Popularne dyscypliny
Dyscypliny
Pokaż wszystko

Zbigniew Bródka 10 lat po złotym medalu na igrzyskach olimpijskich w Soczi

Rafal Kazimierczak

Akt. 20/02/2024, 17:55 GMT+1

Najpierw sam w tempie szalonym pędził do mety, osiągając prędkość ponad 50 km/h. Potem musiał patrzeć i czekać na to, co zrobią rywale. 10 lat temu Zbigniew Bródka został w Soczi mistrzem olimpijskim, w okolicznościach absolutnie niezwykłych. - Czasami oglądam tamte wydarzenia. Emocje są do dziś - przyznaje w rozmowie z eurosport.pl.

Złoty Zbigniew Bródka o drodze do szczęścia. Ale inaczej

Tego zapomnieć nie sposób, tak przechodzi się do historii.
15 lutego 2014, Soczi, Adler-Ariena.
Panczeniści o miejsca na olimpijskim podium rywalizują na dystansie 1500 m. Bródka startuje w parze z Amerykaninem Shanim Davisem, znakomitością, rekordzistą świata.
W drodze do hali był skupiony, wyciszony, skoncentrowany. Wiedział, że forma jest, ta wielka, na medal, brązowy, może srebrny. Złoto? Nie, aż tak, to nie, złoto to progi za wysokie. Założenie podstawowe - wygrać z Davisem, wygrać zdecydowanie. Nie szarżować na początku, wytrzymać końcówkę. Proste.
Rozpoczynają ostatnie okrążenie, wpadają w ostatni wiraż. Amerykanin zostaje w tyle, a Bródka zasuwa do mety, resztką uciekających sił, do upadłego. Czas - 1.45,006. Jest pierwszy, naprawdę jest pierwszy. Niewiarygodne. Nieprawdopodobne. Piękne.
To nie koniec, złoto jeszcze do niego nie należy. Teraz zaczyna się najgorsze - czekanie.
picture

Bródka pędzi po złoto

Foto: Getty Images

Bródka: naprawdę wierzyłem, że jedynka zostanie przy moim nazwisku

Po nim i Davisie jadą trzy pary, sześciu zawodników, którzy te marzenia mogą rozbić w proch i pył. Musi obserwować, co robią rywale. I czekać, czekać, czekać. Męka? - Sytuacja mało komfortowa - opowiada. - Uzyskałem bardzo dobry wynik, rewelacyjny, więc medal będzie, musi być, tak myślałem. W rozmowach przed startem i w analizach nie zakładaliśmy z trenerem, że będzie tak dobrze, tak szybko.
picture

Zbigniew Bródka i wielka radość

Foto: Getty Images

W parze zamykającej rywalizację startują Holender Koen Verweij i Joey Mantia - 1.48.01 22. Emocje są ogromne, nerwy też, za chwilę wszystko będzie jasne. Verweij mknie jak maszyna, według przesuwającej się po lodzie wirtualnej linii wygra albo on, albo Polak, innego wyjścia już nie ma. Wpada na metę, czas 1,45,006 - tak jest, dokładnie tyle samo co Bródka, co do setnej części sekundy. Decydować będą tysięczne, centymetry.
Złoto czy srebro, srebro czy złoto? Polak wyczekuje, kamera pokazuje jego twarz, wpatrzoną w tablicę wyników, gdzie wyświetlane są wyniki. Te kilkanaście sekund trwa w nieskończoność. Wieczność. Co wtedy myślał, co przelatywało mu przez głowę?
Wspomina Bródka: - Byłem przekonany, że wygram. Że to ja zostanę tym szczęśliwcem. Patrzyłem na tablicę, i przy moim nazwisku, i przy Koena tkwiły te jedynki. Chyba pięć dni wcześniej doszło do podobnej sytuacji, w rywalizacji na 500 m dwóch Holendrów, różnica też była minimalna. Teraz sam znalazłem się w środku akcji. Stres oczywiście był ogromny, ale naprawdę wierzyłem, że to się dobrze zakończy. Że jedynka zostanie przy moim nazwisku.
Została. Na tablicy wyświetlono szczegółowe czasy, Bródka zwyciężył o 0,003 s! Na całą halę krzyknął "jeeeeest", trzymanym bidonem cisnął o lód. - Pamiętam to ze szczegółami, radość, euforia, niesamowite chwile - zapewnia.
Te 0,003 s to 4,3 cm - jak potem wyliczono, na dystansie 1500 m, przy jeździe z prędkością przekraczającą 50 km/h, zbliżającą sie nawet do 60. Został mistrzem olimpijskim, pierwszym polskim mistrzem olimpijskim w łyżwiarstwie szybkim - on, chłopak z okolic Łowicza, z małych Domaniewic.
Świętowania, tuż po zdobyciu trofeum w sporcie najcenniejszego, nie było, z prostego powodu - 22 lutego razem z kolegami, Konradem Niedźwiedzkim i Janem Szymańskim - walczyli drużynowo. Sięgnęli po brąz. - Dopiero wtedy poszliśmy do klubu, na terenie wioski olimpijskiej, do którego wpuszczano tylko medalistów. Mega było, czuliśmy się wyjątkowo, takie chwile spełnienia i szczęścia. Świetna atmosfera, zespół na żywo, rewelacyjny saksofon. Byliśmy już po zawodach, więc trochę tam pobalowaliśmy - przyznaje Bródka.
Złoto jest jego. Zbigniew Bródka na najwyższym stopniu

W Domaniewicach, na ślizgawce

Nagranie z tego złotego startu w Soczi niekiedy ogląda, bardzo często wyświetlane jest na spotkaniach z młodzieżą. - Wydaje mi się, że to dobry motywator, bo do ciężkiego treningu chyba nic nie motywuje bardziej od olimpijskiego złota - opowiada.
Mieszka w rodzinnych Domaniewicach, centralna Polska, rzut beretem od Łowicza. W Łowiczu jest strażakiem Komendy Powiatowej Państwowej Straży Pożarnej. Był nim już w czasach sportowej kariery, zdarzało się wtedy, że do pracy wyruszał z domu na rolkach. Teraz, kiedy pogoda nie przeszkadza, pokonuje te 15 km z hakiem rowerem. Dla zdrowa, dla przyjemności.
picture

Tor łyżwiarski, na którym Bródka wykuwał swoje złoto

O łyżwiarstwie nie zapomina, wiadomo, że nie. Przy szkole w Domaniewicach każdej zimy lodowisko szykuje Mieczysław Szymajda, nauczyciel WF-u, pierwszy trener Zbyszka.
- Bardzo chętnie tam jeździmy, rodzinnie, z trzema córkami, bo niedawno pierwsze kroki na łyżwach zrobiła nawet ta najmłodsza, dwuletnia. Na razie to zabawa, tylko i aż zabawa. Ja też zaczynałem u Mieczysława, na wylewanej przez niego nocami ślizgawce - podkreśla mistrz.
Rafał Kazimierczak
Udostępnij
Reklama
Reklama