Popularne sporty
Wszystkie sporty
Pokaż wszystko

50 lat temu Czarni Żagań robili furorę w Pucharze Polski

Emil Riisberg

04/06/2015, 07:42 GMT+2

To do dziś jedna z największych sensacji w historii Pucharu Polski, a może nawet całej polskiej piłki. Trzecioligowi Czarni Żagań szli do finału jak burza, a po drodze eliminowali kolejnych wielkich. - To kawałek historii naszego futbolu - mówią bohaterowie sezonu, w którym okazało się, że piłkarski kopciuszek, wykorzystując sprzyjające okoliczności, może walczyć z najlepszymi. Od tej historycznej

Foto: Eurosport

Kilka tygodni temu polscy kibice emocjonowali się robiącymi furorę w Pucharze Polski Błękitni Stargard Szczeciński. Drugoligowiec dotarł aż do półfinału i omal nie wyeliminował Lecha Poznań. Przygoda drugoligowca wzbudziła emocje wśród kibiców, ponieważ była kolejnym dowodem na to, że w piłce mogą dziać się rzeczy, których nikt wcześniej nawet nie śmiał przewidywać.
Pół wieku wcześniej podobne emocje przeżyła cała piłkarska Polska. Wszystko za sprawą niesamowitego sezonu 1964/1965, w którym w krajowym pucharze błyszczeli Czarni Żagań. Ten wojskowy klub z województwa lubuskiego na co dzień grał w trzeciej lidze i bezskutecznie próbował awansować do wyższej klasy. Czarni mogli korzystać głównie z piłkarzy-żołnierzy, którzy nie załapali się do Legii Warszawa czy Śląska Wrocław. W trzeciej lidze przekładało się to na całkiem przyzwoite wyniki, ale w Żaganiu nie liczono na więcej.

Nikt nie stawiał na maluczkich

Szansą na zaistnienie był Puchar Polski, do dziś nieprzypadkowo nazywany "pucharem tysiąca drużyn". Rzecz w tym, że wówczas nie był to puchar dla maluczkich, więc tym bardziej trudno było spodziewać się sukcesu zespołu z małego Żagania. Większych nadziei miejscowych kibiców nie wzbudziło też rozbicie w pierwszej rundzie Karoliny Jaworzyna Śląska (6:0), a później wyeliminowanie dzięki rzutowi monetą drugoligowego Startu Łódź.
Głośno o outsajderze zrobiło się dopiero po wyrzuceniu za burtę Polonii Bytom i awansie do ćwierćfinału. Tam czekała Wisła Kraków, którą Czarni pokonali po kolejnym szczęśliwym losowaniu (po dogrywce było 1:1) i tym samym awansowali do najlepszej czwórki, obok znalazły się trzy wielkie firmy: Legia Warszawa, Górnik Zabrze i ŁKS Łódź.
- Gra Czarnych w Pucharze Polski była pierwszym powodem do dumy w powojennym Żaganiu - mówi dla sport.tvn24.pl Wanda Winczaruk, wówczas młoda fanka drużyny, a dziś pomysłodawczyni uroczystości upamiętniających wielki sezon, a także przewodnicząca rady miasta.
- W zakładach pracy organizowano wyjazdy na mecze, a na stadion Czarnych przychodzili nawet ci, którzy dotąd sportem zupełnie się nie interesowali - dodaje. O tym, jak wielkie było zainteresowanie piłką w Żaganiu, świadczą wspomnienia z półfinałowej konfrontacji z ŁKS. - Na meczu z łodzianami był nadkomplet ludzi. Tak naprawdę kibice siedzieli na wszystkich okolicznych drzewach i płotach - wspomina w rozmowie ze sport.tvn24.pl Józef Potyrała, który widział na żywo wielki mecz, a później występował w barwach żagańskiej drużyny.
Półfinał z ŁKS to jedno z najbardziej pamiętnych spotkań tamtejszej edycji Pucharu Polski. Boisko w Żaganiu, delikatnie mówiąc, nie było w najlepszym stanie. - To było głównie błoto - mówi wprost Potyrała. Dodatkowo gospodarze musieli sobie radzić bez pierwszego bramkarza Piotra Pozora, który na rozgrzewce złamał palec. - Do bramki wszedł Józef Hertel. Każdy obawiał się, jak on sobie poradzi, a tymczasem miał "dzień konia", bronił praktycznie wszystko - dodaje Potyrała. Po remisie 1:1 znów konieczne było losowanie, w którym więcej szczęścia miał kapitan Czarnych Edward Kuczko. Żagań miał finał!
- Pierwszy miał wybrać łodzianin, jako że my byliśmy gospodarzami. Jednak nie mógł się zdecydować. Sędzia poganiał, więc ja złapałem prawą kartkę. Był to jakiś odruch. Potem w ułamku sekundy zdecydowałem się na wzięcie tej, która leżała po lewej stronie - mówił po latach Kuczko. - Pamiętam wielką radość, stadion eksplodował - dopowiada Józef Potyrała.

