Popularne sporty
Wszystkie sporty
Pokaż wszystko

Tour de Pologne: wypadek sprinterów na finiszu w Katowicach - kolarstwo

Emil Riisberg

08/08/2020, 06:09 GMT+2

Spowodowany przez Dylana Groenewegena koszmarny wypadek na mecie 1. etapu Tour de Pologne na nowo rozbudził dyskusję o bezpieczeństwie kolarskich sprintów. Czy holenderski kolarz mógł przewidzieć poważne konsekwencje? I czy nazywanie go "bandytą" nie jest nieco na wyrost? Historia kolarstwa zna wielu sprinterów, którzy w peletonie budzili prawdziwą grozę.

Peter Sagan i Mark Cavendish na finiszu 4. etapu TDF w 2017

Foto: Eurosport

Sprint. To dla tych emocji i powietrza gęstego od adrenaliny na metach wyścigów zwykle gromadzą się tłumy. W ferworze dopingu i huku dłoni kibiców uderzających w bandy kolarze rozgrywają końcowe metry wyścigu. Dla tych kilkunastu sekund spędzają na rowerze kilka godzin i pokonują wiele kilometrów.
Sprint wymaga nie tylko niewyobrażalnej siły i wytrzymałości, ale również stalowych nerwów. Nie można ruszyć zbyt wcześnie, by nie stracić sił na ostatnich metrach. Ale nie można się nawet o ułamek sekundy spóźnić, bo chwilę zawahania niezwłocznie wykorzysta któryś z rywali. Do tego trzeba zachować najwyższą koncentrację, by nie wpaść na jednego z kończących swoją zmianę pomocników, których zadaniem jest wyprowadzanie sprintera na dogodną pozycję i tworzenie dla niego możliwie najdłużej tunelu aerodynamicznego. Dzięki niemu sprinter może zachować więcej sił na finisz.

Szalona prędkość

Prędkość zwykle dochodzi do blisko 70 km/h. W Katowicach, nazywanych "świątynią sprintu", gdzie droga na ostatnich metrach prowadzi nieco w dół, bywa znacznie szybciej. Przed rokiem słoweńskiemu kolarzowi Luce Mezgecowi zmierzono na mecie pod Spodkiem 82 km/h, co uznaje się za nieoficjalny rekord World Touru, najważniejszych kolarskich zawodów na szosie.
Po koszmarnej kraksie na mecie Fabio Jakobsena zewsząd płynęły wezwania do modlitwy o zdrowie. Zepchnięty przez swego rodaka Holender wpadł na bariery, które pod wpływem uderzenia pękły i rozsypały się jak zapałki. Jakobsen po godzinnej reanimacji w ciężkim stanie trafił do sosnowieckiego szpitala. W sumie w kraksie ucierpiało pięciu kolarzy i stojący na mecie sędzia.

Powtórka z Vittel

Wypadek w Katowicach porównuje się często do kraksy, która miała miejsce w Vittel, na mecie 4. etapu Tour de France w 2017 roku. Okoliczności tamtego wydarzenia były niemal identyczne do tych na finiszu w Katowicach. Mark Cavendish próbował, jadąc wzdłuż barierek, wyprzedzić Petera Sagana dokładnie tak samo, jak Jakobsen wyprzedzał Groenewegena. Słowak wówczas również nieznacznie zmienił tor jazdy, przesuwając się w prawo. I też machnął łokciem w stronę wyprzedzającego go kolarza, który stracił równowagę i wpadł na bariery.
Ale Cavendish odbił się od bandy i przekoziołkował po asfalcie, łamiąc kość łopatkową. W środę Jakobsen wpadł w elementy ogrodzenia, doznając wielu poważnych obrażeń.

Raz na wozie, raz pod wozem

Do tego typu wypadków dochodzi w peletonie bardzo często. Wystarczy chwila nieuwagi, jeden nieostrożny ruch, by któryś z kolarzy stracił równowagę i runął na asfalt. Spotyka to niemal wszystkich. W prawie identycznych okolicznościach leżał przed pięcioma laty sprawca katowickiej kraksy, zepchnięty na bariery przez Jensa Debusschere'a podczas finiszu belgijskiego klasyku Kampioenschap van Vlaanderen.
Poturbowany w akcji z Saganem Cavendish sam nieraz przyczynił się do upadków swoich rywali w peletonie. Drugi kolarz pod względem liczby wygranych etapów w Tour de France (ma ich na koncie 30, tylko o cztery mniej od legendarnego Eddy'ego Merckxa) też nie należy do "świętoszków". Swego czasu miał w peletonie opinię sprintera brutalnego i aroganckiego, czego zresztą dowiódł podczas Tour de Romandie, pokazując rywalom po wygranym etapie gest dłonią z wyprostowanymi palcami, interpretowany jako wyraz pogardy dla przeciwników. Zespół wycofał go następnego dnia z wyścigu.

