Najlepszy jaki był, najlepszy jaki będzie. Ostatni dowód na wyższość Jordana nad LeBronem

Magic Johnson powiedział kiedyś, że gdyby Michael Jordan miał rozegrać z LeBronem Jamesem 10 meczów "jeden na jeden", wygrałby za każdym razem. Scottie Pippen uznał jednak, że Jordan był tylko najlepszym strzelcem w historii, a najlepszym koszykarzem jest James. Ten artykuł jest poświęcony właśnie tym, którzy – jak Pippen w chwili słabości – zwątpili lub zapomnieli, kogo oglądali na parkietach NBA przed laty. To przegląd kariery Jordana szczegółowo uwzględniający jeden okres jego gry w sezonie 1988/89, którego analiza nie powinna zostawić już żadnych złudzeń. To także zbiór kilku faktów pozwalający ukazać dystans jaki dzieli LeBrona od koszykarza, jakim chciałby być, a jednak nigdy nie będzie.
NBA ewoluuje szybko. Każda z sześciu minionych dekad była w koszykówce za oceanem inna. Każda miała swoje gwiazdy i wokół nich wyrastały przez lata konstelacje zawodników, którzy próbowali i próbują czerpać z ich energii i żywotności. Ale jest jedna gwiazda, która od końca lat 80-tych świeci najjaśniej i wciąż wskazuje drogę wędrowcom.
Emocje na bok
Jeżeli ktoś powie, że porównania do Michaela Jordana nie mają sensu, zgodzimy się z tym, ale zapytamy też: jak udowodnić czyjąś wyższość nad innymi zdając się tylko na akt wiary? Choć każda dyscyplina sportu ma takich wyznawców, których można rzeczywiście posądzić o wręcz nabożne traktowanie przedmiotu ich miłości, emocjom pozostawmy ostatnie miejsce w szeregu i porównując Jordana i Jamesa, oddajmy głos faktom.
Odpowiedź na pytanie o to, który z nich był/jest większym koszykarzem to dla części fanów odpowiedź na pytanie o to, ile znaczą pamięć, wspomnienia i jak wielkim sentymentem darzymy przeszłość. Dla tych młodszych, to z kolei wsłuchiwanie się w melodię wciąż wyraźnie brzmiącą ponad 15 lat od odejścia z NBA gwiazdora Chicago Bulls; wsłuchiwanie się w melodię, przy której nie dorastali, ale która wciąż nadaje ton prawie wszystkiemu, co powstaje w tej jednej dziedzinie sportu.
MJ rozkręcił biznes
Z punktu widzenia sukcesu, jaki odniosła w świecie NBA, Michael Jordan jest dla niej wszystkim, LeBron James gwarantuje zaś wciąż rosnące nią zainteresowanie. Obaj byli/są najbardziej utalentowanymi koszykarzami swojego pokolenia i symbolizują to, co można osiągnąć w tej grze. Oczywiście przed nimi byli też Magic Johnson, Larry Bird, Kareem-Abdul Jabbar i Wilt Chamberlain, ale ci najpierw poruszyli wyobraźnią Ameryki.
LeBrona Jamesa porównujemy też do Michaela Jordana, dlatego że on sam w wieku 17 lat, gdy zaczęto mu się poważnie przyglądać za oceanem, mówił już, że chce być tak samo wielki i tyle samo osiągnąć. Gdy przyszedł do NBA poprosił o koszulkę z numer 23. W czym tkwią więc różnice?
James bez konkurencji
Po pierwsze, Michael Jordan grał w czasach, w których musiał pokonać konkurencję, jakiej dzisiaj w NBA nie ma. Na pierwszy tytuł czekał siedem lat mierząc się z Detroit Pistons, Los Angeles Lakers, Boston Celtics, New York Knicks, a później z Utah Jazz i Houston Rockets. Stawał na parkiecie naprzeciwko wspomnianych Birda i Johnsona, pierwsze lekcje dostawał jeszcze od swego idola Juliusa Ervinga i Mosesa Malone’a. Po tytuły sięgał zostawiając w polu wiele razy Hakeema Olajuwona, Charlesa Barkleya, Davida Robinsona, Patricka Ewinga, Karla Malone’a, Clyde’a Drexlera. Wszyscy oni zasiadają dziś w Galerii Sław NBA.
LeBron James, który przyszedł do NBA w 2003 roku, prosto z liceum, jako 19-latek na tytuł czekał dziewięć lat. W tym czasie nie mierzył się już jednak z Allenem Iversonem, który najlepsze lata gry miał za sobą, jego pojedynki z Kobe Bryantem nie obfitowały w walki słowne, a czasami nawet walkę wręcz, jaka do połowy lat 90-tych była codziennością NBA. James ma od 11 lat za rywali Tima Duncana, Dirka Nowitzkiego, Steve’a Nasha, a ostatnio Kevina Duranta, ale mecze jakie rozgrywał w Cleveland Cavaliers i obecnie rozgrywa w Miami Heat nigdy nie zyskały rangi wielkich rywalizacji przyprawiających o ból głowy, żołądka i gardła zawodników i kibiców Chicago, Detroit, Indiany, Nowego Jorku, Bostonu i Los Angeles – jak Ameryka długa i szeroka.