Darmowy fryzjer

- Dorośli byli dumni z drużyny, z gazet wycinano wycinki i tworzono pamiątkowe albumy. Nawet dzieci kopały piłkę na podwórkach i chciałby być, jak piłkarze Czarnych. Dziś można to zachowanie porównać do małyszomanii - wspomina Wanda Winczaruk. Trzecioligowcy byli traktowani jak bohaterowie, mogli np. za darmo korzystać z usług jednego ze znanych w mieście fryzjerów. - O tak, byli traktowani po królewsku. Na podobne przywileje mogli liczyć w wielu miejscach - wspomina z uśmiechem Potyrała.
W finale na Czarnych czekał Górnik Zabrze, z jednym z najlepszych składów w historii. W bramce zabrzan brylował Hubert Kostka, z przodu straszyli Zygfryd Szołtysik i Ernest Pohl, a kapitanem był Stanisław Oślizło. Finał rozegrano w Zielonej Górze, choć Czarni marzyli o występie na Stadionie X-lecia w Warszawie.
picture

Foto: Eurosport

- Pamiętam moment, gdy zostaliśmy poinformowani, że gramy w finale z trzecioligowcem. Mieliśmy jednak świadomość, że nie będzie łatwo, bo przecież Czarni wcześniej wyeliminowali chociażby ŁKS. Wynikało z tego, że muszą tam być piłkarze, na których trzeba uważać i zagrać solidnie, z pełnym zaangażowaniem - wspomina w rozmowie ze sport.tvn24.pl Oślizło. Na Śląsku nikt nie wierzył w porażkę zabrzan, ale faworyci nie mieli zamiaru odpuszczać trzecioligowcowi. - Czarni mogli przecież wyjść na boisko i tak jak wcześniej zastopować drużynę, z którą mieli lekko przegrać. To było ich wielką motywacją - dodaje legenda Górnika.
Nadzieje pucharowego kopciuszka zostały szybko rozwiane. 2 czerwca 1965 roku już w 19. minucie spotkania gola dla Górnika zdobył Pohl, który do siatki trafił jeszcze w 25. i 33. minucie. Po przerwie jeszcze jedną bramkę dołożył Musiałek i stało się jasne, że puchar pojedzie do Zabrza. - Mecz układał nam się bardzo dobrze. Trzeba jednak przyznać, że w drugiej połowie Czarni poczynali sobie o wiele śmielej niż na początku - wspomina Oślizło.
- Finał w Zielonej Górze był czymś niesamowitym. My w głębi ducha wiedzieliśmy, że ten Górnik to wielka drużyna, a pokonanie go może być rzeczą niemożliwą. Mimo tego, każdy wierzył w Czarnych, a porażka nie zmieniła faktu, że odnieśli sukces na niespotykaną dotąd skalę - przyznaje Potyrała. - Dla nas nie było ujmą przegrać z taką drużyną - dodaje Piotr Pozor, ówczesny bramkarz trzecioligowca.

