Popularne dyscypliny
Dyscypliny
Pokaż wszystko

Marcin Urbaś dla eurosport.pl: z Usainem Boltem wygrałem dwa razy - lekkoatletyka

Emil Riisberg

09/01/2021, 06:05 GMT+1

Miejsce w historii krajowego sportu ma od dawna, wielce zasłużone. To on dokonał tego, co wydawało się niewykonalne. - Nigdy nie liczyłem na laury, nigdy nie napędzały mnie pieniądze. Ważna była frajda, samo bieganie, spełnienie. Może właśnie dlatego udało mi się osiągnąć ten wynik - mówi w rozmowie z Eurosport.pl Marcin Urbaś, jedyny Polak, który 200 metrów przebiegł poniżej 20 sekund.

Foto: Eurosport

Cofnąć musimy się do wieku XX.
25 sierpnia 1999 roku. Sewilla, półfinał lekkoatletycznych mistrzostw świata. Urbaś - lat wtedy 23, bez miesiąca - klęka w blokach. Rywali ma znakomitych.
Ruszają. Pędzą. Z łuku wypadają na prostą. Szybciej, do mety. Z przodu jest Francis Obikwelu, za nim Polak. Czas zwycięzcy - 19,84 s. Czas Urbasia - 19,98. Niedowierzanie. Szok. Miejsce w historii krajowej lekkoatletyki.
W wielkim finale tak dobrze już nie było - 20,30 dało i tak znakomite, piąte miejsce. Zajął je zawodnik, który poza stadionem zajmował się muzyką, tą w wydaniu death metalowym.
W roku 2002 sięgnął po złoto halowych mistrzostw Europy, w 2005 po brąz.
Jak Urbaś wspomina sukcesy i porażki? Czy po zakończeniu kariery na dobre został wokalistą?

"Ciężki metal, nie da się ukryć"

RAFAŁ KAZIMIERCZAK: Kazik i Kult czy Bayer Full?
MARCIN URBAŚ: Którą płytę bym kupił? Dobre. Na pewno Kazika. Disco polo nie znoszę. Uważam, że to coś, co z muzyką się rozminęło. Twór, który gdzieś tam obok niej stoi. Unikam, jak mogę, poza weselami, gdzie nie mam na to wpływu.
Lubię muzykę skomplikowaną, z czymś ciekawym, irytującym. W disco polo nie ma nic atrakcyjnego - ani dźwięków, ani tekstów.
Zaczynamy od tego, bo twój świat to nie tylko sport, ale i muzyka. Mocna - death metal. Sceptic istnieje, znowu jesteś tam wokalistą?
Teraz mają wokalistkę, całkiem dobrze sobie radzą. Wyprowadziłem się do Poznania, oni zostali w Krakowie, więc trudno było to kontynuować.
Granie z nimi łączyłeś z bieganiem na światowym poziomie. A takie wyjazdy na koncerty ze zdrowym trybem życia niewiele mają wspólnego. Albo i nic.
Pewnie, za zdrowe to nie było, nie ma co ukrywać. Jechałem, kiedy mogłem sobie na to pozwolić. Kiedy nie mogłem, nie jechałem, każdy w zespole to rozumiał. Pierwszy album nagraliśmy i wydaliśmy w roku 1999, bardzo ważnym dla mojego biegania przecież. Tak się złożyło.
Przeszkody mnie nie zniechęcały. Robiłem to, co sprawiało mi frajdę.
Nie myślałeś, żeby na sportowej emeryturze postawić na muzykę?
Nie jest tak, że po zamknięciu jednego rozdziału od razu otwierają się następne drzwi.
Pisałem i wciąż piszę teksty, dla Sceptika na cztery albumy. Nie żyję z tego, to bardziej hobby. Staram się przekazywać jakąś prawdę, coś tymi słowami przekazać.
OK, powiem tyle, że zaangażowałem się w inny projekt, świeża sprawa to jest, nawet bardzo.
Opowiadaj.
No nie, jest na tyle świeża, że nie mogę. Obiecałem, że zachowam to przez jakiś czas w tajemnicy. Już niedługo wszystko zostanie ogłoszone.
Cokolwiek powiedz, na zachętę.
Oficjalnie jestem wokalistą zespołu, który kiedyś był w Polsce bardzo znany. Ambitna muzyka. Ciężki metal, nie da się ukryć.

