Popularne sporty
Wszystkie sporty
Pokaż wszystko

Mistrzostwa świata w lekkiej atletyce Doha 2019. Przerażające sceny na trasie maratonu kobiet

Emil Riisberg

28/09/2019, 11:06 GMT+2

Choć organizatorzy lekkoatletycznych mistrzostw świata w Katarze początek rywalizacji kobiet w maratonie wyznaczyli na godzinę 23:59, nie uniknęli na trasie dramatów. Mimo późnej pory, warunki były ekstremalne. - To był bieg w saunie, potraktowano nas brutalnie – relacjonowały uczestniczki biegu. Z 68 zawodniczek na metę dotarło ledwie 40.

Foto: Eurosport

Trudno jest przygotować organizm do wysiłku w takich warunkach. Panie wystartowały minutę przed północą, a termometr pokazywał 32 stopnie Celsjusza. Przy wilgotności 73,3 procent odczuwalna temperatura wynosiła ponad 40 stopni.

Pracowita noc lekarzy

Nie trzeba było długo czekać, żeby pierwsze biegaczki schodziły z trasy. Trudno tu nawet mówić o schodzeniu. Słaniały się na nogach, a ekipy medyczne od razu podstawiały wózki inwalidzkie. Transportowano nimi wyczerpane lekkoatletki do schłodzonych namiotów, gdzie czekali już lekarze.
Z 68 uczestniczek, które stanęły na starcie, na metę dotarło 40. Czas zwyciężczyni Kenijki Ruth Chepngetich - 2:32.42 jest najsłabszym w historii. Wydawało się, że ona po przebiegnięciu 42 km 195 m ma jeszcze sporo siły. To się zmieniło w trakcie udzielania wywiadów, kiedy w pewnym momencie po prostu zasłabła.
„To pierwsza porażka mistrzostw świata” – napisały międzynarodowe gazety. W każdej dziennikarze i eksperci wypowiadają się w podobnym tonie – to skandal, żeby IAAF (Międzynarodowe Stowarzyszenie Federacji Lekkoatletycznych) pozwoliło na rywalizację w takich warunkach. Nie trudno się też domyślić, że na trasie nie było prawie nikogo. Gdy Chepngetich dotarła ok. 2.30 na metę, na trybunie nie siedział ani jeden kibic.
Jeszcze nigdy w historii aż 28 zawodniczek nie schodziło z trasy. Niektóre rezygnowały z rywalizacji przed 15 km. Tak jak szósta w ostatnich mistrzostwach Europy Włoszka Sara Dossena.

Walka o przetrwanie

- Co z tego, że chciałam, jak po 10 km miałam wrażenie, że nie mam w sobie już grama energii. Miesiącami przygotowywałam się do rywalizacji w Dausze i co z tego wyszło? Tu po prostu nie da się biegać. To było okropne doświadczenie. Moje serce biło tak szybko, że myślałam, że wyskoczy. Jeszcze nigdy nie czułam się tak źle – przyznała Dossena, gdy doszła do siebie i dodała: - To nie jest maraton. Tu nie chodzi o to, by znaleźć swój rytm. To po prostu jest dystans, który trzeba przetrwać.
Dziewiąta na metę dotarła Kanadyjka Lyndsay Tessier, ale radość trudno było dostrzec. - To było przerażające i zniechęcające doświadczenie. Jestem po prostu wdzięczna, że na własnych nogach udało mi się jakoś dotrzeć do celu – skomentowała.
Sceny na trasie i na mecie były przerażające. Zawodniczki słaniały się na nogach, w punktach medycznych były natychmiast podłączane do kroplówki, wiele z nich płakało z wycieńczenia. Nic dziwnego, w Dausze zarówno w ciągu dnia, jak i nocą, nie można nawet spokojnie stać. Warunki pogodowe są tak ekstremalne, że człowiek od razu oblewa się potem. Trudno sobie wyobrazić normalny spacer, a co dopiero bieg.
Jak później powiedziały służby medyczne – głównym powodem zasłabnięć było odwodnienie organizmu. Nie pomogło zatem, że punkty z wodą i energetykami stały częściej niż zwykle.

Nieudany eksperyment

- Prognozy nie były takie straszne. Uznaliśmy, że w takich warunkach można startować – próbował bronić swojej decyzji szef IAAF Sebastian Coe. Brytyjczyk był na mecie i czekał na maratonki. To było jednak małe pocieszenie. Zresztą on sam wielokrotnie w trakcie tych dwóch godzin łapał się za głowę i nie wierzył w to, co widzi.
Nawet zwyciężczyni Chepngetich przyznała, że w tak trudnych warunkach nie biegała jeszcze nigdy.
- Też miałam chwile zwątpienia i chciałam zejść z trasy, ale przyjechałam do Dauhy, by zdobyć złoty medal i zadanie zostało wykonane. Mam nadzieję, że wszystkie uczestniczki szybko dojdą do siebie – skomentowała później.
Podobne odczucia miała druga na mecie, broniąca tytułu Kenijka, która startowała w barwach Bahrajnu Rose Chelimo.
- Na pięć kilometrów przed metą miałam największą chwilę zwątpienia. Myślałam, że nie zrobię już żadnego kroku. Ale zaczęłam się modlić i to dodało mi siły. Na pewno pomogło mi, że cały czas byłam w czołówce, ale widziałam rywalki, które półprzytomne się zatrzymywały – przyznała.
- To wszystko było eksperymentem – próbował jeszcze bronić się Coe, ale trudno uznać, by eksperyment się udał. A w mistrzostwach świata zaplanowane są kolejne ekstremalne konkurencje, jak chód na 50 km czy męski maraton.
picture

Foto: Eurosport

Relacje na żywo z mistrzostw świata w Eurosporcie 1 i usłudze Eurosport Player.
Autor: br / Źródło: Eurosport; PAP
Powiązane tematy
Udostępnij
Reklama
Reklama