Jedyny taki mecz. "Myślę, że to Bóg w przebraniu Michaela Jordana"

Nie wiadomo, czy tego dnia Larry Bird - jeden z największych koszykarzy w historii dyscypliny - odnalazł wiarę, ale wiele na to wskazuje. 20 kwietnia 1986 r. po meczu przeciwko Chicago Bulls, który jego Celtowie wygrali, czuł się bowiem pokonany. Zobaczył wtedy przed sobą zaledwie 23-letniego Michaela Jordana i zrozumiał, że człowiek zawsze będzie tylko i wyłącznie człowiekiem. Co innego Bóg, który tego dnia 30 lat temu przedstawił światu swoje koszykarskie wcielenie.
NBA to trudna liga. Najtrudniejsza. Gdy na jej parkietach po raz pierwszy pojawia się nastolatek lub świeżo upieczony absolwent uniwersytetu, w pierwszych minutach dowiaduje się, że tak naprawdę niczego jeszcze nie umie, bo studia i nauka są jednym, a życie i praca czymś zupełnie innym.
Mało który z nich potrafi bronić, rzadko który atakować.
Pierwsze i drugie przyjście Jordana
30-20 lat temu przedostanie się pod kosz w przypadku tych najmłodszych zawodników grających w NBA często graniczyło z cudem. Łokcie wbijane w żebra, przetrącone szczęki, zęby lecące na parkiet były codziennością ligi. Wie o tym choćby AC Green, któremu po 16 latach kariery rozpoczętej w 1985 r. zostały tylko dwa zęby. Całe szczęście, że chirurgia szczękowa od czasów metalowych protez, których używał Freud, poszła naprzód.
Pierwszoroczniakom było i do dziś jest trudno, ale w drafcie 1984 r. pojawiło się dwóch zawodników, po których można było spodziewać się więcej. Byli to Hakeem Olajuwon i Michael Jordan. Olajuwon był potężny, do tego niezwykle szybki i w kolejnych latach zdefiniował na nowo pozycję centra. Michael Jordan w tym sporcie na nowo zdefiniował niemal wszystko.
Wchodząc do ligi latem 1984 r. – wybrany w losowaniu z numerem 3 przez Chicago Bulls – Jordan udzielił wywiadu, w którym powiedział, że ma nadzieję na osiągnięcie w NBA sukcesu. Dopytywany wyjaśnił, że ten oznacza dla niego perspektywę pojawienia się "w chociaż jednym Meczu Gwiazd". Lata 80. były czasem, w których w tych tradycyjnych meczach odbywających się na początku lutego każdego roku grali tylko najlepsi z najlepszych. Dziś te czasy w dużej mierze minęły, Weekend Gwiazd został bowiem podporządkowany – jak prawie wszystko w sporcie – marketingowi i reklamie.
Jordan już w pierwszym roku okazał się być kimś więcej niż koszykarzem. Wiele zapowiadało, że stanie się fenomenem kulturowym. Dzięki dużemu rynkowi reklamowemu, jakim było Chicago, mówiło się o nim często. W hali pojawili się kibice, a ogólnokrajowe telewizje zaczęły się bić o prawa do transmisji spotkań. W tym czasie kampanie reklamowe małej firmy produkującej obuwie sportowe – Nike – dotarły też po raz pierwszy do milionów odbiorców. W 1985 r. Michael Jordan – najlepszy debiutant sezonu zasadniczego – uzyskał przydomek współcześnie wart setki milionów dolarów rocznie: Air – Jego Powietrzność.
W sezonie 1985/86 Jordan wciąż był jednak kimś nowym. Choć poprzednią kampanię zakończył rzucając ponad 28 punktów przy skuteczności 51,5 proc. z gry, kolejne rozgrywki miały jeszcze wiele zweryfikować. Niektórzy komentatorzy nazywali go już wtedy "jedną z gwiazd ligi", ale inni w to wątpili. Byki były wtedy jedną z najsłabszych drużyn w NBA i Jordan na tle kolegów z szatni wyglądał po prostu bajecznie.
W trzecim meczu sezonu MJ fatalnie wylądował przy ataku na kosz i złamał kość śródstopia. Początkowo mówiono tylko o pęknięciu, ale kolejne badania potwierdziły potrzebę operacji. W końcu przeprowadzono aż trzy, a Byki trzy czwarte sezonu rozegrały bez niego.
Na boiska MJ wrócił w marcu. Chicago nie miało – po raz kolejny w ostatnich latach - wielkich szans na play-offy. Jordan potrzebował pięciu z rzędu przegranych po powrocie meczów, by zacząć wracać do formy. Zdobywał w nich średnio 14 pkt przy 37-proc. skuteczności z gry. Z ostatnich dziesięciu spotkań Byki wygrały jednak sześć, a 23-latek trafił 99 z 203 prób z gry, notując średnio 26,5 pkt.