Droga do Europy? Co najwyżej do NRD

Po porażce pojawiły się głosy, że w nagrodę żagańska drużyna powinna zagrać w Pucharze Zdobywców Pucharów. Górnik jako mistrz Polski szykował się do Pucharu Mistrzów, więc tym samym zwalniało się miejsce przewidziane dla zdobywcy krajowego trofeum. PZPN nie zdecydował się jednak na to, by trzecioligowy klub z prowincji zagrał w Europie.
- Nawet dla nas, piłkarzy Górnika, to było zaskakujące. Związek tłumaczył, że Czarni mogliby przynieść Polsce wstyd na arenie międzynarodowej, bo byli za słabi. Pamiętam też, że PZPN chciał zgłosić Legię, która odpadła w półfinale pucharu, ale UEFA nie wyraziła na to zgody. I tym samym Polska pozostawiła puste miejsce w europejskich pucharach, choć powinni je zająć Czarni - wspomina Oślizło. Tajemnicą poliszynela jest fakt, że nie chodziło jednak o poziom gry żagańskiej drużyny. - To był klub wojskowy, a to były takie czasy, że nikt tych wojskowych nie puściłby za granicę. No chyba że do NRD. Władze bały się, że piłkarze pojadą na jakiś mecz na zachodzie i do Polski nie będą chcieli już wrócić - mówi z żalem w głosie Potyrała.

Legenda żywa po 50 latach

Po zakończeniu sezonu drużyna się rozpadła. Część piłkarzy trafiła do ŁKS, kapitan Edward Kuczko wylądował w Lechu Poznań. - W pamięci naszych kibiców zawsze będą jednak bohaterami, bo zastopował ich przecież dopiero legendarny Górnik - mówi Potyrała.
Po 50 latach od pamiętnego finału, w niedzielę 30 maja, wspomnienia wróciły. Tym razem nie w Zielonej Górze, a w Żaganiu pojawili się bohaterowie tamtych lat. Czarnych reprezentowali Piotr Pozor, Bogdan Charbicki, Józef Hertel i Wiesław Rutkowski. Z Górnika przybyli Stanisław Oślizło i Jan Kowalski, a także Henryk Latocha.
- Bardzo miło jest przyjechać do tego miasta i wspomnieć tamten mecz. Po takim wyczynie, jakiego dokonali Czarni Żagań, widać, że piłka nożna to dyscyplina, w której pozornie najmniejsi mogą osiągnąć rzeczy wielkie. Dzięki ich grze tamten sezon i wygrana w Pucharze Polski jeszcze bardziej zapisały się też w pamięci kibiców Górnika - kończy Oślizło.
Dziś Czarni występują w klasie okręgowej, choć ambicje w mieście są większe. Nikt nie liczy na powtórkę z lat 60., ale poziom trzeciej ligi wydaje się być w zasięgu. A gdy uda się już awansować, trzeba będzie się zastanowić, jak doprowadzić do kolejnego wielkiego spotkania z piłkarzami pokroju Oślizły, Szołtysika czy Kostki.
2 czerwca 1965, Zielona Góra
Górnik Zabrze - Czarni Żagań 4:0 (3:0)
bramki: Pohl 19'k, 25', 45', Musiałek 62'

Górnik Zabrze: Hubert Kostka - Waldemar Słomiany, Stanisław Oślizło, Stefan Floreński, Edward Olszówka, Erwin Wilczek, Jan Kowalski, Zygfryd Szołtysik, Jerzy Musiałek, Ernest Pohl, Roman Lentner. Trener: Ferenc Farsang.
Czarni Żagań: Piotr Pozor, Piotr Kiszka, Andrzej Barczyk, Lech Zeuschner, Bogdan Charbicki, Piotr Migdoł, Zbigniew Lipiec, Manfred Koprek, Edward Kuczko, Zygmunt Klencz, Wiesław Rutkowski, Tadeusz Kalotka (rezerwowy).
Trener: Jan Dixa
Widzów: 20 000
Autor: Sebastian Chabiniak / Źródło: sport.tvn24.pl
Powiązane tematy
Udostępnij
Reklama
Reklama