"Proboszcz huknął kuzyna latarką w głowę"

Nowa Huta, lata 80. ubiegłego wieku. Trochę łobuzujesz, o lekkoatletyce nie myślisz.
Nic a nic. Chodziliśmy po okolicy - z kolegami, z kuzynami, bez planów.
Jedynakiem jesteś?
Nie, mam starszego o cztery lata brata. Ja miałem wtedy 10, on 14, więc jasna sprawa, że bawił się już w swoim towarzystwie.
Nowa Huta zwłaszcza wtedy była wielkim placem budowy, blok za blokiem powstawał. Włóczyliśmy się po tych budowach. Wiadomo, rozrywek za dużo nie było, a w domu nikt nie siedział. Dzisiaj mogę powiedzieć, że ryzykowaliśmy życiem.
Aż tak?
Bloki miały po 16 pięter, w budowie, bez żadnych zabezpieczeń. Byli za to dozorcy, ciągle przed nimi uciekaliśmy. Gdyby ktoś spadł, to trup. Groza. Rodzice mówili, że nie wolno tam chodzić, więc tym bardziej chodziliśmy.
Na budowie kościoła, na rusztowaniu, mniej więcej na wysokości drugiego piętra, natknęliśmy się kiedyś z kuzynem na proboszcza. I chodu! Kuzyna proboszcz huknął latarką w głowę, ale i tak zwialiśmy, na hałdę piachu zeskoczyliśmy. Nikt nigdy nas nie dorwał.
W okolicy klubów piłkarskich funkcjonowało pod dostatkiem, a piłkarzem nie zostałeś.
Ta dyscyplina nigdy mnie nie pociągała, choć w domu sport był ważny, ten z punktu widzenia kibica. Tata oglądał w telewizji wszystko, co leciało - i skoki narciarskie, i hokej, piłkę ręczną i nożną, żużel, tenis. Wszystko.
Lekkoatletyki nie wymieniłeś.
Lekką też, pewnie. Chyba każdy ją wtedy śledził. Czasami te mecze i zawody śledziłem razem z tatą, choć za bardzo na tym się nie znałem.
To skąd lekkoatletyka w twoim życiu?
Pojawiło się bieganie, ono było najważniejsze, bo co to jest ta lekkoatletyka, to nikt z rówieśników nie wiedział. W czwartej klasie podstawówki zrobiono nabór do szkoły sportowej, do klas o profilu piłki ręcznej i lekkoatletyki. Do tej drugiej na testach poradziłem sobie całkiem nieźle, choć bez przesady, byli lepsi. A potem okazało się, że jedyny z całej szkoły, czyli z około tysiąca uczniów, zdecydowałem się pójść do tej sportowej.
Nie uwierzysz, co zdecydowało. Ciągle przegrywałem z kolegą z klasy na 60 metrów. Nie mogłem zrozumieć, jak to możliwe, skoro jestem wyższy o głowę. Chciałem go pokonać, tylko tyle. Nikt mnie do sportu nie namawiał.
Trafiłem do podstawówki numer 91, która cały czas funkcjonuje. Teraz to właściwie moloch, pływalnia z regulowanym dnem, dwie hale, kryte bieżnie, bajka.
Twoje zdjęcie wisi gdzieś w ważnym miejscu?
Pojęcia nie mam. Raczej nie, bo moje rekordy szkoły zostały poprawione, więc wieszanie mojego zdjęcia nie ma chyba sensu.
Właśnie, sam mówisz, że w tych początkach byli sprinterzy lepsi od ciebie. Długo walczyłeś o swoje, nawet w kadrze, na tym poziomie dostępnym dla nielicznych, i tak słyszałeś, żebyś z tym bieganiem dał sobie spokój. Że nic z ciebie nie będzie, mówiąc brutalnie i otwarcie.
Krnąbrnym zawodnikiem byłem, zawsze z własnym zdaniem. Dużo pytałem trenerów - co, dlaczego, jak. Niektórzy odbierali to pewnie jako atak na ich umiejętności, podkopywanie autorytetu. A zupełnie tak nie było. Ja tylko chciałem wiedzieć, co to czy tamto ćwiczenie mi da. Nic więcej.
Kiedy zacząłem zapuszczać włosy, to już kompletnie przestałem nadawać się do biegania, bo wiadomo, że włosy w bieganiu przeszkadzają najbardziej.
Wszystko zmieniło się w roku 1999 w Sewilli? Wtedy już się bardzo nadawałeś?
No tak, poklepywanie po plecach było z każdej strony, ale to patrzenie na mnie trochę zmieniło się już rok wcześniej, kiedy zrobiłem minimum na mistrzostwa Europy do Budapesztu i zostałem na 200 metrów mistrzem Polski. Wykręciłem 20,64, po treningach właściwie na żużlu, właściwie bez obozów kadrowych.
Niestety, w Budapeszcie na dzień dobry naderwałem mięsień i było po zabawie. A złoto dawał tam wynik w okolicach 20,50, absolutnie w moim zasięgu. Nie mówię, że wracałbym stamtąd jako mistrz, szansa na medal jednak była, i to duża.
Wróciłem do kraju i znowu nikt o mnie nie pamiętał.

