Heavymetalowy koszykarz i poseł Maciej Zieliński. "Nie raz dostałem w zęby"

Jest legendą koszykarskiego Śląska i reprezentacji Polski, posłem PO, prezesem WKS-u. Z drugiej strony to wytatuowany fan muzyki heavymetalowej, miłośnik gier komputerowych i kolekcjoner czapeczek bejsbolowych. Macieja Zielińskiego nie da się umiejscowić w żadnych sztywnych ramach.
"Zielony" swoją przygodę z koszykówką zaczynał w AZS Olsztyn. W wieku 16 lat przeniósł się jednak z rodzicami do Wrocławia, gdzie od razu trafił do pierwszego zespołu Śląska.
- Łatwo nie było - wspomina swoje początki w profesjonalnej koszykówce Zieliński. - Byłem szczupłej budowy, wyglądałem jak szczypior, a musiałem walczyć pod koszami z takimi potężnymi gośćmi jak Henio Wardach czy Jarek Jechorek. Nie raz dostałem łokciem w zęby. Ale nie pękałem - zapewnia.
Trening z VHS-u
Pod koniec lat 80. rozgrywki ligowe bardzo różniły się od dzisiejszej ekstraklasy. Zawodników zagranicznych było niewielu, Amerykanie przyjeżdżali do Polski sporadycznie. Gra była dość statyczna i rzadko ktoś kończył akcje wsadami. Wówczas w lidze pojawili się młodzi: Zieliński w Śląsku i Adam Wójcik w Gwardii Wrocław, którzy swoimi niezwykle dynamicznymi dunkami w kolejnych sezonach wprawiali w osłupienie kibiców.
- Roznosiła mnie energia - mówi "Zielony". - Czasami udawało się na kasecie VHS zdobyć jakiś mecz NBA i patrzyliśmy, co ci Amerykanie wyprawiają. Kopie były fatalne, więc trudno ich było nawet odróżnić. Ale też chcieliśmy robić takie wsady. Każdy próbował na własną rękę. I chyba wychodziło nieźle - wspomina były zawodnik.
Załatwiał starszym napoje
Mierzący 198 cm wzrostu młokos szybko zwrócił na siebie uwagę świetną grą i długimi, czarnymi włosami. Już w wieku 18 lat trafił do seniorskiej reprezentacji Polski, gdzie jako zdecydowanie najmłodszy w kadrze dostał od starszych kolegów sporo nowych obowiązków.
- Robiłem za rookiego (pierwszoroczniak w NBA - red.) - uśmiecha się Zieliński. - Przechodziłem specyficzny chrzest bojowy. Jako najmłodszy byłem zobowiązany robić to, co starsi wymyślili. Nie nosiłem kolegom toreb z rzeczami, ale musiałem na przykład załatwiać... różne napoje. Ten temat był na mojej głowie. Wtedy nie zawsze można było wszystko dostać w sklepie. Ale zawsze udawało mi się coś załatwić - puszcza oko "Zielony".
Jako najmłodszy byłem zobowiązany robić to, co starsi wymyślili. Nie nosiłem kolegom toreb z rzeczami, ale musiałem na przykład załatwiać... różne napoje. Ten temat był na mojej głowie.
Maciej Zieliński
Drzwi jeżdżące windą
W późniejszych latach kariery to właśnie Zieliński był w Śląsku i reprezentacji jednym z głównych wesołków, robiących psikusy kolegom. Zawsze jako pierwszy czekał w klubie z wiadrem zimnej wody w śmigusa-dyngusa i zaskakiwał kąpielą zdziwionych Amerykanów. Jak sam mówi, nie o wszystkich kawałach trzeba mówić, ale on najbardziej wspomina numer z drzwiami.
- Żarty wprowadzały dobrą atmosferę w drużynie i dlatego często je robiliśmy - ożywia się były koszykarz. - Jednym z najmocniejszych kawałów było wyciąganie drzwi z framugi w hotelu, kiedy ktoś nieopatrznie zapomniał je zamknąć. Taki zawodnik miał niezły zgryz, jak się obudził. Musiał się tłumaczyć, dlaczego drzwi z jego pokoju jeżdżą sobie w windzie - śmieje się Zieliński.
Kukoc stał na drodze
W 1989 roku 20-letni obrońca Śląska pojechał na swoje pierwsze mistrzostwa Europy do Rzymu. I mimo młodego wieku okazał się ważnym zawodnikiem dla kadry. Liderem reprezentacji był wówczas Dariusz Zelig, mentor Zielińskiego ze Śląska. Polacy zajęli ostatecznie siódme miejsce.