James nie spotkał jeszcze po prostu zawodnika w sile swojej kariery, z którym mógłby mierzyć się na specjalnych warunkach te kilka nocy w roku i powtarzać to w finale NBA – również dlatego, że sam walczył do tej pory o tytuły ze zmiennym szczęściem.
Mecze wygrywa atak, mistrzostwa - obrona
Zastanawialiście się kiedyś, dlaczego co roku dziennikarze i eksperci w USA wybierają najlepszą defensywną piątkę ligi spośród grających w klubach koszykarzy, a nie ma wyboru dla najlepszej piątki w ataku? Odpowiedź jest prosta: bo to obroną zdobywa się mistrzostwa. Można górować nad rywalami wzrostem, wagą, zasięgiem ramion, ale w obronie liczy się spryt, szybkość, zaciekłość i to pod własnym koszem niszczy się rywala odbierając mu ochotę do gry.
LeBron James ma 206 cm wzrostu, zasięg ramion 211 cm i jest 110-kilogramową górą mięśni. Jordan był 10 cm niższy i 15 kg lżejszy. Wszyscy wymienieni wyżej zawodnicy, z którymi walczył na parkietach przewyższali go parametrami. A jednak to on był królem szalonych wejść pod kosz i to on potrafił staranować niejednego centra pakując nad nim piłkę do kosza. Wszystkie te wyczyny są do obejrzenia w sieci i wszystkie potwierdzają inne słowa Magica Johnsona wypowiedziane przed dwoma laty: - Michael Jordan to w grze "jeden na jeden" koszykarz kompletny. Dlatego jest najlepszy w historii.
Obrońca roku
Na dowód efektywności w grze obronnej MJ'a kilka statystyk. Przy niecałych dwóch metrach wzrostu był zawodnikiem, który jako jedyny w lidze przez dwa kolejne sezony (1986/87 i 87/88) wpisał na konto ponad 200 przechwytów i ponad 100 bloków. Zwłaszcza ta druga statystyka była imponująca, bo pod tablicami zatrzymywał wtedy rywali kolejno 125 i 131 razy, a więc średnio 1,5-1,6 razy w meczu. Do tego w przekroju całej trwającej 14 lat kariery notował 2,3 przechwytu i 0,8 bloku w meczu. Jeżeli wziąć pod uwagę tylko jego występy w Chicago Bulls - było to kolejno 2,5 przechwytu i 0,9 bloku. Jordan trzy razy wygrał też statystykę przechwytów w całym sezonie. Dzięki temu aż 9-krotnie wybrano go do pierwszej piątki obrońców ligi, a po kampanii 1987/88 uznano go za najlepszego obrońcę w NBA. Miał wtedy 25 lat.
LeBron James ma dzisiaj już 30 i wciąż nie ma tego tytułu na koncie. Poza tym, nigdy nie przekroczył bariery 100 bloków w sezonie. Nigdy nie przechwycił też piłki 200 razy (najwięcej 177 w 2. roku gry, a Jordan 259 w czwartym). James w trwającej już 11 lat karierze notuje 1,7 przechwytu i 0,8 bloku na mecz. W zakończonym sezonie zablokował rywali zaledwie 26 razy. Jordan jako 40-latek w ostatnim roku gry w Waszyngtonie miał ich 39.
Były gwiazdor Byków jest też trzecim najlepiej przechwytującym zawodnikiem w historii NBA (2514). LeBron jest w tej chwili 45. i ma ponad 1000 przechwytów mniej.
Fakty i mity
Może James nie potrafi się pochwalić takimi dokonaniami w obronie, ale drużyna z reguły zawdzięcza mu więcej, bo w ofensywie nie tylko rzuca, ale też podaje o wiele więcej od Jordana - twierdzą admiratorzy jego gry. I tutaj dochodzimy do momentu, w którym w bardzo prosty sposób rozprawimy się z mitem powtarzanym od lat przez komentatorów, ale też kibiców porównujących grę dwóch mistrzów. Ci drudzy nie muszą wszystkiego wiedzieć, ale ci pierwsi - pisząc w ten sposób - pokazują jedynie, że nie odrobili pracy domowej.