"Za jeden start kupiłem używanego golfa 4"

To teraz te miłe wspomnienia. Sewilla, 25 sierpnia 1999. Zbliża się półfinał mistrzostw świata, zgniatasz w dłoni puszkę.
Tak, po napoju izotonicznym, trochę symbolicznie, że tak samo za chwilę zgniotę rywali. Mocno waleczny byłem. Mam tę puszkę do dziś.
Marzyłeś o zejściu poniżej 20 sekund, w Polsce i wtedy, i dziś wyniku nie do pomyślenia?
Kurczę, no właśnie nie. Racja, to wydawało się nierealne. Odległy wydawał się rekord Polski Leszka Duneckiego, czyli 20,24. Poniżej 20 sekund - niemożliwe.
Pobiegłeś w tej Sewilli w 19,98, tak przypominam.
Pobiegłem... Przed mistrzostwami uzyskałem 20,34. Podrapałem się wtedy po głowie, pomyślałem, że do tego rekordu Duneckiego daleko już nie jest.
Powiem tak - ja nigdy nie liczyłem na jakieś wielkie laury. Ważna była frajda, samo bieganie, spełnienie. Może właśnie dlatego udało się ten wynik osiągnąć. Bez spinki. Dzisiaj chyba mało jest takich zawodników, z taką motywacją.
Pieniądze motywacją nie były?
Nigdy. Najpierw chciałem pokonać kolegę, potem pojechać na mistrzostwa Polski, potem je wygrać, potem dostać się do reprezentacji. I tak dalej, i tak dalej. To była moja motywacja.
Kasa nie. Nie dorobiłem się na sporcie, może na mieszkanie nazbierałem.
Ile najwięcej dostałeś za start w mityngu?
Oj, chwila... Chyba za bieg w halowych zawodach w Lievin. Tam sumowali bonusy - startowe, wynik, zwycięstwo, różne rzeczy doliczali. Wygrałem, w 20,60 poleciałem, czym poprawiłem własny rekord Polski. W przeliczeniu wyszło jakieś 25 tysięcy złotych, wtedy, w 2000 roku. Dużo.
Kupiłem za to dwuletniego golfa 4, niewiele dokładając.