- To było dla mnie wielkie wydarzenie - wspomina wielokrotny reprezentant kraju. - Teraz do mistrzostw Europy kwalifikuje się znacznie więcej drużyn, ale jest też więcej państw. Wtedy to była topowa ósemka Starego Kontynentu. Graliśmy np.: przeciwko Jugosławii z Vlade Divacem czy Tonim Kukocem w składzie. To była wyjątkowa okazja, by zmierzyć się z wielkimi gwiazdami. Najbardziej szkoda porażki z Hiszpanią. Wygrana z nimi dawała nam wejście do strefy medalowej. Skończyło się 67:73 i to był duży zawód. Może to była ostatnia realna okazja, by pokonać Hiszpanię na wielkiej imprezie - zastanawia się Zieliński.
- Zagraliśmy bardzo dobre mistrzostwa Europy – uważa Zieliński – Tworzyliśmy zgraną paczkę na boisku i poza nim. Sprawiliśmy kilka niespodzianek. W ćwierćfinałowym meczu z Grecją prowadziliśmy jeszcze na dwie minuty przed końcem. Może trochę nie wytrzymaliśmy psychicznie ciśnienia. Nikt nas nie znał w Europie, nikt na nas nie stawiał. No i swoje zrobili też sędziowie. Grecja chyba miała być w czwórce – ironizuje były obrońca.
"Święta wojna"
Po udanym występie na Eurobaskecie w Polsce zrobił się boom na koszykówkę. Wpływ na popularność dyscypliny w owym czasie miały też ciekawe rozgrywki ligowe. Kibiców przez lata elektryzowała "święta wojna" między Śląskiem a drużyną z Włocławka (grającą najpierw pod szyldem Nobilesu, a później Anwilu). Zieliński w swojej karierze zdobył dla WKS-u aż osiem tytułów mistrza Polski. Ale to z drużyną z Włocławka najbardziej lubił grać w finałach.
- Cieszę się, że co roku udawało nam się ich lać - mówi ze sporą satysfakcją. - Ale to były bardzo ciężkie mecze. Z Igorem Griszczukiem i jego ekipą tłukliśmy się niemiłosiernie. To były też bardzo emocjonujące mecze dla kibiców. We Włocławku miejscowi fani rozsypywali po całej hali klepsydry z moim nazwiskiem. Specjalnie mi je podrzucali, żebym czasem nie przegapił. Ale taka atmosfera wojny mi odpowiadała. Lubiłem denerwować fanów Anwilu, a niecenzuralne okrzyki pod moim adresem tylko mnie mobilizowały - przyznaje.
Gdybyśmy mieli napić się z całym Rynkiem fanów, toby się skończyło tragicznie
Maciej Zieliński
Po kolejnych mistrzostwach Polski we Wrocławiu zawsze była wielka feta. Zieliński potrafił doskonale się bawić. Z mikrofonem i klubową flagą był wodzirejem na wrocławskim Rynku. Intonował kolejne przyśpiewki, a kibice go uwielbiali.
- Cały sezon musieliśmy bardzo ciężko pracować na sukces i w końcu można było odreagować - wspomina obrońca wojskowych. - Po kolejnych mistrzostwach Polski zawsze była wielka euforia. A my przecież graliśmy też dla naszych kibiców. Możliwość wspólnego świętowania sukcesu zawsze była czymś wyjątkowym. Nie pamiętam w którym roku najdłużej imprezowaliśmy. Ale to trzeba liczyć na dni. Znajomym praktycznie nie dało się odmówić kielicha. Z kibicami to był raczej symboliczny szampan. Gdybyśmy mieli napić się z całym Rynkiem fanów, toby się skończyło tragicznie - przekonuje.
Po drugiej stronie barykady
Po zakończeniu kariery sportowej w 2006 roku Zieliński zabrał się za politykę. Startując z listy Platformy Obywatelskiej dwukrotnie był radnym wrocławskiej rady miejskiej, gdzie szefował komisji sportu i rekreacji. W wyborach do sejmu w 2011 roku uzyskał mandat poselski. Otrzymał 6099 głosów, czyli mniej więcej tyle, ile przychodziło kibiców na każdy mecz finałów w Hali Ludowej. W tym samym roku został też prezesem koszykarskiego Śląska.
- Całą karierę pracowałem na elektorat - potwierdza Zieliński. - I sport na pewno mi ułatwił start w polityce. Ale też ciężko pracowałem podczas kampanii wyborczych. To było mnóstwo spotkań i rozmów z ludźmi. A dlaczego polityka? Po zakończeniu kariery nadal chciałem działać dla Wrocławia i dla sportu. To było naturalne przejście na drugą stronę barykady. Staram się być aktywny w Sejmie i poza nim. Chętnie uczestniczę w akcjach charytatywnych i społecznych - przekonuje.
Zieliński spróbuje zostać posłem także w kolejnej kadencji. Wystartuje we Wrocławiu z numerem 9, czyli takim, z jakim grał w Śląsku i reprezentacji. - To daleka pozycja na liście, ale jak zwykle będę walczył. Dobrze, że nie startuję we Włocławku - żartuje.