Bird i Boston - legendy ligi
To, co interesuje nas po latach, wtedy jednak w NBA nie interesowało prawie nikogo. Oczy wszystkich zwrócone były bowiem tylko w kierunku dwóch miast – Bostonu i Los Angeles i dwóch wielkich dynastii tamtego czasu.
Od 1980 r. Celtics i Lakers zdobyli pięć z sześciu tytułów, a do 1988 r. mieli dołożyć kolejne trzy. W wyobraźni kibiców centralne postaci zajmowali Magic Johnson i Larry Bird. Pierwszy – najwspanialszy podający w historii tego sportu – łączył w sobie finezję i niezwykłą siłę; drugi był jednym z najwszechstronniejszych koszykarzy, jacy kiedykolwiek postawili nogę na parkiecie; doskonale grał pod koszem, bronił i miał jeden z najpewniejszych rzutów swojej epoki.
W sezonie 1984/85, w którym Jordan trafił do NBA, to oni dwaj spotkali się w finale NBA. Zwyciężył Johnson, ale rok wcześniej był to Bird. MJ grał więc nie w swojej bajce. Mając za sobą zaledwie 100 meczów rozegranych w dwa lata, stanowił wciąż jedynie tło dla tej dwójki - zwłaszcza dla Birda, architekta gry Bostonu, niepodzielnie panującego w Konferencji Wschodniej NBA.
W sezonie 1985/86 Celtowie otarli się o perfekcję. Wygrali 67 z 82 meczów. Wtedy był to jeden z trzech najlepszych wyników w historii koszykówki. Potem więcej spotkań mieli w sezonie wygrać już tylko Chicago Bulls (69 i 72) oraz Golden State Warriors (73 - dopiero 30 lat później, czyli dwa tygodnie temu).
W pierwszej piątce hali Boston Garden wychodziły wtedy gwiazdy dziś będące członkami Galerii Sław NBA. Obok Birda - Kevin McHale i Robert Parish. Obrońcami byli Danny Ainge i Dennis Johnson. Bird, McHale i Parish byli w pierwszej "10" punktujących i zbierających w lidze. Ainge i Johnson stanowili rdzeń jednej z najlepiej broniących ekip NBA. To Boston Celtics - absolutni faworyci do gry w finale, po raz kolejny z Los Angeles Lakers - mierzyli się w pierwszej rundzie fazy play-off z Chicago Bulls.
Dla porównania, Byki - dla porównania - wygrały w tamtym sezonie zaledwie 30 meczów, ale i to starczyło w małej jeszcze lidze na awans do dalszej części rozgrywek. Dowodzić miał nimi Jordan, był to jednak Jordan wracający po prawie roku przerwy i, jak sądzili pewnie wszyscy, poobijany i jeszcze niepewny własnej gry.
Tak, Larry Bird grał na osiągalnym dla siebie tylko poziomie od pierwszego roku w lidze i do dziś oddaje mu się cześć mówiąc: Larry The Legend.
"Bóg w przebraniu Michaela Jordana"
Spotkania w Boston Garden 17 i 20 kwietnia nie zapowiadały niczego wyjątkowego. Po raz 261. i 262. z rzędu kibice wypełnili halę po brzegi. Od 1980 r. przychodzili na mecze pewni tego, że ich drużyna wygra często wręcz miażdżąc przeciwnika. Tymczasem Chicago zaczęło od szybkiej gry w ataku. Po pierwszej kwarcie prowadziło, a do przerwy przegrywało jedynie dwoma punktami. Potem straszliwa obrona Celtów zatrzymała Byki i skończyło się zwycięstwem gospodarzy 123:104.
Celtics znaleźli się jednak mimo to na dziwnym dla siebie terytorium. Przed drugim meczem wszyscy mówili już o Michaelu Jordanie, 23-latek miesiąc po powrocie do gry po kontuzji, która mogła zakończyć jego karierę, rzucił bowiem w tamtym spotkaniu aż 49 punktów. Komentator stacji CBS zapowiadający mecz nr 2 zadał nawet na antenie pytanie: "czy Celtowie będą potrafili zatrzymać Michaela Jordana?".
