Popularne sporty
Wszystkie sporty
Pokaż wszystko

Marcin Lewandowski zszedł z bieżni po wypadku córki. "Płakać mi się chciało, jak było naprawdę źle"

Emil Riisberg

25/05/2022, 11:05 GMT+2

Marcin Lewandowski, jeden z najlepszych polskich średniodystansowców, ogłosił koniec sportowej kariery. - Sama decyzja była pewnego rodzaju impulsem, na który zanosiło się od dłuższego czasu. Powodów było wiele. Podstawowy to wypadek mojej córki. Obiecałem sobie, że dopóki nie wróci do pełni zdrowia, zostanę z nią - tłumaczy w rozmowie z eurosport.pl. Opowiada też o dramacie podczas igrzysk w

Foto: Eurosport

O swojej decyzji Lewandowski, który 13 czerwca skończy 35 lat, poinformował w zeszłym tygodniu. W poście opublikowanym w mediach społecznościowych wyjaśnił, że przeważyły sprawy rodzinne. W lutym jego siedmioletnia córka miała wypadek podczas zajęć gimnastyki artystycznej i przechodzi rehabilitację. "To było piękne 16 lat biegania. Niesamowita przygoda, która dobiegła końca. Coś się kończy i coś się zaczyna, bo w listopadzie po raz kolejny zostanę tatą" - napisał.
Lewandowski dołączył do Adama Kszczota, który w lutym powiedział pas. Obaj rządzili w Polsce w biegach średniodystansowych. Łącznie zdobyli dziesięć medali mistrzostw świata i Europy na otwartych stadionach oraz 12 medali halowych mistrzostw świata i Europy.
Dorobek Lewandowskiego to między innymi brązowy medal mistrzostw świata z 2019 roku na 1500 m, mistrzostwo Europy z roku 2010 na 800 m oraz trzy halowe tytuły na Starym Kontynencie na 800 i 1500 m (2015, 2017, 2019).
Krzysztof Zaborowski: "Witam w gronie sportowych emerytów" - napisał w komentarzu pod postem Adam Kszczot, wielki rywal i kolega. Przyzwyczaja się pan?
Marcin Lewandowski: Minęło raptem kilka dni, więc jest jeszcze za wcześnie. Na razie cieszę się czasem spędzanym z rodziną. W końcu go mam, żeby nadrobić zaległości, które nazbierały się przez szesnaście lat. Z drugiej strony chodzi mi po głowie praca, za którą będę musiał się rozejrzeć. Nie ma co się oszukiwać, to nie jest taka piękna sportowa emerytura, która pozwoliłaby siedzieć i nic nie robić do końca życia.
Kiedy podjął pan decyzję o zakończeniu kariery?
Nie mam zapisanej daty w kalendarzu, bo nie jest to dla mnie najważniejszy dzień w życiu. Decyzja zapadła chyba tydzień przed jej ogłoszeniem. Nie wyobrażałem sobie sytuacji, że ważni ludzie, którzy pomagali mi w trakcie kariery, dowiedzieli się o niej z mediów społecznościowych. Dużo więc podróżowałem, między innymi pojechałem do swojego klubu w Lublinie, osobiście spotykałem się ze swoimi sponsorami. Dopiero po wszystkim napisałem ten post.
Sama decyzja była pewnego rodzaju impulsem, na który zanosiło się od dłuższego czasu. Powodów było wiele. Podstawowy to wypadek mojej córki. Obiecałem sobie, że dopóki nie wróci do pełni zdrowia, zostanę z nią. To z kolei uniemożliwiło mi treningi i wyjazdy na zgrupowania, przez co nie mogłem odpowiednio przygotować się do zawodów, żeby bronić wicemistrzostwa Europy oraz brązowego medalu mistrzostw świata. A szóste miejsce mnie nie interesuje.
Jak się czuje córka?
Potrafi już sama sobie radzić po złamaniu kości biodrowej, choć wciąż kuśtyka, nie może biegać jak inne dzieci. Do pełnego powrotu do zdrowia wciąż potrzebuje czasu, przede wszystkim poświęconego na rehabilitację. Czeka ją jeszcze jedna operacja. Termin nie został na razie ustalony, czekamy na konsultacje z lekarzem. Ale cieszymy się każdym dniem. Midia wsiada już na przykład na rower i zdarza nam się pojechać na półgodzinną przejażdżkę. Nie ma tragedii.
Co się wydarzyło tego feralnego dnia?
Wypadek na treningu gimnastyki artystycznej, ale nie chcę już do tego wracać.
Córka jest takim samym walczakiem jak pan na bieżni?
Zdecydowanie. Od razu widać, że jest dzieckiem sportowca. Dlatego płakać mi się chciało, jak było jeszcze naprawdę źle. Widziałem, jak ona walczy. Pielęgniarki dziwiły się, że nie chciała żadnej pomocy po operacji, choć płakała z bólu, żeby wstać.
Na czym polega pana pomoc w domu?
Na samym początku było to codzienne jeżdżenie na rehabilitację. Zależało mi, żeby Midia widziała, że tata jest na miejscu i czuła wsparcie. Teraz, leżąc choćby w łóżku i oglądając bajkę, jestem przy niej, dlatego jest jej pewnie dużo łatwiej.
