomyłki linii obronnej skorzystał Isco. Przejął piłkę, strzelił, ale trafił tylko w poprzeczkę. Kibice z Madrytu westchnęli. Nie mogli uwierzyć, że ta piłka nie wpadła do bramki. Królewscy mieli inicjatywę.

Nie błąd. To był wielbłąd

Pachniało golem, owszem. Ale nikt nie spodziewał się, że Real w ten sposób dopnie swego. Z pomocą przyszedł im bramkarz Liverpoolu. Karius miał piłkę w rękach, chciał wznowić grę. Zamachnął się i podał... Karimowi Benzemie prosto pod nogi. Francuz skorzystał z prezentu i strzelił chyba najłatwiejszego gola w karierze.
Pozostaje pytanie: jak bramkarz mógł tak pokpić sprawę? Jak nie mógł widzieć rywala?
Karius, gdyby tylko mógł, pewnie zapadłby się pod ziemię. Na szczęście koledzy nie załamali się i wzięli się prędko do pracy. Odpowiedź była piorunująca. Dośrodkowanie z rzutu rożnego, głową strzelił Dejan Lovren, a lot piłki przeciął jeszcze Mane, zupełnie myląc bramkarza Realu. 1:1, mecz zaczynał się od nowa.
Liverpool się odrodził, jakby uwierzył, że w Kijowie może jeszcze coś ugrać, że nie jest na straconej pozycji.

Magia Bale'a

Tyle że cudów w Kijowie było ciąg dalszy. Gareth Bale pokazał, że przewrotką w Realu strzelać potrafi nie tylko Ronaldo. Tym razem Karius był usprawiedliwiony, nie miał nic do powiedzenia. Walijczyk 120 sekund wcześniej wszedł na boisko. To się nazywa wejście smoka!
Karuzela jechała dalej, emocjami można by obdzielić ze dwa inne spotkania. The Reds przegrywali, ale się nie poddawali. Słupek obił Mane.
Liverpool nacierał, a madrytczycy czyhali na błąd. Doczekali się. Z daleka strzelił Bale. Karius znów popełnił błąd, nie złapał dziwnie lecącej piłki. Ta wpadła do bramki. Drugi koszmarny błąd bramkarza. Liverpool na deskach, Real trzeci raz z rzędu najlepszy w Lidze Mistrzów. Hala Madrid!
Real - Liverpool 3:1 Bramki: Karim Benzema (51), Gareth Bale dwie (64, 83) - Sadio Mane (55)
Autor: twis / Źródło: sport.tvn24.pl
Powiązane tematy
Udostępnij
Reklama
Reklama