Dwie godziny później odpowiedź stała się jasna i jak widać jest cytowana 30 lat później. Jordan zaczął od rzucenia pierwszych sześciu punktów Byków, do końca kwarty miał ich już prawie 20, a gospodarze po kolejnych akcjach rozkładali tylko ręce. MJ był tak niewiarygodnie szybki, że wyżsi i silniejsi od niego rywale przegrywali mimo to w każdej kolejnej akcji "jeden-na-jeden". Do historii NBA przeszło zagranie Jordana, który mając naprzeciwko siebie Larry'ego Birda, kilka razy przełożył piłkę między nogami i nie mogąc znaleźć drogi pod kosz, przepięknym rzutem z półdystansu wywołał jęk na trybunach.
W kolejnych minutach Bird coraz częściej stawał się tym, którego posyłano, by powstrzymywał MJ'a. W pierwszym meczu młodego obrońcę kryło nominalnie pięciu różnych zawodników i żaden z nich nie dał sobie z nim rady. Bird - żywa legenda NBA - też nie potrafił tego zrobić. Po fatalnej pierwszej kwarcie, w której nie rzucił nawet punktu, potem jednak - wściekły - zaczął grać tak jak tylko on potrafił. W trzech kolejnych kwartach uzbierał 36 punktów, 12 zbiórek i 8 asyst. Dzięki temu Celtowie cudem zremisowali i przy stanie 116:116 doprowadzili do dogrywki.
Jordan:
1 mecz: 49 pkt., 4 zb., 2 as., 2 przech., 1 blok
2 mecz: 63 pkt., 5 zb., 6 as., 3 przech., 2 bloki
3 mecz: 19 pkt., 10 zb., 9 as., 2 przech., 1 blok
Bird:
1 mecz: 30 pkt., 6 zb., 8 as., 3 przech.
2 mecz: 36 pkt., 12 zb., 8 as., 1 przech., 2 bloki
3 mecz: 19 pkt., 6 zb., 8 as., 1 przech., 2 blokiJordan i Bird w serii play-offów w 1986 r.
Im dłużej trwał mecz, tym częściej za głowy łapali się jednak kibice, zawodnicy, a nawet trener mistrzów NBA. Michael Jordan, który w tamtym meczu na parkiecie spędził 53 z 58 minut, po prostu nie zwalniał. Kevin McHale i Robert Parish wykończeni jego niekończącymi się atakami na kosz, ociekali potem. Bird za każdym razem przychodził z pomocą, narażając drużynę na to, że MJ w ostatniej chwili poda piłkę do odkrytego zawodnika.
Bird na parkiecie spędził 56 z 58 minut, McHale - 51, a kryjący od pierwszej minuty Jordana Dennis Johnson - 44, które zapamiętał do końca życia, w końcu opuszczając parkiet po 6. faulu na obrońcy Byków.
Realizatorzy transmisji ze stacji CBS już w 1. kwarcie pokazali wyczyn Jordana z poprzedniego meczu zauważając, że 49 punktów stanowiło piątą największą zdobycz punktową zawodnika grającego przeciwko Bostonowi w ostatnich 30 latach. Niedościgniony wzór - Elgin Baylor - kiedyś rzucił ich Celtom 61. Tej nocy jednak Michael Jordan go pobił.
23-latek z numerem 23 na koszulce, zakończył spotkanie z 63 punktami. Trafił 22 z 41 rzutów z gry i 19 z 21 rzutów osobistych. Dołożył do nich 5 zbiórek, 6 asyst, 3 przechwyty i 2 bloki. Chicago przegrało po dwóch dogrywkach 131:135. Jordan był zły. Swojego indywidualnego sukcesu nie świętował. Nie świętowali też jednak zwycięzcy.
Wykończony psychicznie trener Celtów - K.C. Jones - powiedział: "na dzisiejszy wieczór nie mam słów". Wyczerpany fizycznie Larry Bird - Larry Legend starszy od Jordana o 7 lat, co w NBA stanowi całe pokolenie - powiedział to, co już na zawsze zapamiętała Historia:
- Nie sądziłem, że ktokolwiek będzie w stanie zrobić nam to, co zrobił Michael. Jest dziś najbardziej niebywałym, niezwykłym zawodnikiem w lidze. Myślę, że to Bóg w przebraniu Michaela Jordana.
Słowa jednego z największych koszykarzy w dziejach wypowiedziane już u początku kariery Jordana wyprzedziły kolejne kilkanaście lat sukcesów sportowca, który NBA odkrył dla całego świata.
Tamtej nocy 20 kwietnia 1986 roku Bird zrozumiał, że kiedyś to Michael będzie legendą.
* Dwa dni później Chicago przegrało ostatni mecz serii. Boston doszedł później do finałów NBA i zdobył kolejny tytuł. Dla Larry'ego Birda był on trzecim i ostatnim.
* 63 punkty Michaela Jordana do dziś pozostają rekordem play offów NBA.