LEKKOATLETYKA Paweł Wyszyński, trener wicemistrzyni świata w skoku wzwyż Marii Żodzik, o finałowym konkursie i kulisach współpracy - Tokio 2025

Masza podeszła i zadała zadziwiające pytanie, zaczęło się właśnie tak. Nie zgodził się, odmówił, obawiał się, że podejmowane przez niego decyzje wpływać będą na życie zawodniczki tak dobrej i perspektywicznej. Teraz, zaledwie po roku współpracy, są duetem na medal, na srebro wicemistrzostw świata - skoczkini wzwyż Maria Żodzik i jej trener Paweł Wyszyński. Jak osiągnęli sukces tak gigantyczny?

Maria Żodzik po powrocie do Polski z mistrzostw świata w lekkoatletyce Tokio 2025

Źródło wideo: TVN24

W Warszawie wylądowali we wtorkowy poranek, 23 września. Potem pociąg, do Białegostoku. Teraz odpoczynek, przede wszystkim on, choć emocje wciąż buzują, wspomnienia nadal stają przed oczami. - Trochę to jeszcze potrwa, zanim oswoimy się z myślą o medalu - mówi Wyszyński.

"Od drugiego skoku było już fajnie"

Tokio, 21 września 2025.
Kiedy na stadion wyjeżdżali, założeniem było wejść do ścisłego finału, czyli czołowej ósemki, która potem walczyć będzie na całego. - Spodziewaliśmy się, że jedno strącenie na otwierającym konkurs 188 cm będzie, bo nigdy nie zaczynaliśmy tak wysoko, przeważnie od 180, a tu nagle 188, na dzień dobry - opowiada Wyszyński. Rzeczywiście, Żodzik rozpoczęła od zrzutki, spokoju i zimnej krwi na szczęście nie stracili. - Szybko znaleźliśmy błędy, trochę trzeba było do siebie pokrzyczeć, żeby się usłyszeć i przebić przez ten tłum. I od drugiego skoku było już fajnie, naprawdę fajnie - wyjaśnia trener.
picture

Paweł Wyszyński na trybunach, Tokio 2025

Foto: Getty Images

Stres? - W finale nie tak duży, bardziej stresowałem się przed kwalifikacjami, bo to zawsze nerwówka, chyba dla każdego.
Tuż przed atakiem Maszy - jak wszyscy ją nazywają - na 200 cm, przed pierwszym skokiem, nad stadionem lunęło. Oberwanie chmury, konkurs przerwany na ponad pół godziny i wybicie z rytmu. Po wznowieniu - poprzeczka dwukrotnie spadła. Została próba trzecia, ostatnia, być albo nie być, albo będzie medal, medal i wzbudzający szacunek rekord życiowy, albo miejsce poza podium. Poprzeczka zadrżała. Nie spadła. - Chyba zadziałał aspekt psychologiczny. Masza taka jest, na zawodach potrafi się wyłączyć i robić swoje, w każdych warunkach - opisuje Wyszyński. Oglądał to na stojąco, pojawiły się łzy, wcale ich nie ukrywał. - Siedzieć w takiej chwili? Niemożliwe. Czułem, że coś może się wydarzyć, coś wielkiego. A kiedy skoczyła, cieszyłem się, że ta nasza praca przyniosła efekty. Że jest medal, Maszy, nasz i Polski.
picture

Radość srebrnej medalistki

Foto: Getty Images

Obok, na trybunach, przez cały konkurs obecny był Jarosław Kotewicz, były skoczek wzwyż, rekord życiowy 231 cm, finalista olimpijski z igrzysk Atlanta 1996. Tam, w Tokio, pomagał wieloboistce Adriannie Sułek-Schubert. - Super sprawa, kibicował, wymienialiśmy uwagi, w opiniach raczej się zgadzaliśmy. Ja jestem otwarty, tak na co dzień zawsze mogę liczyć na innego byłego skoczka wzwyż, a teraz trenera, Michała Tittingera, cudowny człowiek - wyjaśnia Wyszyński.

Zawalone igrzyska. "OK, działajmy, zobaczymy"

28. urodziny Masza obchodziła w czerwcu. Paweł lat 24 skończył się w sierpniu. Jak to się stało, że został jej trenerem? Jak i dlaczego trafiła do Polski, pochodząc z Baranowicz, zachodnia Białoruś, obwód brzeski?
(rk)
dołącz do Ponad 3 milionów użytkowników w aplikacji
Bądź na bieżąco z najnowszymi wiadomościami, wynikami i wydarzeniami na żywo
Pobierz
Udostępnij
Reklama
Reklama