W peletonie budził grozę

Cavendishowi daleko jednak do ponurej sławy, jaka otaczała Dżamolidina Abdużaparowa, który dorobił się w peletonie pseudonimu Taszkiencki Terror. Pochodzący z Uzbekistanu kolarz był doskonale znany polskim kibicom Wyścigu Pokoju, w którym ścigał się pod koniec lat 80. Zasłynął niezwykle agresywną jazdą i mocnym kołysaniem całym rowerem, dzięki czemu torował sobie drogę do mety. Kolarze wypowiadali się o nim z mieszaniną trwogi i szacunku, potrafił bowiem znaleźć dla siebie miejsce tam, gdzie nikt nie myślał wjechać.
- On wjeżdża w dziury, których nie ma - miał powiedzieć o nim inny słynny kolarz z tamtych czasów Olaf Ludwig.
Abdużaparow po przejściu na zawodowstwo dzięki swojej agresywnej jeździe wywalczył trzy zielone koszulki najlepszego sprintera w Tour de France. W Wielkiej Pętli wygrał dziewięć etapów.

Kluczowe pytanie

Sprinterzy nadal będą na finiszach walczyć do końca o każdy centymetr asfaltu. Kibice oczekiwać będą emocji, sponsorzy i szefowie drużyn zwycięstw i ekspozycji podczas dekoracji. Sami kolarze również będą się starali udowodnić swoją wartość dla zespołów.
- Takie jest kolarstwo. Na tym przecież polega ten sport - kwituje Rafał Majka.
Adrenalina i pragnienie zwycięstwa nie usprawiedliwiają Groenewegena, który podczas finiszu w Katowicach niezgodnie z przepisami zmienił tor jazdy na ostatnich metrach. Został za to zagranie zdyskwalifikowany, podobnie jak Sagan przed trzema laty. Ale Groenewegen, choć na pewno pamięta sytuację z Vittel, bo sam również jechał w tamtym Tour de France (wygrał sprint na Polach Elizejskich w Paryżu), mógł nie być świadomy konsekwencji, jakie wywoła jego agresywna jazda pod Spodkiem.
W Vittel za barierami przed metą stały tłumy kibiców, którzy sprawili, że cała konstrukcja po uderzeniu w nią przez Cavendisha pozostała nieruchoma, a kolarz odbił się od bandy i upadł na drogę.
W Katowicach reżim sanitarny wymusił na organizatorach odsunięcie kibiców od trasy wyścigu, przez co bariery pozostały bez swojej naturalnej podpory: tłumu ludzi. Na pytanie, czy było to niedopatrzenie ze strony organizatorów i czy można było w tych okolicznościach zabezpieczyć trasę wyścigu inaczej, odpowie zapewne prokuratorskie śledztwo.

Nie wszyscy kochają sprinty

"Co rok ten sam głupi zjazd w Tour de Pologne. Każdego roku zadaję sobie pytanie, dlaczego organizator uważa, że to dobry pomysł? Sprinty w grupie są wystarczająco niebezpieczne, nie potrzebujesz w tym celu jazdy 80 km/h" - napisał na Twitterze kolarz CCC Team Simon Geschke po wypadku Jakobsena.
Podobnych pytań padało więcej.



- Ten finisz w Katowicach rozgrywany jest od 10 lat - odpowiada Jarosław Marycz, były kolarz, a obecnie szef Stowarzyszenia Kolarzy Zawodowych w Polsce. - Zawsze emocjonowaliśmy się tym finiszem i wiedzieliśmy, że będzie szybko. Kolarze nigdy nie protestowali.
- Zawodnicy jechali wcześniej trzy okrążenia. Dlaczego żaden nie powiedział, że jest szybko, jest niebezpiecznie, zareagujmy? - zastanawia się Marycz.
Jednocześnie zwraca uwagę na postęp technologiczny, który sprawił, że w ostatnich latach tempo finiszu pod Spodkiem bardzo wzrosło.
- Dziesięć lat temu finiszowaliśmy w Katowicach, jadąc 65 km/h. Dziś to jest nawet 85 km/h. W moim odczuciu potrzebne jest, by do przodu poszły nie tylko rowery, ale również zabezpieczenia - proponuje były kolarz.
O zwrócenie większej uwagi na zabezpieczenie wyścigów zaapelował do władz Międzynarodowej Unii Kolarskiej (UCI) zrzeszający kolarzy ze światowego peletonu Związek Kolarzy Zawodowych (CPA). To właśnie UCI ustala zasady, zgodnie z którymi organizatorzy przygotowują wyścigową infrastrukturę, po czym kontroluje i ocenia ich realizację.
Autor: macz/twis / Źródło: eurosport.pl
Powiązane tematy
Udostępnij
Reklama
Reklama