Michael Jordan był wielkim strzelcem, ale nie musiał nim być. Nie w takiej skali, jaką prezentował. Mogło mu przypaść w drużynie miejsce rozgrywającego, gdyby jego niezwykła łatwość w odnajdowaniu pozycji rzutowych, skoczność i wyczucie nie były ekipie z Chicago przez lata tak potrzebne. Byki nigdy nie miały jednak wielkich strzelców i MJ musiał rzucać, jeżeli jego budująca się przez lata ekipa miała kiedyś walczyć o mistrzostwo.
Nim jednak do tego doszło, Jordan miał okazję pokazać na co go stać, grając na pozycji, na której grali Magic Johnson, John Stockton, Gary Payton, a teraz Chris Paul. W marcu i kwietniu 1989 r., pod nieobecność rozgrywającego Johna Paxsona, musiał przejąć jego obowiązki i dyrygować grą drużyny tak, jak to stale robi James. Nie wiemy, czy fani Jamesa są gotowi na to, co teraz nastąpi...
Koniec dyskusji
Michael Jordan pomiędzy 3 marca i 21 kwietnia 1989 roku rozegrał 25 spotkań. "Rozkręcał się" zaczynając od 28 punktów, 8 zbiórek i 9 asyst w meczu przeciwko Milwaukee, tydzień później z Indianą notując triple-double w postaci 21 punktów, 14 zbiórek i 14 asyst. Kolejne mecze z 21 marca to znów otarcie się o triple-double przeciwko Lakersom (21-8-16), a spotkanie z Portland trzy dni później to 34 punkty i rekordowe w karierze "Jego Powietrzności" 17 asyst.
To, co stało się później przeszło do legendy, w której nie ma miejsca dla Jamesa, ani też dla nikogo innego - przynajmniej z obecnie grających na parkietach NBA zawodników.
25 marca w wyjazdowym spotkaniu przeciwko Seattle Supersonics wygranym 111:110 Jordan zanotował drugie triple-double w tym okresie. Jego 21 punktów, 12 zbiórek i 12 asyst rozpoczęło serię siedmiu kolejnych spotkań z dwucyfrowym wynikiem w trzech kategoriach.
7 kwietnia Jordan zrobił sobie przerwę i zakończył mecz z Detroit Pistons przegrany 114:112 z 40 punktami, 7 zbiórkami i 12 asystami. Przerwa przyszła chyba jednak tylko po to, by triple-double zanotować znów w czterech spotkaniach z rzędu.
W sumie na przestrzeni 25 meczów w omawianym okresie Jordan zanotował 12 razy triple-double (26 miał w całej karierze), 22 razy double-double, a jego statystyki dorównały tym Oscara Robertsona z połowy lat 60-tych. MJ notował średnio w meczu 30,9 punktu, 9,4 zbiórki i 11 asyst. Oczywiście dorzucił do tego średnio 2,48 przechwytu i 0,88 bloku.
LeBron James, który może się pochwalić w swojej karierze lepszą średnią zbiórek (7,2 wobec 6,2 Jordana) i asyst (6,9 wobec 5,2) w meczu, korzysta tylko i wyłącznie z faktu przeznaczenia dla gwiazdora Byków pozycji strzelca w drużynie. Na tę ostatecznie zdecydował się Phil Jackson w sezonie 1989/90, gdy odkrył w Scottiem Pippenie zawodnika z jednej strony świetnie prowadzącego akcje z piłką w ręku, a z drugiej niestety o wiele mniej produktywnego bez niej. By więc wykrzesać ze skrzydłowego jak najwięcej, pozwolił mu na dyrygowanie grą na zmianę z rozgrywającymi. Jordanowi zostały rzuty.
LeBron James ma po 11 latach gry już 37 triple-double. W tym roku zanotował jedno. Spadek formy widać też po jego statystykach z całej zakończonej kampanii. Są najniższe od siedmiu lat. To średnio 27,1 punktu, 6,9 zbiórki i 6,4 asysty.
Nie ma instynktu zabójcy
James chce być lepszy od Jordana, zająć jego miejsce i jest to "motywacja, która każe mu wstawać codziennie rano z łóżka".
Zgadzamy się więc, że James jest zwycięzcą, ale nie ma w sobie instynktu zabójcy, który charakteryzował jego poprzednika. Jordan - przez to, że zawsze dążył do zniszczenia rywala i nie satysfakcjonowało go nigdy samo zwycięstwo - zapisał się na kartach NBA dziesiątki razy jako ten, który wygrał mecz wręcz w pojedynkę. Czasami rzeczywiście tak bywało, czasami mit wyparł po prostu całą realność z opowieści, ale tak czy inaczej dla Jamesa wynika z tych opowieści jedno: musi odcisnąć w kilku momentach swoją pieczęć na lidze.
Jamesowi kończy się czas na to, by złożyć pod swoją karierą podpis. Gwiazdor Miami Heat musi przemówić do wyobraźni kibiców grą na boisku w tych kilku akcjach lub meczach, które zdecydują o kolejnych mistrzostwach; kolejnych, bo trzecie, które powinien zdobyć w tym roku wciąż nie pozwoli mu się mierzyć z legendą Jordana.