"Bolt kolejnym ogniwem w rozwoju sprintera"

Usain Bolt. Ty kończyłeś karierę, on zaczynał. Spotkaliście się na bieżni?
Trzy razy.
Wygrywałeś z młodziakiem?
Jest 2 do 1 dla mnie. Tak jest, z Boltem mam dodatni bilans. Ja byłem przed trzydziestką, on około dwudziestki, wschodzący zawodnik, bo jeszcze nie gwiazda.
Przemknęło ci przez głowę, że to będzie gwiazda takich rozmiarów? Legenda?
Absolutnie nie. Wysoki, bardzo szczupły chłopak, niespecjalnie umięśniony, biegający wcale nie na nadzwyczajnym poziomie.
A potem on odjechał jak lokomotywa, ja zostałem, gdzie byłem. Nie ma o czym mówić.
Dlaczego to Bolt został tym kosmitą?
Oj, tu wyjaśnienie musi być dłuższe.
Są dwa rodzaje sprinterów. Pierwszy - niezbyt wysoki, biegający z bardzo wysoką częstotliwością kroków. Stawia ich tyle, że tę intensywność utrzyma co najwyżej do 120. metra. Specjalizuje się zatem na dystansach 60 i 100 m. Wzorem jest Andre Cason.
Drugi - wysoki, stawiający kroki o wiele dłuższe, z mniejszą częstotliwością, zachowujący tym sam więcej energii i wytrzymałości szybkościowej. On nadaje się na dwustumetrowca. Bolt idealnie pasował właśnie do tej kategorii. Ale... Decyzją trenerów szkolono go i na 100, i na 200 m. Okazało się, że jest kolejnym ogniwem w rozwoju sprintera, trzecią kategorią. Biegał długim krokiem z częstotliwością niższego o 30 cm Casona.
Nikt nie jest w stanie tego powtórzyć. Masz rację - kosmita.

"Kandydata na rekordzistę nie widać"

Co to jest Akademia Lekkoatletyczna Marcina Urbasia?
To pomysł skierowany do dzieci. Z założenia przyjmujemy do akademii sześciolatków, młodszych raczej nie. Choć jeżeli pięciolatek nie ma bariery emocjonalnej, a trener uzna, że się nadaje, to dostaje zielone światło. Młodsi nie.
Dzisiaj jest tendencja, że do treningów - na przykład piłki nożnej - wysyła się już czteroletnie maluchy. Według mnie to błąd. Tam jest wczesna specjalizacja, dzieci uczone są, by piłkę prowadzić - powiedzmy - zewnętrzną częścią stopy, co powoduje jej zgięcie podeszwowe. Na dodatek odbywa się to przy obniżonym środku ciężkości, przy zgiętych stawach skokowym, kolanowym i biodrowym. To nie jest wzorzec biomechaniczny.
Brzmi groźnie.
My uważamy, że dziecko powinno rozwijać się naturalnie. Trenujemy cały rok, wszechstronnie, nie ma podziału na skoki, rzuty czy bieganie.
W Poznaniu i okolicach mieliśmy już 31 lokalizacji, ponad 700 dzieciaków. Niestety, przez pandemię wszystko przyhamowało.
A jak z Krakowa trafiłeś do Poznania?
Za żoną przyjechałem, wtedy dziewczyną. Ona do Krakowa nie chciała, ja powiedziałem: OK, niech będzie Poznań, fajne miasto. Od siedmiu lat mieszkamy nawet nie w Poznaniu, a pod, na wsi. Mamy synka, przeprowadzaliśmy się tam z kilkumiesięcznym bobasem.
Jest w akademii ktoś, kto może wypłynąć na szerokie wody? Ktoś, kto pobije kiedyś twoje 19,98?
Za mali są, za wcześnie na takie spekulacje. W każdym razie w grupie 700 dzieci zawsze łatwiej wychwycić talent.
Coś mi się wydaje, że do tego rekordu Polski za bardzo przywiązany nie jesteś? Że chciałbyś doczekać się następcy?
Bardzo. Patrząc na sprawę statystycznie, ktoś powinien był ten rekord poprawić rok temu, skoro ja rekord Leszka Duneckiego pobiłem po 20 latach. Patrząc realnie - kandydata niestety nie widać, nawet na horyzoncie.
Autor: rozmawiał Rafał Kazimierczak / Źródło: eurosport.pl
Powiązane tematy
Udostępnij
Reklama
Reklama