Po zakończeniu kariery nadal chciałem działać dla Wrocławia i dla sportu. To było naturalne przejście na drugą stronę barykady. Staram się być aktywny w Sejmie i poza nim. Chętnie uczestniczę w akcjach charytatywnych i społecznych
Maciej Zieliński
Wyniki wołają o pomstę do nieba
"Zielony" chce także po raz drugi kandydować na prezesa Polskiego Związku Koszykówki. Przy pierwszym podejściu przegrał z Grzegorzem Bachańskim.
- Muszę walczyć o ukochaną dyscyplinę, która w ostatnich latach wyraźnie podupadła - twierdzi wybitny zawodnik. - Wybór prezesa PZKosz to duża sprawa. Jak pokazał przykład Pawła Papkego, byli zawodnicy też mogą sprawnie zarządzać związkiem. I PZKosz powinien wziąć przykład z siatkówki. Trzeba stworzyć bardzo dobry biznesplan i przedstawić go inwestorom. Przekonać, że koszykówka to atrakcyjny towar. Bardzo ważne jest, by usprawnić system szkolenia młodzieży. Ostatnie wyniki kadry w grupach młodzieżowych wołają o pomstę do nieba - pomstuje.
Wielokrotny reprezentant kraju ma nadzieję, że na wrześniowym EuroBaskecie w końcu dobrze wypadnie pierwsza reprezentacja. Od jego czasów nigdy nie zajęła wyższego miejsca na ME.
- Bez sukcesu kadry dyscyplina nie ma szans na popularność. Dlatego będę chłopakom bardzo gorąco kibicował - deklaruje.
Metalowy poseł
Prywatnie Zieliński jest wielkim fanem muzyki heavymetalowej i rockowej. Na początku słuchał Deep Purple, Led Zeppelin i Black Sabbath. Później przyszedł na trashmetalowe Metallicę i Slayera. Z polskich kapel najpierw były TSA, Turbo, KAT czy Wilczy Pająk. Zawsze chodził na wszelkie możliwe koncerty. Długie włosy, które nosił w młodości, też były związane ze słuchaną muzyką.
- W pamięci najbardziej utkwił mi występ na żywo zespołu Philm z Dave'em Lombardo na perkusji - mówi wielbiciel muzyki metalowej. - Świetny koncert. Perkusja stała z przodu sceny. Z dwóch metrów mogłem zobaczyć, jak on niesamowicie gra i co potrafi wyciągnąć ze swojego instrumentu. Przed wieloma laty byłem też w Stanach Zjednoczonych na niezapomnianym koncercie zespołów Metallica, Danzig i Suicidal Tendencies. Wśród posłów także Andrzej Rozenek słucha metalu, więc kiedyś miło porozmawialiśmy na ten temat - wspomina.
Tuninguje żuka
44-latek, podobnie jak wielu muzyków rockowych, nie stroni od tatuaży. Ma ich siedem na ciele, m.in. żuka, którego odkrywca nazwał na cześć koszykarza Śląska - Zieliński.
- Żuk jest ostatnio tuningowany - opowiada. - Wszystko jest pod kontrolą. Jest czaszka, jest piłka do kosza. Dodatkowo napis Śląsk i dziewiątka, z którą grałem. Pewnie niewielu posłów tatuuje swoje ciało. Chodzę do Sejmu w garniturze, więc dziar i tak nie widać - wyjaśnia poseł PO.
Niewielu parlamentarzystów jest pewnie też takimi miłośnikami nowoczesnych technologii, komputerów i gier. Zieliński bardzo lubi serie: Diablo, Wiedźmin czy Call of Duty. Jak wyjdzie nowa część, potrafi grać przez całą noc. Ale nadal nie zapomina o ruchu i dba o formę. Do aktywności namawia też najmłodszych.
- Zamiłowanie do niektórych gier zostało mi z młodości - tłumaczy. - Moim pierwszym komputerem był Atari 800 XL, z magnetofonem, który nie dawał rady. Zawsze można trochę posiedzieć przed monitorem. Ale bez przesady. Czasy są takie, że młodzi ludzie nie odchodzą od komputerów czy tabletów. To też wina dorosłych, którzy powinni im zorganizować zajęcia tak, by mogli wyjść na dwór i zażyć aktywności ruchowej. Ja cały czas promuję naszą akcję "Stop zwolnieniom z WF-u". Jest nadzieja, że to coś przyniesie. W innym przypadku kolejne pokolenia będą niepełnosprawne fizycznie. A na to polskie państwo nie może sobie pozwolić - zauważa poseł PO.
Młodzi ludzie nie odchodzą od komputerów czy tabletów. To też wina dorosłych, którzy powinni im zorganizować zajęcia tak, by mogli wyjść na dwór i zażyć aktywności ruchowej. Ja cały czas promuję naszą akcję "Stop zwolnieniom z WF-u". Jest nadzieja, że to coś przyniesie.
Maciej Zieliński