LBJ nie ma podpisu
Jeżeli zapytacie fana NBA o to, jaki moment z 10 lat gry LeBrona Jamesa w NBA pamięta najlepiej i jaki go charakteryzuje - co odpowie? Być może powie o 29 z ostatnich 30 punktów w meczu nr 5. przeciwko Detroit Pistons w finale konferencji wschodniej w rozgrywkach play-off w 2007 roku. Ale wtedy należy go zapytać: Czy Cleveland Cavaliers, w których koszulce James wtedy występował zdobyli dwa tygodnie później tytuł mistrza NBA? Odpowiedź - nie. W finale zmietli ich z powierzchni ziemi San Antonio Spurs (4-0). Jest też za nami rok 2011 i porażka Miami w finale z Dallas Mavericks. Znów James nie grał w nim pierwszych skrzypiec, a Dirk Nowitzki przyćmił go rzucając po prostu rzuty osobiste. Dlatego w porównaniach do Jordana coś jest nie tak.
Dlatego, mimo dwóch tytułów ostatnich latach, być może najpiękniejszym i najbardziej romantycznym czynem, jakiego mógłby dokonać LeBron w ostatniej części swojej kariery byłby jednak jego powrót do Cleveland i podarowanie temu miastu mistrzostwa. To by stworzyło z Jamesa legendę.
Jordan ma tych momentów, stanowiących miarę jego wielkości, aż nadto. Są to 63 punkty w meczu przeciwko Boston Celtics (rekord play-offs) w zaledwie drugim roku jego gry w lidze. Jest to 55 punktów w zaledwie piątym meczu po powrocie do NBA w 1995 r. w Madison Square Garden przeciwko New York Knicks. To też "flu game", czyli 5. spotkanie finałów '97, gdy Jordan słaniając się na nogach, całkowicie odwodniony, po ciężkim zatruciu i nieprzespanej nocy, rzucił 38 punktów i dał drużynie wyjazdowe zwycięstwo nad Utah Jazz, przechylając szalę walki o tytuł na korzyść Byków. To w końcu "The Move" lub jak chcą inni "The Shot" - ostatnie z 45 punktów zdobytych po odebraniu piłki Karlowi Malone i wyprowadzeniu w pole Bryona Russella w meczu rozegranym trzy dni później; punkty, które dały Bykom szósty mistrzowski tytuł.
Kowalem swojego losu
Jordan tymi wszystkimi akcjami stworzył nie tylko siebie, ale i swoją drużynę. Dzięki niemu w encyklopedii światowego sportu obok terminu "dynastia" znajduje się i zawsze będzie się znajdował odnośnik "Chicago Bulls". James musi stać się bohaterem trwającej całe lata opowieści, by móc zacząć się mierzyć z MJ. Problem w tym, że jedną trwającą opowieść sam już przerwał, bo nie starczyło mu cierpliwości w Cavaliers. Trzy lata temu przyszedł więc do drużyny skrojonej od razu na miarę mistrzostwa, bo wolał tytuł zdobyć, niż go wywalczyć.
W sile wieku i w środku kariery zrobił to, czego ci najwięksi z minionej epoki jak Karl Malone, John Stockton, Patrick Ewing czy Charles Barkley nie zrobili nigdy, a Clyde Drexler, Hakeem Olajuwon i David Robinson dopiero w ostatnich 2-3 latach kariery. Wszyscy oni czekali na tytuł cierpliwie kilkanaście lat. Nie wszyscy się doczekali. Gdy zmieniali w końcu klub - jak Malone, Drexler czy Barkley - to po to, by nareszcie poczuć jak to jest nałożyć pierścień, którego pozbawił ich Jordan.
Bo Michael Jordan pozbawił mistrzowskich pierścieni wielu; bo gdy raz wszedł na szczyt, sam zdecydował, kiedy z niego zejdzie. Jordan swój los stworzył. James o swój się stale boi.
W poniedziałek czytaj o wyższości LeBrona nad Jordanem.
A Ty kogo uważasz za lepszego koszykarza? Wyniki głosowania Oddanych głosów: 5193Michael Jordan LeBron James Mecze 766 842 Punkty 24 489 23 170 Średnia punktów 32 27,5 Średnia zbiórek 6,4 7,2 Średnia asyst 5,7 6,9 Średnia przechwytów 2,64 1,71 Średnia bloków 0,95 0,81 Skuteczność z gry 51,2 proc. 49,7 proc. Skuteczność za trzy 33,2 proc. 34,1 proc. Tytuły 4 2 MVP 4 4 All-NBA First Team 8 8 All-NBA Defensive Team 7 6