Napisał pan, że rodzina jest priorytetem, a sportowiec żyje na walizkach. Ciągłe wyjazdy na zgrupowania i zawody. Zaczęło to doskwierać?
To trwało już długo, od narodzin pierwszego dziecka w 2013 roku. Każdy sport jest ciężki, wymaga poświęceń, ale są też dyscypliny, które pozwalają przebywać na co dzień z rodziną. Mam na myśli sporty zespołowe, bo w przypadku zmiany klubu najbliżsi po prostu pakują się i ruszają nawet na drugi koniec świata. U nas, biegaczy, takiej możliwości nie ma. Jeździmy na długie i wysokogórskie zgrupowania do krajów afrykańskich, na przykład do Kenii, gdzie normalne życie do łatwych nie należy. A nawet, jeśli cała rodzina zdecydowałaby się na coś takiego, finanse uniemożliwiłby to.
Napisał pan też, że żona po tym wszystkim zasłużyła na złoty medal olimpijski. Brak w kolekcji krążka przywiezionego z igrzysk to największy niedosyt?
To samo powiedziałem wcześniej, gdy zadedykowałem żonie brązowy medal mistrzostw świata w 2019 roku. Mówiłem, że to "tylko" brąz, ale ona zasłużyła na złoto i to w wydaniu olimpijskim. Bo życiowi partnerzy sportowców zazwyczaj zostają w domu. Mnie nie było w nim przez około 300 dni rocznie przez 16 lat. To naprawdę trudna sprawa. Sporo było ciężkich momentów, gdy choćby w środku nocy trzeba było jechać z dzieckiem do szpitala po ataku astmy, drugie w tym czasie spało, a ja byłem daleko.
Wracając do poczucia niedosytu, nie jest mi żal, że nie zdobyłem olimpijskiego medalu. Oczywiście gdzieś tam jest przykro, bo poświęciłem temu całe życie. Po to zasuwałem na treningach, szczególnie przed ostatnimi igrzyskami w Tokio, gdzie osiągnąłem życiową formę. W Japonii stać mnie było na świetny rezultat, być może na miarę rekordu Europy.
Marzenia prysły po kontuzji odniesionej w półfinałowym biegu.
Dlatego najbardziej przykry nie był brak medalu, a okoliczności tego, co się stało. Generalnie jednak jestem spełnionym sportowcem i szczęśliwym człowiekiem.
Po powrocie do kraju usłyszał pan diagnozę: zakrzepica. Brzmiało groźnie.
Nawet bardzo. Zakrzepicę w mięśniu wykrył doktor Jacek Jaroszewski, który teraz opiekuje się córką. Diagnoza utwierdziła mnie, dlaczego dość spokojnie zareagowałem na wydarzenia w Tokio. Jestem osobą wierzącą. Wychodzę z założenia, że jeśli coś się stało, widocznie tak miało być. Może gdybym dobiegł do mety, zakrzep oderwałby się z powodu ogromnego wysiłku i stałaby się większa tragedia.
Tak naprawdę ostrzeżenie dostałem w eliminacjach, gdy przewróciłem się, ale potem przywrócono mnie do rywalizacji (po proteście Lewandowski został przez sędziów dopuszczony do kolejnej rundy - red.). W półfinale, choć czułem się świetnie mimo narzuconego mocnego tempa, nagle dwa razy przeszedł prąd w łydce i musiałem się zatrzymać. Okazało się, że zerwałem mięsień. Ale nie uważam się za pechowca. Czasem wspomniana tragedia może okazać się błogosławieństwem.
Sam pan przyznał, że to było 16 lat pięknego biegania. Który bieg albo medal przyniósł najwięcej satysfakcji?
Wielokrotnie się nad tym zastanawiałem, ale nie mam jednego takiego momentu. I właśnie to jest piękne po 16 latach. Życzę każdemu sportowcowi tylu sukcesów, żeby po latach nie potrafił wskazać największego.
Przeczytałem pana wypowiedź, że po zakończeniu kariery nie będzie się pan nudził.
Mam akademię biegania, na rynek wprowadziłem odżywki dedykowane dla biegaczy, wynajmuję namioty tlenowe, ale nie są to rzeczy, przy których całkowicie się spełniam i gwarantują wystarczająco dużo pieniędzy, że nie muszę już nic robić. Nie wiem jeszcze, czym się będę zajmował w życiu, bo decyzja o zakończeniu sportowej kariery zapadła dość niespodziewanie. Miałem jeszcze ten rok przeciągnąć na bieżni.
Być może coś ciekawego pojawi się w międzyczasie, ale może będzie tak, że najzwyczajniej w świecie zacznę wysyłać CV do różnych firm. Ale nie boję się tego. Znam siebie i swoje możliwości. Sporo w życiu osiągnąłem. Jestem ambitny, dlatego mam nadzieję, że będę się realizował na polu, który sobie wybiorę.
Autor: Krzysztof Zaborowski / Źródło: eurosport.pl
Powiązane tematy
Udostępnij
Reklama
Reklama